- Home >
- STYL ŻYCIA >
- Trochę historii
Kocham Cię Polsko… O II wojnie światowej, zesłaniu na Sybir i życiu w komunistycznej Polsce opowiada Pani Irena Sidor
19 marca, 2021
Pierwszy w życiu wywiad w wieku 93 lat. Warszawa, Mokotów, listopad 2020 roku...
Pani Irena Sidor w 1940 roku, jako 13-letnia dziewczynka, została wraz z mamą Anną i siostrami: starszą o rok 14-letnią Marią, młodszą 12-letnią Janiną i najmłodszą 3-letnią Wandą wywieziona na Syberię, gdzie spędziła sześć lat i trzy miesiące. O jej niezwykłych losach, latach na Syberii i późniejszym życiu w „niby” wyzwolonej Polsce rozmowę przeprowadziła Angelika Jarosławska Sapieha. To pierwszy wywiad w życiu Pani Ireny, niezwykłej kobiety, która swoim życiorysem mogłaby obdarzyć kilka osób.
Więzienia, łagry, obozy pracy
„Jeśli zapomnę o nich
Ty Boże na Niebie
zapomnij o mnie”
Adam Mickiewicz „Dziady”, cz. III.
Irena Sidor urodziła się 3 kwietnia 1927 r. w Pińsku (miasto i port) na Polesiu, w dzisiejszej Białorusi nad rzeką Piną w obwodzie brzeskim. Do 1939 roku było to królewskie miasto należące do Rzeczypospolitej, po 1939 roku zostało zaanektowane przez Związek Sowiecki. Przypomnijmy, że w Pińsku, mieście królewskim datowanym na 1097 rok, spośród najbardziej znanych z kart historii mieszkańców można wymienić m.in. św. Stanisława Bobolę, patrona Polski. W 1523 r. miasto podarowane zostało królowej Bonie.
Pani Irenka z Premierem Rządu RP prof. Jerzym Buzkiem, ks. prałatem Zdzisławem Peszkowskim – kapelanem Rodzin Katyńskich, Wojciechem Sewerynem z Chicago, uczestniczyła w otwarciu i poświęceniu Polskiego Cmentarza Wojskowego w Katyniu 28 lipca 2000 roku. Ojciec Pani Irenki, Stanisław został stracony w Katyniu, pod nr 84.
- "Pamiętam ostatni dzień, kiedy widziałam mojego kochanego tatusia. Przyjechał po mnie i moją starszą siostrzyczkę dwa dni przed końcem obozu harcerskiego. Był przerażony. Wiedział, że zaczyna się wojna. Był cudownym mężczyzną, przystojnym, zaradnym z pięknymi niebieskimi oczami. Był wykształcony, mówił biegle kilkoma językami. Był polskim żołnierzem, oficerem, legionistą. Z czasem z pewnych źródeł dowiedziałam się, że pracował w kontrwywiadzie wojskowym i współpracował z Londynem” - opowiada ze łzami w oczach pani Irena.
Mówi energicznie, jakby opowiadała swoje przeżycia sprzed miesiąca. Opowiada z detalami, jakby chciała namalować obraz, jakby pisała scenariusz historii swojego życia nie chcąc pominąć ani jednego szczegółu. Sprawia, że w wyobraźni słuchacza maluje się film, który przedstawia ponurość tamtych czasów, chłód tamtych zim i lodowaty oddech wojny, bezlitosnej dla młodej dziewczyny, która w dniu wywozu na Sybir przestała być dzieckiem, dzieciństwo jej wydarto. Jej historia splata się z dziejami największej wojny światowej a mnogość niezwykłych obrazów, które przewijają się przed jej oczami, sprawia, że oglądając wywiad, cząstka tych historii zostaje w każdym z nas. Naszym obowiązkiem jest ją zachować. Nie zapominać. Nigdy.
Pani Irenka, piękna i pogodna, jakby w mgnieniu oka przenosi się w wir historii, a my przeżywamy każdą najdrobniejszą chwilę z jej życia. Ta historia jest trudna, ale niesie nadzieję... To opowieść o młodej patriotce o wielkim sercu dla Ojczyzny, dziewczynie, która nigdy się nie poddała. To historia Polski, niedoścignionego marzenia dla tych, których siłą wywieziono tysiące kilometrów od domu. Z Polski, którą wielu próbowało posiąść, zawłaszczyć, zniszczyć jej tożsamość i na trwale zmienić jej imię.
Irena Sidor z rodzeństwemPodczas swych opowiadań, Pani Irenka czasem wraca do wcześniejszych wydarzeń, jakby próbowała je wszystkie uchwycić, nie zgubić jakiegoś szczegółu. Przerywa swoje wspomnienia piosenkami wojskowymi, których nauczył młodziutką Irenkę jej ojciec.
To jej pierwszy wywiad, jedyny jakiego kiedykolwiek udzieliła. Została już sama, siostry utrudzone golgotą życia przeszły na tą lepszą stronę i dołączyły do ukochanego ojca Pani Irenki, którego ostatni raz zobaczyła przed transportem do Syberii... Odtąd towarzyszył jej tylko w pamięci, gdy przyszło jej przeżyć jedno z największych wyzwań jej pokolenia.
WIERSZYK
Czasem w mgnieniu oka przerywa wspomnienie wierszem, którego uczyła się na pamięć i powtarzała ze łzami w oczach tam gdzieś hen daleko na końcu zapomnianego świata na nieludzkiej, obcej ziemi. Operatorzy kamer, dźwiękowcy w osłupieniu wysłuchują historii kochanej, ciepłej staruszki, która chce światu opowiedzieć nie tylko swoją historię, ale świadectwo setek tysięcy ludzi, którzy przeszli gehennę tych okropnych czasów.
- „Tak, pamiętam jak dziś - mój kochany tatuś dał mi karteczkę z wierszem, abym nauczyła się na pamięć. Był to wiersz o ludziach bezrobotnych. Miałam ten wiersz przedstawić na miejskim wydarzeniu, gdzie byli wszyscy oficjele. Tatuś miał mi dać znać, kiedy miałam podejść do sceny i powiedzieć ten wiersz. Byłam strasznie niecierpliwa. Mama ubrała mnie w piękną kolorową sukieneczkę, a ja nie rozumiejąc tej polityki wpatrzona byłam tylko w postać mojego taty. Nagle usłyszałam, że to spotkanie dobiega końca, a tatuś nie daje żadnego znaku. Więc sama postanowiłam podbiec do sceny i powiedzieć, że mam jeszcze wierszyk, który chcę zarecytować. Wszyscy wpatrzeni byli we mnie a ja bez żadnej tremy gestykulując powiedziałam kilkuzwrotkowy wiersz. Po skończeniu wszyscy bili brawo. Byłam z siebie zadowolona, ukłoniłam się i podbiegłam do taty. Chciałam, aby tatuś mój kochany był ze mnie dumny. Był…
Stanisław Sidor, stracony w Katyniu, pod nr 84Zaraz, zaraz, jak się zaczynał? Zaraz i w ciszy coś pod nosem deklamuje. Chwila oczekiwania, zaraz sobie przypomnę…. Pani Irenka ściskając swoją drobniutką, jakże sfatygowaną dłonią rękę Angeliki odnajduje w zakamarkach pamięci wierszyk sprzed ponad 80 lat. Boże jak to możliwe… Operatorzy kamer, którzy wpatrują się w szkiełka kamer nie chcą przerywać, ale muszą przerwać nagranie, by wymienić kolejny zapisany wspomnieniami dysk.
Pani Irenka wymienia kolejne nazwiska, kolejne postaci, które na trwałe zapisały się w jej niezwykłej historii, okraszonej tragizmem II wojny światowej i prześladowanej przez komunistów Polski. Jest naocznym świadkiem okrucieństw ludzi. Wszystkie okropne pamiątki naznaczyły się na jej drobniutkim ciele. Będąc małą dziewczynką musiała walczyć o wodę, o chleb ciężką, nieludzką pracą. Każdy dzień spędzony na Syberii był wypełniony strachem...
SYBERIA
„Tak... Syberia... Kiedy przyjechaliśmy na miejsce ludzie byli przerażeni… Byliśmy pierwszym transportem, który został wywieziony na to odległe pustkowie. Tutaj nie było drzew, nie było wody. Pamiętam ten mroźny wiatr, który przeszywał nasze skąpo ubrane ciała. Wokół pustka, szalejący mroźny wiatr.
Zarządzili zbiórkę, aby posegregować nas wszystkich i przydzielić obowiązki. Najmniejsze dzieci tak jak moja najmłodsza siostrzyczka została zabrana do oddalonego o ponad 30 km sierocińca. Janina została zabrana na szczęście do szkoły. Mnie, młodziutką nastolatkę i starszą siostrę przydzielono do robotnic, które miały produkować coś w rodzaju cegieł na ziemianki. Później chorowitą Marię dzięki mojej pracy przenieśli do szkoły. Starsza siostra była wątła i nie była wstanie pracować. Nigdy nie wyrabiała normy. Ludzie byli bezlitośni. Tutaj nadmienię, iż każdy musiał wykonać normę przydzielonej pracy, aby otrzymać porcję jedzenia.
„Kto nie rabotajet, tot nie kuszajet” - Kto nie pracuje, ten nie je. Tak brzmiała podstawowa dewiza kołchozowych władz. Dlatego słabsi, niezdolni do pracy byli eliminowani”.
Niestety Pani Irenka musiała wtedy pracować za mamę, która była delikatnej konstrukcji i Marię.
Poniżej przywołujemy tylko małą część wspaniałego wywiadu Pani Ireny Sidor z Angeliką Jarosławską Sapiehą, Międzynarodowym Ambasadorem Pokoju, która podróżując po świecie rozmawia z naocznymi świadkami historii, którym cudem udało się przeżyć najstraszliwsze dni wojny. Wywiady z tymi bohaterami przedstawia na spotkaniach z dziećmi i młodzieżą, a także ze światowymi liderami, ucząc i uświadamiając, jak ważny jest pokój i jego utrzymanie.
Pani Irena Sidor:
"Na szczęście dawałam sobie radę. Tak jak mówiłam, dzięki temu, że poznałam język rosyjski było mi łatwiej. Dopytywałam, byłam dociekliwa. Z moją mamą kilkakrotnie szłam do Rosjanek i sprzedawaliśmy im bieliznę. One były w bieliźnie mamy wręcz zakochane. Nigdy nie widziały takich biustonoszy. Oczywiście bieliznę wymienialiśmy za chleb. Miałyśmy szczęście, kiedy bieliznę mojej mamy wymieniłyśmy na małe ręczne żarna. Coś w rodzaju takiego kamiennego młynka, którym mogłyśmy mielić skradzione przeze mnie zboże. Oczywiście wszystko robiłyśmy w ukryciu. Niemalże codziennie przybywał transport ludzi. Boże mój kochany, ale to było narodu. Praca, praca, praca. Do obozu również przybywały transporty ludzi z innych regionów okupowanych przez Związek Sowiecki ziem.
Musieliśmy sobie przecież wszyscy zorganizować pracę, wybudować ziemianki, aby gdzieś spać. Była ostra dyscyplina. Ludzie segregowani byli także do zbudowania kołchozu. Wszystko było opracowane przez NKWD, nic się dla nich nie liczyło. Stąd nie było odwrotu.
Powstawało miasto duchów, wygnanych, bez pieniędzy. Odebrano nam wszystko i chciano nam odebrać nawet nadzieję. Powstał prowizoryczny szpital oddalony o około 30 km, Był tam taki jeden lekarz z Polski, który bardzo mi pomógł. Miałam wypadek przy pracy i strasznie rozcięłam głowę, leżałam wiele dni, a byłam potrzebna w pracy, aby zapewnić byt i przeżycie mojej mamie i siostrom. Straszliwe choroby, brak witamin i białka dziesiątkowały zesłańców. Było pełno bezimiennych mogił. O mój Boże…
Pamiętam i ostatni raz, kiedy poszłyśmy sprzedać bieliznę mamy. Zobaczyłyśmy wilki, które przeraźliwie wyły. Byłyśmy przestraszone. Myślałyśmy, że zgłodniałe zwierzęta zaatakują nas i rozszarpią. Przerażona mama kazała mi się położyć na ziemi. Leżałyśmy tak bardzo długo, aż te dzikie stworzenia gdzieś sobie poszły. Już więcej nigdy nie oddalałyśmy się od obozu. Kiedy przydzielono mnie do kołchozu przy wpisie pomylono moje nazwisko. Zamiast Sidor napisano Sidorova. Myśleli, że omyłkowo zostałam zesłana w to okropne miejsce. Starałam się przetrwać, pomóc rodzinie, pokazywałam się z dobrej strony, choć naprawdę musiałam wyrabiać dwie normy, aby mieć więcej jedzenia dla mojej mamy i siostry.
Kiedy awansowałam do osoby, która wyznacza normy, było mi lepiej. Zostałam przeniesiona do baraku. Tam miałam przykry incydent. Kobiety po nocach odwiedzali mężczyźni. Tak samo i tutaj na jednej pryczy spało parę osób. Którejś nocy i do mnie dobierał się jakiś rosły mężczyzna. Zaczęłam krzyczeć i wybiegłam na zewnątrz. Narobiłam wrzasku i zleciało się wiele osób. W tym jeden z komendantów obozu. Zapytał co się stało?
Powiedziałam, że jestem młoda i nigdy nie spałam z żadnym mężczyzną. I kazał mnie zostawić, pod surową karą. Przeniesiono mnie do innego baraku. I dostałam pracę przy zbożu. O mój Boże. To była ciężka praca, ale jak się cieszyłam, że moje warunki polepszyły się. Mama uszyła mi taki mały woreczek, w którym wynosiłam ziarna. Nie było tego wiele, bo przecież byłyśmy przeszukiwane, ale ten woreczek miałam schowany w takim miejscu, że nikt pod karą nie mógł tam zaglądać. Znosiłam ziarna i mieliłyśmy w tych żarnach. Ten zapach i radość, że w końcu nie będziemy głodne. Mieliśmy w końcu pachnącą mąkę, z której moja mama robiła placuszki. W końcu mieliśmy więcej jedzenia.
Ciągle dopytywałam, kiedy wrócimy. Nigdy nie straciłam niezmąconej wiary, że wrócę do Polski. Prowadzono spisy, aby ludzie przybyli mogli zmienić obywatelstwo. Obiecywali, że będzie lepiej, że zwiększą nam racje żywieniowe, że byt tych którzy pozostaną znacznie się poprawi. Ludzie żyli na Syberii już sześć lat, nie wiedzieli co ich czeka po wyczerpującym powrocie do Polski. Wielu ludzi podpisywało te listy.
W barakach rodziły się dzieci, ludzie zawierali związki a ja tęskniłam za tatą i Polską. Moja mama też chciała podpisać listę dla naszego dobra. Widziała jak ciężko pracuję, chciała mi jakoś pomóc. Wokół wszyscy podpisywali i przekonywali moją mamę, aby też podpisała, ale przekonywałam ją, że to zły pomysł. Nigdy, absolutnie nigdy nie chciałam tego zrobić. Tylko nasza rodzina nie podpisała listy.
Kiedyś przez przypadek dowiedziałam się, że osoby, które podpisały zmianę obywatelstwa nigdy nie wrócą do Polski. Pobiegłam co sił do mamy i powiedziałam, aby nigdy niczego nie podpisywała, że to jest pułapka. Nieludzki okres przetrwania przypominały święta. O mój Boże kochany. Święta, nadzieja i te życzenia powrotu do Polski, które dla innych z każdym miesiącem pobytu na wygnaniu stawały się tylko marzeniem.
Wiele osób pogodziło się z losem wygnańca, ciesząc się, że żyją, że cudem przetrwali. Dla wielu osób również i ta wyprawa była tą ostatnią. Zastanawiałam się czy jeszcze zobaczę Polskę. Czy wspólnie spędzimy święta, będziemy śpiewać kolędy w wolnej Polsce? Miałam dosyć pytań.
WYJAZD
Jaka młodziutka dziewczynka doświadczyłam wielu okrucieństw ze strony ludzi. Pamiętam jak dzisiaj, kiedy w nocy przyszli żołnierze i dali nam 30 minut na spakowanie się. Mieliśmy wziąć tylko najbardziej potrzebne rzeczy, zapewniali, że wrócimy za jakiś niedługi czas. Mówili, że tutaj potrzebują miejsca na koszary. Wszystko to było oczywiście kłamstwem. Moja mama nie wierzyła, że to wszystko dzieje się naprawdę. Ja bardzo bałam się o moją najmłodszą siostrzyczkę, która miała zaledwie 3 latka i przechodziła zapalenie oskrzeli. Był początek kwietnia, było bardzo zimno, ludzie byli bardzo głodni, wymieniali swoje cenne rzeczy na żywność. Mój Boże co to był za czas.
Mój najukochańszy tatuś zaraz po tym, kiedy nas przywiózł z obozu harcerskiego, pojechał wypełniać swoje obowiązki dla Rzeczypospolitej, bronić honoru, bronić ojczyzny, bronić niepodległości. Byłyśmy zdane tylko na siebie. Byłyśmy przerażone. Wiedziałam, że muszę wspierać mamę i siostry, że sprawa jest poważna. Tej nocy wszyscy zasnęli oprócz mnie…
PRZYJACIÓŁKA
- Kilka godzin wcześniej, moja najbliższa przyjaciółka, z którą się uczyłam i przyjaźniłam w szkole prosiła, abym odwiedziła ich popołudniem. Pojechałam na rowerze. Kiedy weszłam do jej domu, ona się rozpłakała i krzyczała po rosyjsku, że ona beze mnie umrze, że nie chce abym wyjeżdżała. Nie wiedziałam o czym ona mówi. Wtedy podeszła do mnie jej mama cała zapłakana, poprosiła abym usiadła przy stole, podała bardziej syty niż zwykle obiad, a moja przyjaciółka szlochając przytulała mnie i głaskała po włosach. Byłam bardzo głodna. Mama mojej przyjaciółki, piękna kobieta, błagała na wszystko ze łzami w oczach, abym nikomu nic nie mówiła. Nawet swojej mamie.
– „W nocy przyjdą po was i wywiozą Was bardzo daleko na Sybir”.
Ojciec mojej przyjaciółki, jak się później okazało, był tajnym rosyjskim NKWDzistą, stąd posiadały te informacje. Mama mojej przyjaciółki w słoiczku dała mi smalec i trochę chleba. Byłam roztrzęsiona, miałam zaledwie 13 lat. Kiedy wracałam rowerem do domu, na ulicach widziałam patrole, ustawiali posterunki, pojawiło się wiele osób. Wiedziałam, że coś się dzieje, że to o czym mówiła mama przyjaciółki właśnie się realizuje. Najgorszy możliwy scenariusz. Bałam się, że mnie nie przepuszczą, ale przepuścili.
Pojechałam do Pani Legutkowej, mojej nauczycielki i jej właśnie przekazałam, że nas wywiozą, że musimy się spakować. Boże kochany, wiedziałam, że teraz muszę odpowiadać za mamę i siostry. Łzy cisną się po twarzy pani Irenki, która jakby na moment przeniosła się w ten okropny czas. Kiedy wróciłam do domu i opowiedziałam o tym mamie, uważała, że nic takiego się nie stanie, że przesadzam. Że to niemożliwe.
Położyła się szybko spać. Była bardzo delikatną, subtelną kobietą. To mój tatuś kochany wszystkim się zajmował. W naszym domu mieliśmy zawsze panie do pomocy, nianie, panią, która nam gotowała. Moja mama nigdy nie pracowała, zarządzała domem, była bardzo delikatna, wrażliwa, zawsze nienagannie ubrana. Mama zupełnie nie była przygotowana na taką bezduszną sytuację.
Starałam się być zawsze odważna. Wszędzie chciałam być pierwsza, dlatego w naszym harcerstwie byłam zastępczynią ze wszystkimi odznakami sprawności. Sama postanowiłam, że będę uczyć się języka rosyjskiego, że muszę się dalej uczyć. Moja starsza siostra nie chciała, była przerażona sytuacją, która nagle dotknęła naszą rodzinę.
Uparłam się i poszłam do szkoły, gdzie uczyłam się języka rosyjskiego i wszystkie przedmioty wykładane były w języku rosyjskim. Właśnie dzięki temu przetrwaliśmy.
W szkole poznałam swoją koleżankę, z którą zaprzyjaźniłam się i dzięki której mieliśmy przemyconą wyprawkę żywieniową w tą nieludzką podróż w towarowym, brudnym, śmierdzącym, bydlęcym wagonie.
Pewnego dnia z Londynu przyszły dwie paczki. Jedna po drugiej zaadresowana na mamę. Jedna paczka żywnościowa, a druga z ubraniami. Wiedzieliśmy, że te paczki były przesłane za pośrednictwem kontaktów mojego taty. Boże, było tak ciężko. Moja mama ciągle miała nadzieję, że tatuś wróci i natychmiast wszystko się zmieni, że będzie jak dawniej. Rzeczywistość, z której moja mama zupełnie sobie nie zdawała sprawy, była zupełnie inna. Nawet żyd, który był właścicielem nieruchomości i sklepu był nam nieprzyjazny. To on nas sprzedał Sowietom. Wszystko w ciągu chwili się zmieniło. Na każdym kroku widać było strach i nienawiść. Już nawet słońce nie świeciło tak samo.
Byłam oczkiem w głowie tatusia. Wiedziałam, że nie mogę go zawieść. Przysięgałam mu przy naszym ostatnim spotkaniu, że będę uważać i dbać o siebie i siostrzyczkę. Pamiętam jak mnie wtedy przytulił, bardzo mocno. Bardzo nas kochał. Otaczał nas taką opieką, taką miłością, która do dzisiaj mi towarzyszy, którą czuję na sobie każdego dnia. To jest niezwykłe, ale ta miłość jest obecna nawet teraz, dzisiaj, kiedy mogę z Panią rozmawiać w moim mieszkanku na warszawskiej Woli, w języku ojczystym. Języku, którego kiedyś używanie groziło srogim biciem, a czasami i śmiercią.
OSTATNIA NOC
Pani Irenka ostatniej nocy spędzonej w jej rodzinnym domu nie przespała ani chwili.
- „Zaczęłam pakować rzeczy. Modliłam się, prosząc Boga o siły i aby uchronił naszą rodzinę od złych rzeczy, modliłam się także o mojego najukochańszego tatusia. Wiedziałam, że muszę działać i pomimo tego, że moja mama nie wierzyła w to co się za chwilę stanie - ja postanowiłam działać. Całą noc pakowałam rzeczy. Najlepsze futra mamy, ponieważ wiedziałam, jakie na Syberii panują ostre mrozy, trochę chleba, jedzenie jakie mieliśmy i wszystkie domowe pierzyny oraz bieliznę.
To pozwoliło nam przetrwać. W transporcie mama dzieliła nasze jedzenie z innymi skrajnie wygłodniałymi rodzinami.
Do metalowego pudełka po herbacie schowałam dwa pistolety tatusia i pieniądze, które już wtedy nie miały żadnej wartości, były wycofane z obiegu. Nie można było nimi nigdzie płacić, ale schowałam je, bo myślałam, że jak to wszystko się skończy, może znów będzie można nimi płacić. Do metalowych pudełek spakowałam także cenne rzeczy i pamiątki po tatusiu. Wszystko to zakopałam w ogrodzie. Bałam się, że źli ludzie okradną nas ze wszystkiego.
Kiedy przyszli, traktowali nas okropnie. Moja mama zrozumiała, że miałam rację. Była w szoku, ale byłoby już za późno na pakowanie.
Boże mój kochany... Wygonili nas z domu, szliśmy w stronę dworca. Było strasznie zimno i wiał taki przeszywający wiatr…. Słychać było lament ludzi, którzy w swoich ojcowiznach zostawili dorobek całego życia. Wielu starszych mężczyzn i kobiety z prześcieradeł miało zrobione worki, do których wkładali wszystko co mogli unieść. Niestety nie wszyscy donieśli bagaż do celu. Nie można było się zatrzymywać, ludzie byli bici i kopani. Straszny widok.
Na dworcu stał długi, bardzo długi pociąg towarowy. Do bydlęcych wagonów wpychano po sześć, siedem rodzin, nawet i po dziesięć rodzin do ostatnich wagonów. Bo nikt nie mógł zostać na dworcu. Tak właśnie wywożono Polaków. Jak chore bydło niepotrzebne nikomu...
…Nikomu nic nie mówiłam, gdzie nas wywożą. W samym wagonie było nerwowo, bo każdy szukał miejsca dla siebie, każdy chciał mieć kawałek swojego miejsca. To było straszne przeżycie. Myślałam, że moja mama umrze. Cały czas mdlała, a ja miałam ten słoiczek ze smalcem i trochę chleba. Podzieliliśmy się z innymi. Pamiętam to wszystko jak dziś.
Byliśmy pierwszym transportem. Było bardzo zimno, ludzie nie byli przygotowani. Dla wszystkich, wielotygodniowa podróż bydlęcymi wagonami była koszmarem. Dla tak wielu dorosłych, dzieci i niemowląt, które były naszymi współpasażerami, ta podróż była ostatnią w życiu.”
- Łzy kochanej staruszce spływają po policzkach, operatorzy kamer nie śmią przerywać.
Kończy się kolejny zapisany twardy dysk w zapisie. Upływa czas, a Pani Irenka opowiada, wpatrzona w oczy młodej kobiety, przed którą otwiera historię swojego życia. Angelika Jarosławska Sapieha, która przeprowadziła wiele takich wywiadów, również ma łzy w oczach. Zadaje trudne pytania, ale jakże oczekiwane. Staruszka chce być pytana, chce mówić i mówić. Opowiada z najdrobniejszymi szczegółami zdarzenia sprzed 80 lat, jakby zdarzyły się zupełnie niedawno.
UCIECZKA
Z transportu w Kazachstanie, kiedy była przerwa na wodnistą zupę, której nie dało się w żaden sposób zjeść, wykorzystała moment nieuwagi i uciekła z transportu. Pod wagonami przeszła w kierunku dworca, a potem biegła co sił w nogach. Podbiegła do kobiety, która sprzedawała jedzenie. Wtedy zrozumiała, jak ważnym było nauczenie się języka rosyjskiego. Przez to, że mówiła po rosyjsku ludzie traktowali ją jak swoją. Pani spakowała jej trzy pierożki. Powiedziała, że nie ma pieniędzy. Kobieta przestraszyła się i zapytała – czy ty jesteś z tego transportu? Wracaj szybko, bo Ciebie zastrzelą. Uciekła. Między torami przebiegła do kolejnego zestawu i dobiegła do maszynisty.
Zapytała, czy zabierze ją do Polski. Była zdeterminowana, by wrócić do Polski. Powiedziała, że ukryje się pod węglem i że w Polsce mu zapłaci za pomoc. Maszynista przerażony kazał jej wracać i powiedział, że zastrzelą i jego i ją. Wróciła. Przede wszystkim dla matki i rodzeństwa. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jej praca uratuje im życie.
W jej transporcie trwało zamieszanie. Wiedzieli, że mała Irenka uciekła z transportu. Wagon był specjalnie zabezpieczony, aby do podobnego incydentu nie doszło. Jej mama była przerażona, zalewała się płaczem, myślała, że straciła ukochane dziecko.
Pani Irenka kontynuuje:
„Kiedy dojechaliśmy mama była tak słaba, że nie mogła wyjść z wagonu, a co dopiero iść z bagażem. Wtedy biegałam od jednego zaprzęgu mułów do drugiego prosząc, aby moją mamę zabrać na furę z transportem żywności. Miałam schowaną taką przypinkę z zegarka taty i to przesądziło o tym, że moja mama nie musiała iść na nogach. Bardzo się wtedy martwiłam, że umrze.
Było bardzo zimno, byliśmy wszyscy bardzo głodni i wystraszeni. Wiele osób tego transportu nie przeżyło. Zwłaszcza osoby starsze i dzieci. To był straszny widok…
Zamieszkaliśmy w ziemiankach, a spaliśmy na twardych drewnianych pryczach na słomie. Dobrze, że miałam ze sobą pościel. Spaliśmy na takich pryczach, gdzie na jednej było kilka osób. Były pluskwy, karakony, gryzły nas przeokropnie. Roiło się od nich wszędzie w ciemnej i stęchłej ziemiance. Nie mogliśmy sobie z nimi poradzić, o mój Boże kochany... W nocy nie mieliśmy wytchnienia, bo chodziły po nas.
Minęło trochę czasu po powrocie do Polski, zanim znów miałam piękne dziewczęce włosy, zanim odrosły… Nie można było nigdzie uciec, wszędzie baraki, łagry. Ludzie umierali z głodu z pragnienia, O mój Boże… Jako mała dziewczynka pamiętam piękne bale, uroczystości, wydarzenia patriotyczne. Mieliśmy piękny dom. Wiele osób zabrało ze sobą niepotrzebne rzeczy a zostawiło w domu ciepłe skarpetki, swetry”.
POWRÓT DO POLSKI
Myślała, że wraca do wolnej Polski, była szczęśliwa. Strasznie tęskniła za ukochaną Ojczyzną, do której miłość i oddanie od najmłodszych lat wpajał jej ojciec. Myliła się, sądząc, że wraca do kraju, z którego przed sześcioma laty wyjechała. Już na początku usłyszała, że jej śpiewanie patriotycznych pieśni to samobójstwo. Ponadto, w Poznaniu miała mieszkać jej rodzina. Niestety nie przeżyli wojny.
„-Mój Boże jaka tam była bieda. Bród. Nie mieliśmy co jeść, żebrałam. Był taki okres, że nie jadłam trzy dni. Często modliłam się do Pana Boga i prosiłam w myślach o pomoc ojca, o wsparcie. Wracałam do czasów, kiedy w Polsce było pięknie. Kiedy ludzi się szanowali, kiedy nasza rodzina była w komplecie. Kiedy cieszyliśmy się zwykłym codziennym dniem, kiedy kochany tatuś brał mnie na ręce i podnosił do góry, a potem przytulał. Kiedy tak czule chowałam się w jego silnych ramionach. Marzyłam o świętach w Polsce, o świętach w wolnej Ojczyźnie. To co zastałam było przerażające. Bałam się. Ludzie nawzajem się nie szanowali. Nikt nikomu nie ufał. Ludzie na siebie donosili… to było przerażające. Chciałam normalnie żyć, uczyć się, pracować, rozwijać. Marzyłam o przyszłości, o rodzinie. Na każdym kroku widać było przerażające zgliszcza zbombardowanych domów. I choć wracali do tej ukochanej Polski wygnańcy, bohaterowie, którzy walczyli na różnych frontach o niepodległość Polski, Włoch, Francji, Wielkiej Brytanii, w Polsce stawali się intruzami.
Oficerowie i żołnierze szukający ukojenia w wyzwolonej Polsce byli traktowani jak wrogowie, nieproszeni goście. Często zamykani w więzieniach i katowani za przynależność do polskich organizacji, dzięki którym odzyskaliśmy niepodległość. Byli bici i prześladowani, oskarżani za współpracę z obcym wywiadem. Armia Krajowa czy Związek Walki Zbrojnej to były słowa absolutnie zakazane.
Absolutnie niedozwolone było też śpiewanie pieśni wojskowych, niepodległościowych. Niestety to wszystko była rzeczywistość, w której trzeba było się odnaleźć na nowo. Na ulicach, wśród żebrzących ludzi, byli okaleczeni weterani niezdolni do pracy. Usuwani jak padlina. To był okropny widok. Powiedziałam, że nie poddam się. Nigdy się nie poddawałam, tak jak chciał mój ojciec. Obiecałam sobie, że nigdy go nie zawiodę i nigdy nie zostawię swojej rodziny.
Kiedy na ławeczce zobaczyłam dwójkę staruszków, spłakana, przysiadłam się. Nikt dotąd nie zwracał na mnie uwagi. Ot ubogo ubrana, zabiedzona i zapłakana dziewczyna. Jednak Ci starsi ludzie, kiedy zobaczyli, że płaczę, zainteresowali się mną. To był pan doktor i jego żona, arystokratka. Zaprosili mnie do siebie, dali pracę. Chcieli mnie adoptować. Ja wiedziałam, że mam rodzeństwo i mamę na utrzymaniu. Było naprawdę bardzo ciężko.
W Polsce oczywiście prześladowano ludzi. My mając takie a nie inne pochodzenie i ojca oficera, legionistę, byliśmy prześladowane.
Kiedy miałam okazję, edukowałam się. Robiłam kursy, szkolenia. Znalazłam pracę w urzędzie. Niestety, niezbyt długo tam popracowałam, bo kiedy w dokumentach sprawdzono, że mój ojciec był oficerem WP, wyrzucono mnie z pracy.
Nadarzyła się okazja i znalazłam kolejną pracę, tym razem na poczcie. Tuż pod granicą niemiecką. To był mały urząd pocztowy. Szybko awansowałam na stanowisko kierownicze. Wtedy pojawiła się moja pierwsza miłość. Piękny, przystojny mężczyzna, żołnierz, który oglądając zdjęcia w albumie mojej siostry, zauważył moje zdjęcie i zakochał się.
Przyjeżdżał do mnie aż z Suwałk. Bardzo mu na mnie zależało. Zakochałam się. Chciałam mieć rodzinę. Przyjeżdżał do mnie często. Pobraliśmy się. Szybko zaszłam w ciążę. Szczęście nie trwało jednak długo. Przyszedł 1 maj. Na poczcie wywieszono polską flagę. Piękna flaga, która na wietrze prężyła swoje barwy. Postanowiłam jej nie ściągać.
I zostawiłam na froncie budynku 2 maja. Pomyślałam, że może tak jak kiedyś zostanie na święto konstytucji 3 maja. Dla Polaków to wielkie święto. Dla prześladowców, którzy starali się wykarczować najważniejsze daty polskiej historii, święta narodowe, a także pamięć o polskich bohaterach traktowane było co najmniej jak nazizm. Nie mogłam się z tym pogodzić.
Niby nie ma wojny, a jednak Polacy są dalej prześladowani. Przyszedł komendant i zapytał, dlaczego ta flaga nie została ściągnięta. Tłumaczyłam się, że nie miał kto jej ściągnąć. System i strach, który wprowadzono w Polsce był nie do wyobrażenia. Tak, flagę trzeba było ściągnąć. Po kilku dniach przyszły do „wydziału bezpieczeństwa” jakieś listy. Było to przynajmniej dziwne. Wiedziałam, że chcą nas, naszą placówkę pocztową w coś wmieszać. Powiedziałam, że musimy być ostrożni. Nie myliłam się. Byłam w końcówce 5 miesiąca ciąży.
Przyjechała Służba Bezpieczeństwa, skuli mnie kajdankami i bez wyroku żadnego sądu zawieźli mnie do więzienia. Jechaliśmy bardzo długo. Miałam powykręcane ręce. Prosiłam rosłych mężczyzn o bardzo nieprzyjemnych twarzach, aby mnie puścili.
– Przecież Wam nie ucieknę. Jestem w ciąży na litość Boską.
Zabrali mnie bez żadnych rzeczy i bez pieniędzy. Nie zrobiłam wypłaty, choć wypłata była zawsze pierwszego, to akurat wychodziło święto i wypłatę miałam zrobić następnego dnia. O mój Boże. Czułam znów strach i lęk. Chciało mi się pić. Bałam się o moje dziecko. Przywieźli mnie do więzienia i posadzili razem z kobietami ściągniętymi z ulicy za różne przestępstwa. Nikt mi nie dał szklanki wody.
Następnego dnia zrobiłam raban, że rodzę, więźniarki mi pomogły i przewieziono mnie do zamkniętego sierocińca. Wszystko dzięki doktorowi, który przyjechał i zlitował się nade mną uratował mnie i moje dziecko. Przewieziono mnie do miejsca, gdzie miałam wszystko, ale jedyne o czym marzyłam, to by wrócić do domu. Jezu mój Najdroższy.. Po raz pierwszy ktoś w końcu się mną zaopiekował. Mijały kolejne dni. Tak bardzo chciałam wrócić do rodziny, do domu. Niestety, pierwsze małżeństwo na odległość nie przetrwało…
Potem Olsztyn, Suwałki, Warszawa… Później poznałam swojego drugiego męża, architekta i konstruktora, 13 lat starszego Władysława Bartela. Władysław urodził się 10 kwietnia 1913 r. we Lwowie. Projektował i kreślił wspaniałe projekty, które do dziś budzą zachwyt, m.in. mosty w Poznaniu, Krakowie. Dużo projektował w Bieszczadach. Miał wielu przyjaciół, inteligentów warszawskich, ludzi znakomicie wykształconych i profesjonalistów w swoich dziedzinach.
Mój mąż przyjaźnił się bardzo z Donaldem Solo. Tak, to był jego najbliższy przyjaciel. Mieszkał przy ul. Szpitalnej 6. Często bywaliśmy również u przyjaciół na Brackiej i Szkolnej. Często byliśmy uczestnikami spotkań na Nowym Świecie. Władza PRL-u tego bardzo nie lubiła.
Byliśmy niezwykle zakochani i wpatrzeni w siebie. Władysław doświadczał prześladowania, ale był nieugiętym patriotą z zasadami i honorem. Był bardzo zazdrosny o mnie, ale też bardzo mnie we wszystkim wspierał.
Miałam dużo szczęścia dzięki temu, że zdobyłam warsztat aktorski. Często występowałam na scenach Teatru Powszechnego i Teatru Narodowego. Często też występowałam razem z Adamem Hanuszkiewiczem, o którego mój mąż był bardzo zazdrosny. Adam Hanuszkiewicz zawsze mógł na mnie liczyć i kiedy trzeba było nagle zastąpić aktorkę, byłam do dyspozycji w zastępstwie. Szybko uczyłam się roli. Zaczęłam pisać do „Życia Warszawy”. Do dziś jestem członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
18.12.91 roku dostałam zaświadczenie od Urzędu do Spraw Kombatanckich i Osób Represjonowanych pod nr. 028443/W15190/91.
Upominałam się o swojego ojca. Tej sprawie poświęciłam całe dorosłe życie. Wiedziałam, że został zamordowany w Katyniu, że widnieje gdzieś spis i potwierdzenie, że poszukiwany „Stanisław Sidor, ur. 1897 r. został stracony wraz z tysiącami osób strzałem w tył głowy.”
5 lipca 2007 roku Irena Bartel została udekorowana przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Zesłańców Sybiru. Jej mąż, Władysław Bartel został pochowany na Powązkach.
DEPORTACJA HISTORYCZNA POLAKÓW
W czterech, głównych, akcjach deportacyjnych wywieziono łącznie (wg. szacunkowych danych polskich władz emigracyjnych) około miliona osób cywilnych (oficjalne dokumenty rosyjskie mówią o 320 tys. deportowanych). Deportacje były niezwykle sprawnie zorganizowane i realizowane według wcześniej sporządzonych imiennych spisów opracowanych przez służby NKWD przy aktywnej współpracy miejscowych komunistów. Masowe deportacje miały miejsce 10 lutego, 13 kwietnia, na przełomie czerwca i lipca 1940 roku oraz w maju i czerwcu 1941 roku. Pomiędzy tymi głównymi akcjami wywózek trwał nieprzerwanie proces deportacji mniejszych, kilkusetosobowych, grup (m.in. w maju 1940 r.). Dokładna liczba deportowanych jest trudna do ustalenia, wokół tego problemu trwają obecnie dyskusje historyków.
Przypomnijmy czym była „Zbrodnia Katyńska” – była zbrodnią kwalifikowaną jako zbrodnia wojenna, zbrodnia przeciwko ludności, zbrodnia przeciwko pokojowi, zbrodnia komunistyczna i zbrodnia ludobójstwa popełniona przez NKWD przez rozstrzelanie wiosną 1940 roku co najmniej 21 768 obywateli Polski w tym ponad 10 tysięcy oficerów Wojska Polskiego i Policji Państwowej na mocy decyzji najwyższych władz ZSRR zawartej w tajnej uchwale Biura Politycznego KC WKB z 5 marca 1940 roku. Egzekucji ofiar uznanych z „wrogów władzy sowieckiej”, NKWD dokonywało przez strzał w tył głowy z broni krótkiej. Przez 50 lat (1940-1990) Władze ZSRR zaprzeczały swojej odpowiedzialności za „zbrodnię katyńską”. 13 kwietnia 1990 roku oficjalnie przyznały, że była to „jedna z najcięższych zbrodni stalinizmu” Pamiętajmy wszyscy, że wśród pomordowanych byli również naukowcy, profesorowie, lekarze, nauczyciele, urzędnicy państwowi, inżynierowie, przedsiębiorcy.
Rodziny ofiar zbrodni katyńskiej przebywających na ziemi Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej Polskiej (około 22-25 tysięcy rodzin) ponad 60,000 osób wysiedlono w kwietniu 1940 roku do Kazachstanu na podstawie uchwały Biura Politycznego KC WKB 2 marca 1940 roku podjętej na wniosek Ławrientija Berii i Nikity Chruszczowa. W najpilniej pilnowanym przez NKWD dokumencie „LISTY KATYŃSKIEJ CIĄG DALSZY” „Straceni na Ukrainie” czytamy. Przypomnijmy, co wynikało z owych dokumentów.
5 marca 1940 r. Biuro Polityczne WKP (b) ZSRR zdecydowało o rozstrzelaniu 14,700 polskich jeńców wojennych znajdujących się w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. O morderstwie tym wiedzieliśmy już bardzo wiele i mieliśmy nazwiska ofiar. 5 marca 1940 r. w tym samym postanowieniu, zadecydowano o rozstrzelaniu również 11,000 osób aresztowanych, przetrzymywanych w więzieniach w tzw. zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi, ponieważ "...wszyscy oni są zawziętymi, niepoprawnymi wrogami władzy radzieckiej". Jednakże nazwiska tych osób w dużej części nie były znane.
Iwona S. Rozmus
KATALOG FIRM W INTERNECIE