- Home >
- STYL ŻYCIA >
- Trochę historii
O okropnych czasach. Wspomnienia świadka historii Józefa Mariana z Manchesteru
Wysłuchała i spisała Xenia Jacoby 16 października, 2020
Aby historia nie odeszła wraz z ludźmi i aby nigdy się nie powtórzyła, my Polacy musimy realnie przeciwstawiać się powtarzanym w świecie fałszywym świadectwom i oszczerstwom przeciwko Polsce i narodowi polskiemu po to, by zachować pamięć o naszej martyrologii. Kiedy nas Polaków traktowano jak niewolników XX wieku, alianci - milczeli. Te wspomnienia są strażnikiem pamięci żyjącego jeszcze świadka historii - Pana Józefa Mariana z Manchesteru...
Każdy kto mówi prawdę, bez względu na to przed kim stoi - jest niepokonany. Św. Tomasz z Akwinu
Na podstawie kilku spotkań i rozmów powstał wywiad rzeka z Panem Józefem Marianem D., który podczas II wojny światowej był młodocianym (15 lat) robotnikiem przymusowych robót w Trzeciej Rzeszy i świadkiem niemieckich mordów na Polakach oraz zbrodni na Żydach, które działy się w gminie Bieliny, gdzie mieszkał do 1942 r.
Wyznaczony przez biuro pracy, skierowany na przymusowej roboty, wywieziony do III Rzeszy - został oddzielony od rodziny przez historię. Do wyzwolenia pracował w majątku w Bawarii. W sytuacji kiedy mógł zemścić się i zabić z pistoletu Niemca, który go dotkliwie skopał po głowie aż do krwi - nie zrobił tego z uwagi na wiarę w Boga i chrześcijańskie sumienie. Stąd Jego wyjątkowa postać powinna być znana polskiemu czytelnikowi. Wspomnień z hitlerowskiej okupacji nigdy się nie zapomina - stąd poprosiłam, by opowiedział co mu się przydarzyło. On z obawy - zastrzegł sobie nie podawanie jego nazwiska, bo jeszcze żyje i chce dożyć końca w spokoju.
Oto jedna z przelicznych historii wojennych polskiej rodziny skupiona w soczewce gminy Bieliny.
Skazana na pamięć – załączam materiał gehenny i tułaczki wojennej świadka czasu
Pana Józia znam z polskiego kościoła. Odwiedzałam go w jego domku przy parku w ruchliwej dzielnicy ortodoksyjnych Żydów.
Swego czasu kilka lat mieszkałam tam na Salfordzie i w Prestwich między żydowskimi domostwami - w dzielnicach, gdzie kręci się handel w koszernych sklepach, a Żydówki w czerni prowadzają po ulicach wózki z wianuszkiem pięciorga dzieci. Na ulicach powszechnie słychać tam było dialekt w jidysz czy yinglish, a ulubione zajęcia nieśpieszących się nigdzie kobiet w perukach (Szajtł) - to rozmowy przez komórki i przyjemność robienia zakupów. W pamięci mam obrazy spieszących się pejsatych Żydów w czarnych lub białych podkolanówkach, odzianych w długie, czarne atłasowe chałaty, w jarmułkach na głowie czy w przeróżnych kapeluszach, futerkowych czapkach (Sztrajm). Kiedy mijali mnie - odwracali głowę w drugą stronę, unikając mego wzroku, czy ostentacyjnie zakrywali dłonią twarz. Inni przebiegali na drugą stronę ulicy, nie chcąc dzielić deptaka z obcą ich ortodoksyjnych reguł. Jest to społeczność dobrze się izolująca.
Po 15 latach wróciłam do tej dzielnicy i mijałam dobrze pochowane domy za już sporo wyższymi żywopłotami i buszami krzewów, chroniących ich domostwa przed oczami przechodniów. Minęłam szkołę, tu bezpieczeństwo młodej brytyjskiej społeczności żydowskiej nadzorowała firma z ochroniarzem. Inny obiekt ściśle chroniło wysokie metalowe ogrodzenie zakończone ostrzowym drutem przypominającym zasieki.
Wstąpiłam do piekarni przy - Leicester Road. Zrobiła się kolejka z przerwą za moimi plecami. Uśmiechnęłam się do pejsatego klienta, a on dalej trzymał widoczny dystans – patrząc w wybawicielkę podłogę. Sprzedawca nie krył ciekawości i przyglądał mi się zza lady, zręcznie unikając dotknięcia mej ręki przy płaceniu.
Patriota nieubłagany
Przestąpiłam próg domu Pana Józia pytając: jak się czuje?
- Do bibuły! – Odparł (czyli do d**y)
- A resztę domyśl się sama...
- Oczy mam zdarte - nie widzę. Nie słyszę. Ja jestem stary dziadek. Już nie co rok, a co dzień robi się coraz gorzej ale i tak dość sporo pamiętam. Już mam opłacony i przygotowany pogrzeb. Nie ma nic wiecznego. Chcę prochy swoje złożyć w mogile mamy i taty w Polsce.
Poszedł do kuchni parzyć herbatę do herbatników z blaszanego pudełka.
W telewizorze dużym jak telebim leciał właśnie dokument wojenny kanału Yesterday z wyłączonym głosem. W kąciku ściany wisiały zdjęcia rodzinne, portret Pana Józia w ołówku sprzed 20 lat, oraz drewniany góralski talerz z napisem: Góralu czy ci nie żal.
Nad kominkiem wisiały biało-czerwone polskie chorągiewki, a w górze wyrzeźbiony orzełek w koronie.
Zaczęła się rozmowa.
– Wszystko nie dopisało! Ale boża opieka zawsze mnie ratowała.
- Dużo do opowiadania... Po wojnie chciałem wrócić do Polski jak się sytuacja zmieni ale nie wróciłem, bo Rosjanie okupowali Polskę. Jeden wróg wyszedł! Drugi przyszedł! Jak Sowieci wyjdą z Polski – to wrócę, myślałem... Stale nosiłem się wracać do Polski. Były wyjazdy do Kanady, USA, Australii, ale wybrałem Anglię, bo najbliżej do Polski.
- Patriota nieubłagany!
- Nadal mam chęć wrócić do Polski. Wszyscy moi koledzy z Polski… Nie ma już nikogo… Tak kocham polski naród i polski kraj, ale dużo nieprzyjemności miałem od naszych z narodu. Grubo poparłem Dom Opieki Caritasu w Kielcach - £10 tys. funtów podarowałem oraz Polską Szkołę Sobotnią w Manchesterze - £5 tys. funtów wsparłem, nie żebym coś od nich chciał...
Boża opieka mnie ratowała
- Mam 93 lata. Urodziłem się w Polsce 19 marca 1927 r. w gminie Bieliny Kościelne koło Święto–Krzyża (Świętego Krzyża) w ziemi świętokrzyskiej, nie tak daleko, bo 20 km od Kielc. Dużo Józwów w rodzinie u nas było, każdy był Józef. Ojciec był Józef, ja jestem Józef Marian. Mama (Stanisława Domagała) mówiła mi Marian, bo każdy u nas wuj i kuzyn też Józef i nie wiadomo o kogo chodziło jak wołała. Urodziłem się w samego Józefa opiekuna. Nawet kościół parafialny w Bielinach był pw. Św. Józefa Oblubieńca NMP i tam mnie ochrzczono.
Jako 5-cio letnie dziecko bym spłonął w domu ale wujek z pożaru mnie uratował. To był rok 1932. Było wesele najmłodszej siostry mojej mamy – Heleny Domagały. Dom mej babci Barbary służył za dom weselny. Ktoś zaprószył ogień. Wszyscy powyskakiwali, a mąż mej cioci Józef Skrzyniarz wołał:
- A gdzie ten chłopak!? Gdzie ten chłopak!?
Bóg wspomniał wujowi o mnie i zaczął mnie wszędzie szukać po domu, który płonął. Dom był drewniany, kryty słomą i szybko palił się na oczach weselników. Spałem we frontowym pokoju, a on tam wpadł - ubranie na plecach mu się zapaliło. Całego mnie pozawijał w koce. Nie wracał się korytarzem, bo wszystko zajęte było ogniem. Wyniósł mnie przez frontowe okno i wrzucił do ogródka na ziemię. Wygrzebałem się z koców i tak zaspany - stałem. Cały dom się spalił. Boża opieka mnie uratowała. Bóg w życiu pięć razy mnie ocalił.
Miałem 12 lat kiedy wybuchła wojna. W Polsce żyłem tylko 15 lat, bo w 1942 r. Niemcy zabrali mnie z domu od mamy i pięciorga rodzeństwa (Czesław, Bogumiła, Genowefa, Tadeusz, Zofia) na trzy lata przymusowych robót koło Murnau w Bawarii. Byłem w górskiej miejscowości Taunach, okręg Sonthofen. Wokół tylko wysokie góry i łąki. W pobliżu, jakieś 5 km stąd był niemiecki jeniecki obóz Murnau dla polskich jeńców - żołnierzy wyłapanych w 1939 roku.
Kiedy przyszła wojna - bałagan był jak cholera. Niemcy uderzyli na Polskę ze wszystkich stron – z północy, z zachodu i z południa, a Rosja ze wschodu zaatakowała. Po trzech dniach prawie było po wszystkim! Niemcy zawojowali Polskę. Niemcy i Sowieci kochali się, miłowali, a kiedy się spotkali - razem się witali. Nasz kraj zabrali i koniec! Nasi na konikach byli, które potem po ułanach wszędzie po polach biegały. Złapaliśmy do domu jednego pięknego Araba.
- A gdzie tam końmi na czołgi!? Regularna armia polska została rozbita, a Polska zawojowana. Rosjanie i Germańcy chcieli Polskę z mapy wymazać. Niemcy byli bardzo dobrze zorganizowani. Okropnie dobrze wyglądali - bojowo i dobrze się prezentowali. Byli bardzo młodzi, silni, wyćwiczeni i uzbrojeni po zęby. Byli potęgą militarną. Lepszej armii niż Germańcy nikt chyba nie miał? Kraj za krajem zabierali, władza różnych narodów z miejsca im ustępowała. Uderzyli na Czechy, które poddały się w 1937 r. Zabrali je bez jednego wystrzału. Francuzi i Paryż jako stolica arystokracji - strat nie ponieśli jak Warszawa i my Polacy. Polskę i naszą stolicę Szkopy przewrócili do góry nogami. Okropnie się Żydów uczepili.
Z niemieckiej niewoli na roboty do Niemiec
Polska powołała mego ojca do wojska - do saperów. Dostał się do niemieckiej niewoli. Jako jeńca wsadzili go do stajni po polskiej kawalerii - ale uciekł. Przyszedł do domu – a płacz był i lament, bo Niemcy go znajdą po dokumentach wojskowych z ewidencją, które mu zabrali. Parę dni tylko był w domu i rzeczywiście wpadli Niemcy. Nie zastali ojca. Miał szczęście, że gdzieś wyszedł, bo by go na miejscu zabili. Pod dom podjechały dwa uzbrojone motory, każdy z przyczepką. Sześciu ich było, czterech obskoczyło dom, a dwóch wskoczyło do środka. Mamę szarpnęli, a ja byłem najstarszy – to mnie złapali i bili. Jeden bił mnie po twarzy i wołał coś po niemiecku. Wymieniał imię i nazwisko ojca, to się domyśliłem, że taty szukają.
Drugi wyłamał mi ręce ze stawów do tyłu i ostro podniósł do góry. Z bólu jęczałem i popłakałem się. Ja pobity… (nastąpiła chwila wzruszenia).
Mama zaprowadziła mnie do szpitala, a tu szpitala nie było. Wszystko rozkurzone, rozbite i tam sanitariusz chciał mi nastawić bolesne ręce w stawach, ale nie dał rady. Mam pokrzywione do dzisiaj, źle zrośnięte i przepracowane. Do tej pory nie mogę ich wyprostować, choć tymi krzywymi rękoma zawsze ciężko pracowałem.
Zdjął okrycie i pokazał mi krzywo zrośnięte w łokciach ręce, których nie dał rady rozprostować.
- Po wizycie Niemców – ojciec wrócił do domu. Zobaczył mnie w bólu z wyłamanymi rękami. Z miejsca zdecydował przymuszony sytuacją „dobrowolnie” zgłosić się do Arbeitsamt-u, biura pracy.
Pan Józiu zaczął wtrącać słowa po niemiecku, które nabył podczas przymusowych robót.
- Aby nie być wciągniętym do niemieckiego wojska - ojciec sam poszedł zgłosić się do biura pracy, że chce jechać na roboty do Niemiec. Również nie chciał, aby rodzina za niego cierpiała z powodu jego ucieczki z niewoli.
Pytali: - Gdzie chce jechać?
– Na rolę, na ziemię tam, gdzie brakowało rąk do pracy.
Jak Niemcy wkroczyli do Polski – to okropnie potrzebowali ludzi do roboty, bo u nich wszyscy młodzi, zdrowi mężczyźni byli na wojnie, w wojsku. Przed wojną ojciec pracował w fabryce pod Kielcami, a mama zajmowała się szóstką dzieci w domu. Mieliśmy sad, trochę ziemi, parę kur. Zbyt bardzo dobrze nie było przed wojną, ale w wojnę było strasznie. Była bieda i głód.
Kiedy ojciec przebywał w Rzeszy, mama została sama z dziećmi. Szczaw kiedyś rósł po rowach i łąkach - pamiętam. Jak wybuchła wojna – szczawiu już nie znalazłeś. Wszystko wyjedli. Szukałem szczawiu. Dożywiałem się trawą. Szukałem świeżej zielonej trawy i gryzłem ją z głodu. Sok piłem z tej trawy. Odczuwałem straszny głód. Każdemu brakowało jedzenia. Była straszna bieda, straszny głód pamiętam.
Zostałem zabrany z naszego domu i po większej części chowałem się u swojej babci (Barbary Domagały), potem u cioci Anieli Domagały-Stachurskiej, co miała sklep przed wojną, a utraciła go przez wojnę. Jej mąż Józef Stachurski pochodził z wyższych sfer i za cara był oficerem w rosyjskim wojsku, gdzie dorobił się pułkownika. Będąc w carskim wojsku dostał się do niemieckiej niewoli. Tam nauczył się pięknie pisać i mówić w tym języku. Pięknie kaligrafował.
Obronił mnie przed Niemcami w zimę 1941 r. Straszna zima była, takie śniegi pod sufit i Niemcy nakazali, aby odśnieżać ulice i udrożnić przejazd obok obejść. Przed 8 rano każdy musiał usunąć śnieg do przejazdu. Nie zrobiłem tego i jako najstarszy z dzieci miałem zostać srogo ukarany. Żandarmi niemieccy bili ludzi basiorami (tj. biczami, batami), którzy jeszcze nie odśnieżyli. Wuj tłumaczył coś żandarmom po niemiecku. Byli przekonani, że wuj jest Niemcem, gdyż posługiwał się poprawnym niemieckim - mówiąc w Hochdeutsche Sprache. Słuchali go. Pogadali, głowy pospuszczali i odeszli. I tak nam się upiekło, że uniknęliśmy batów. Inni Niemcy namawiali go, by przeszedł na ich stronę, ale on twardo odmówił. Zawsze był twardy. Nigdy niczego i nikogo się nie bał. Miał kawał ziemi po moich dziadkach od strony taty. Choć był silny w wykształceniu to rolnikiem był słabym.
Za jednego zabitego Niemca zginie 100 Polaków
- Na wioskach był sołtys i on z musu załatwiał wszystko dla Niemców. Musiał się Niemcom podporządkować, co oni wymagali. Co gospodarstwo wyprodukowało to musiało Niemcom oddać kontyngent. Jak gospodarz nie wykazał się swoim kontyngentem - Germańcy przychodzili, plądrowali i wszystko zabierali od gospodarzy. Ciągle były rewizje. Dwóch uzbrojonych Niemców szukało po stodołach i oborach schowanej żywności. Germańcy byli bardzo surowe. Zmuszali czterech naszych ludzi do przewracania, wywracania słomy. Gdy znaleźli u gospodarza trochę ukrytej żywności - na gołe siedzenie dostawał porcję 35 batów od żandarmów. Przywiązano człowieka do drzewa i trzech Germańców biło chłopa batem moczonym w wodzie. Widziałem jak bili sąsiada. Tego nie zbili na śmierć, bo kto w polu będzie robić i ich żywić? Niemcom okropnie zależało na rolnikach co uprawiali ziemię. Gospodarze mieli swoje morgi i tak oddawali wszystko, że prawie nic im nie zostawało i wraz z rodzinami byli głodni.
Do naszego domu partyzanci w nocy stukali do okien pytając o jedzenie…
- Oj! Dużo do opowiadania…Ci partyzanci dwóch Niemców zranili. Dobrze, że ich nie zabili i nie zrobili kalekami - tylko postrzelili… Niemcy nie szli do lasu szukać partyzantów ale poszli do wsi i łapali ludzi - za łeb z domu wyciągali i mordowali naszych. Był terror. Niemcy byli postrachem. Wiedzieli, gdzie młode chłopy byli. Za skaleczenie tych dwóch Niemców - Germańcy nałapali i rozstrzelali 20 Polaków.
Pamiętam kilka nazwisk: - Ołóbcy, ojciec Ołóbiec i dwóch synów, Basiak, Pawliki…
- Oj! Dobrze, że Germańcy nie dostali w czapę tylko ich draśnięto, bo dużo więcej by to polskiej krwi kosztowało.
Przed wojną jak Polska była niepodległa, w osiedlu (tak nazywano Bieliny) mieliśmy polski posterunek policji, a za okupacji Szkopy postawili niemiecką żandarmerię, która była po drodze do mojej szkoły. Widziałem, było tam z 17 żandarmów.
W Bielinach były napisy po polsku i po niemiecku, że: Za jednego zabitego Niemca zginie 100 Polaków. Głównie naszych młodych Polaków mordowali, w ziemię wsiąkała młoda polska krew. Ginęli niewinni ludzie, cywile.
Po zabiciu 20 Polaków w odwecie za zranienie dwóch żandarmów - partyzanci więcej do nas w okna nie pukali za jedzeniem. Ostatni raz pamiętam, jak nocą zastukali w okno, że chcą coś do jedzenia. - My walczymy za Polskę, musimy coś jeść!
Mama miała 2 kg żółtej kaszy i jeden od nich wziął worek z kaszą, co mama dla nas dzieci miała. Zabrał kaszę i kożuszek ojca zabrał. Nie wiem co to za partyzanci byli. Powinni pójść pod sąd! W nocy trudno było odróżnić bandę rabunkową, która udawała partyzantów i formację AK.
Przed wojną w Polsce było ok. 2,5 miliona Niemców mówiących perfekcyjnie po polsku i po niemiecku i nie odróżniłeś kto Polak, a kto Niemiec. Między nami oni też byli. Mieli swoje szkoły niemieckie w Kielcach. Oni Niemcom donosili. Spośród nich Germańcy mieli swoich szpiegów. Żydzi natomiast różnili się wyglądem i ubraniem.
Za ukrycie jednego Żyda cała rodzina ginęła z dzieckiem w kolebce
- Co trzeci w Polsce był obcy, tak słyszało się w szkole za czasów pokoju. Dwóch Polaków, a trzeci był Niemiec, Żyd lub Ukrainiec. Też u nas w Bielinach byli Cyganie.
W Polsce przed wojną było 31,5 miliona Polaków, w tym mieszkało ponad 10 milionów mniejszości. (wg szacunku Pana Józia 2,5 mln Niemców, 3 mln Żydów, Ukraińcy, Tatarzy, Cyganie). Żydzi dominowali handlem. Mówili: - Nasze kamienice, a wasze ulice… Tak im dobrze było. U nas też mieszkali Żydzi i dobrze się mieli. W Kielcach znajdowała się żydowska bożnica, a ci od nas - modlili się po domach. W wojnę na każdym ich domu wisiał napis po niemiecku: „Juden.”
Polacy w tajemnicy ukrywali Żydów. Okrutne niebezpieczeństwo groziło tym ludziom, którzy ukrywali Żydów. Germańcy palili wioski i mordowali Polaków za ukrywanie Żydów. Za ukrycie jednego Żyda cała rodzina ginęła z dzieckiem w kolebce.
- Niemiecka bomba rozpieprzyła żydowski interes, a my Polacy mamy za to płacić!
Palono wioski i mordowano Polaków za ukrywanie Żydów. Niemcy palili żywcem ludzi w domach drewnianych, krytych strzechą. Ryglowali drzwi i okna, by nie mogli się stamtąd wydostać. Słomiany dach był, pogoda piękna – to się łatwo paliło. W sąsiednich wioskach tak było – płonęły domy z ludźmi za pomaganie Żydom. Też pamiętam, u nas w Bielinach gdzieś jakiś dom z ludźmi Niemcy spalili. Niemcy na nas Polaków mówili: - Banditen, a na Ukraińców, którzy mieszkali dalej za Bugiem w kierunku na Wschód - Untermenschen.
Mojsze Ankoł
„Mojsze” to wersja jidysz imienia Mojżesz. „Ankol” to po hebrajsku „hak”. Kiedyś w Polsce Żydzi wymawiali „l” jak to sceniczne „ł.”
- My też chowaliśmy jednego Żyda i trzymaliśmy go na poddaszu. Nazywał się Mojsze Ankoł. Wtenczas mógł mieć jakieś 22 do 25 lat. Jego rodzina miała duży zakład Export-Import. Moi rodzice u nich towary kupowali. Dopóki Żydzi płacili Niemcom podatki brylantami, pierścionkami, zegarkami i złotem – Niemcy ich nie ruszali. Ale w końcu wszystko się skończyło. Niepostrzeżenie wpadali do ich domów i wywozili gdzieś. Takie sceny widziałem z sześć razy. Cyganów też zgarniali i wywozili. Innym razem ze 20 ciężarówek i wojska niemieckiego się najechało. Wyłapywali Żydów z domów i starszych ładowali do wozów ciężarowych. Młodzi uciekali. Ich domy i sklepy od razu Niemcy plądrowali i każdy Niemiec zabierał wszystko, co im się podobało. Ogołocili, ładowali na ciężarówki i wywozili.
Gdy nałapali ze dwudziestu z tych, co uciekali – to gnali ich pieszo jedną kolumną w kierunku do Święto Krzyża pod gaj. Jeden drugiemu musiał ręce na barki kłaść i tak szli przy eskorcie żandarmów pod bronią (mieli Mausery - karabiny 5-cio strzałowe). Wykonywali wszystko posłusznie, co im Niemcy rozkazywali. Nie wolno im było się rozglądać. Pamiętam, jeden żandarm był młody, mógł mieć z 25 lat. Był z niemieckiego posterunku w Bielinach. Pan Bóg wie jaki tam jego był koniec...
Posterunkowy dał rozkaz, by każdy wziął łopatę. Każdy Żyd brał łopatę i musiał kopać szybko dół dla siebie. Kopali w jednym rzędzie. Od siebie byli w odległości jakieś dwa metry jeden od drugiego. Niemiec chodził z batem i bił ich kto słabo i wolno kopał. Dał rozkaz, by odrzucili łopaty! Każdy stał nad dołem – grobem. Niemcy oszczędzali naboje (z niem. Munition sparen) i ten młody żandarm brał łopatę i łup! Uderzał jednego po drugim. Zabijał ich od tyłu łopatą, rozbijał im czaszki kiedy czekali nad dołem stojąc w bezruchu – chyba się modląc. Byli posłuszni, nie protestowali, już nie uciekali.
Blisko byłem tego zdarzenia. Wkoło rosła duża trawa i ziemia była piaszczysta, nieuprawna. Kryłem się w krzakach, leżałem w wysokiej trawie. Przyglądałem się i płakałem. Widziałem jak czterech polskich chłopów pod przymusem zakopywało ciała. Niemcy dali rozkazy sołtysowi, by załatwił chłopów do kopania. Nigdy nie było wiadomo czego Niemcy chcą?
Mojsze Ankoł uciekł oknem, wyskoczył do ogrodu i uciekł do nas. Jego rodzinę całą zabrali. Było to pod koniec 1941 r. Półtora roku ukrywaliśmy go w tajemnicy dzieląc biedę. Bardzo chciał do lasu.
- Idę do partyzantki, jak przeżyję wojnę – dam znać - mówił. I potem poszedł. Nigdy nie dał znać, tzn. że mógł zginąć, bo partyzanci też ginęli.
W samej Warszawie do momentu wybuchu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 r. dotrwało ok. 30 tysięcy Żydów.
Cudowny nauczyciel muzyki
Chodziłem do wspaniałej Szkoły Powszechnej w Bielinach przy ulicy chyba Starachowickiej. Bieliny były dwojakie, tj. Bieliny Kościelne i dalej Bieliny Kapitulne, w których stała nasza szkoła o wyższym poziomie nauczania. Była dobrze opalana. Każda klasa miała trzy oddziały: A, B, C i czasem D. Duże klasy były. Liczyły po 35 dzieci, których coraz więcej przybywało. Przedmioty prowadzono na bardzo dużym poziomie. Nim wybuchła wojna miałem w szkole 10 lekcji muzyki na saksofon i kornet. Uczyłem się gry na instrumentach muzycznych, chciałem być muzykiem jak dorosnę. Marzyłem o tym. Mój chrzestny Stanisław Dąbrowski był muzykiem i pięknie grał na skrzypcach. Na nutach się nie znał ale jako samouk strasznie pięknie grał. W Kielcach widziałem naszych przed wojną, kawalerię na koniach. Podobało mi się jak grali dumnie na trąbkach. (Tu teatralnie w powietrzu zrobił pokaz gry palcami na niewidzialnej trąbce – przewracając przy tym oczami…)
Mój nauczyciel muzyki – cudowny muzyk, wysoko był wykształcony i miał zdolność oceny. Tak mnie ocenił w oczach mamy, że: „Żendolić się nauczę ale cudakiem muzykiem nie będę.”
Nauczyciel został chyba zamordowany. On zajmował się tylko muzyką, a nie polityką. Niemcy zabrali go i nikt nie wie co się z nim stało. Szukałem go po wojnie. Długo pamiętałem jego nazwisko ale mi z głowy uleciało. Polskich uczonych likwidowano, bo Niemcy nie mogli tego znieść, że ktoś z nich był wyżej od nich postawiony. Chcieli, aby każdy niżej był od nich, aby nasza ludność była poniżej. Jak wybuchła wojna - Niemcy wykurzyli nas z budynku szkolnego i wojsko niemieckie przejęło ten budynek. Ukończyłem 7 oddziałów Szkoły Powszechnej (tj. Szkoły Podstawowej) W czasie wojny przepadły moje świadectwa szkolne.
Okropne czasy były. Germańcy mieli swych szpiegów polsko-niemiecko języcznych - donosicieli i oni świetnie wiedzieli kto inteligent. Zależało od Niemca, który dowodził tą tragedią co z nami zrobić?
Niemcy w 1941 roku chcieli zawojować Rosję ale im się nie udało. Jechali przez Polskę ale straszna zima była i ta zima ocaliła Rosjan. Z Kielc przez Bieliny szła główna droga do Święto Krzyża i tędy widziałem jak Niemcy jechali dywizją. Germańcy dużo wyłapywali Ruskich i brali do niewoli. Gnali ich do Święto Krzyża. Transportowali do Kielc.
Siedziałem przy drodze na Kielce i widziałem jak Sowieci prowadzili jeden drugiego pod ramiona. Niemieccy żołnierze skakali na piersi rosyjskim jeńcom i łamali im klatki piersiowe… Tak podeptanych, jeszcze żywych wrzucali do wozu i wywozili.
W 1944r. Rosjanie przełamali Germańców i gonili ich na oślep. Rosja dołączyła do aliantów, a stali po drugiej stronie Wisły i patrzyli na Powstanie Warszawskie jak giną nasi tysiącami. Niemcy aresztowali i wywozili Polaków z Powstania do Auschwitz oraz innych obozów koncentracyjnych. Przed wojną Warszawa miała prawie 1mln 600 tysięcy mieszkańców.
Na każdego Niemca miało dziesięciu obcych pracować
- W 1942 r. miałem 15 lat i byłem najstarszy z sześciorga, a wtedy do domu przyszła karta po polsku i po niemiecku, że mam natychmiast zgłosić się do Arbeitsamt-u, tj. urzędu pracy w Kielcach.
- Tam dowiedziałem się, że mam nakaz wyjazdu do Niemiec na roboty. Zostałem wysłany jako młodociany robotnik na trzy lata przymusowych robót od 1942r. do kapitulacji Niemiec i wyzwolenia w 1945 r.
Niemcy mówili, że: „Jak wygrają wojnę to 10-ciu obcych będzie pracować na każdego Niemca już tego w kolebce, bo kiedy dorośnie będzie miał wszystko gotowe!”
Dostałem Arbeit Buch jako dokument tożsamości. Też innych rodaków widziałem (w różnym wieku byli ale głównie młodych brali), którzy musieli zgłosić się do urzędu. Setkami nas zabrano transportem kolejowym do Kielc, potem do Częstochowy i duży transport w bydlęcych towarowych wagonach jechał ze trzy dni do Niemiec. Mieliśmy przesiadkę w München tj. Monachium. Chciałem dołączyć do swego ojca. Odnalazłem go, bo z Bawarii przychodziły listy, że pracuje w gospodarstwie u niemieckich bauerów. Gospodarz Albert Zeller zmarł w 1938 r. i brakowało im rąk do pracy. Antonina Zeller, opłakiwała męża i syna, który zabił się na motorze przy przejeździe kolejowym. Inny syn Lois Zeller służył jako podoficer w wojsku niemieckim. Zdaje się był sierżantem. Przyjeżdżał na urlop w czarnym mundurze SS, na czapce miał trupią główkę, tuż pod szyją zawiązany na wstążce Eisernes Kreuz. Za specjalne zasługi dla III Rzeszy odznaczony został żelaznym krzyżem, bo zniszczył 15 sowieckich czołgów. Walczył w Polsce i na wschodzie u Ruskich.
Lois bardzo czule witał się z matką i siostrą, gdy przyjeżdżał na urlop. Podczas pobytu w domu czyścił swój pistolet, a ja to obserwowałem. Kiedyś wlał mi i pobił mnie aż do krwi, bo zasnąłem podczas koszenia trawy i zbierania siana. Źle się poczułem na łące przy sianie, usiadłem i zaspałem… Lois przyszedł na łąkę i skopał mnie podczas snu po głowie. Mocno krwawiłem. Jego matka bardzo mnie żałowała, bo byłem poraniony i zakrwawiony. Po kapitulacji Niemiec w 1945 r. chciałem się zemścić i zabić go.
Była tam u nich jeszcze córka Paulina Zeller, panna z dzieckiem. Czekała na swego narzeczonego z myślą, że jak wróci z wojny to się pobiorą, ale on zginął we Włoszech. Młoda wdowa opiekowała się ich córką Zosią.
Często przychodziła gazeta lokalna, na pierwszej stronie zawsze był Adolf Hitler jak Bóg na ziemi. Niemka, nasza gospodyni nienawidziła Hitlera, wbijała widelec w jego łeb i nożem cięła jego szyję, mówiąc: „Verrückter Mann! Kopf schneiden! (Zwariowany człowiek! Obciąć mu głowę!)
Gdy jej syn SS-man przyjeżdżał do domu na urlop – nigdy tego nie zrobiła i kryła swą niechęć do Führera (wodza III Rzeszy). Młodzi i średni wiekiem okropnie wierzyli tam w Hitlera. Nie można było narzekać do nikogo na ich wodza.
Niemcy dobrze tam sobie żyli.
My z ojcem nie cierpieliśmy u nich głodu. Mieliśmy dwa osobne łóżka. Wstawaliśmy rano o siódmej, jedliśmy jak wszyscy ciemny, a czasem biały chleb z marmoladą. Pracowaliśmy cały dzień. Kosiliśmy łąki, przerzucaliśmy i zbieraliśmy siano. Nic ornego tam nie było. Gnaliśmy i wypasaliśmy bydło w górach, doiłem 10 krów rano i wieczorem. Dożywiałem się pijąc mleko. Gdy znalazłem jajko od kury – ukradkiem wypijałem je na surowo. Pomagaliśmy przy wyrobie masła, solonych i pleśniowych serów, ogromnych jak koła od samochodów. Gospodyni sprzedawała te sery. Na lato wyganiało się krowy w góry. Było tam zawsze dwóch Niemców niezdatnych do służby wojskowej, kulawych, kuśtykających ale bardzo dobrze znali się na swojej robocie. Nazywano ich Szwajcarami. W Bawarii całe gospodarstwo było pod jednym dachem razem z oborami, stodołami i domostwem. Bydło stało na drewnianej podłodze. Wynosiliśmy z ojcem gnój spod krów. Wszystko robiłem.
Chcieli zrobić mnie Niemcem
Czasy były takie, że Niemcy okropnie dbali o młodych. Bardzo dbali o niemieckie dzieci. Pięć lat chłopiec miał – to dostał brązowy mundurek i miał zaprawę wojskową. Kiedy był starszy - był już przygotowywany do służby. Na gospodarce zostawały tylko kaleki tj. Szwajcarzy.
Przychodził taki jeden nauczyciel i namawiał mnie, że wystara się o wszystko dla mnie, abym się tylko zgodził. Bardzo chcieli zrobić mnie Niemcem. Byłem blondynem z niebieskimi oczami. Szybko nauczyłem się języka, dobrze szczekałem po niemiecku ale nie chciałem. Powiedziałem im, że jestem nieletni i muszę się mamy i taty spytać. Odmówiłem. Nie zmuszali mnie.
Ze względu na rewizje zawsze musiałem nosić w pracy oraz wszędzie przepustkę tj. zaświadczenie i oznakowano mnie brązową literą „P” na tle żółtego rąbu przyszytego po prawej stronie ubrania. Za brak przepustki i znaku z literą P można było dostać lanie lub co innego. To zależało od tego Niemca, który decydował o karze.
Gdy Niemcy skapitulowali w maju 1945 roku, to stało tam na drogach mnóstwo aut, mercedesów ale nie było paliwa. Wszędzie po rowach pełno było broni. Znalazłem pistolet. Schowałem go. Naokoło były głębokie bunkry betonowe. Chodziłem tam i ćwiczyłem strzelanie. Najpierw Francuzi weszli i byli ze dwa tygodnie, potem Amerykanie i mówili nam przymusowym robotnikom:
- Jeśli miałeś pretensje do Niemców - przez trzy dni mogłeś się zemścić, zrewanżować i zabić.
Na myśl wtedy przychodziły mi różne rzeczy… Lois wrócił po wojnie bez munduru. Chciałem pociągnąć za spust i zabić go. I tak bym zrobił, gdyby nie pamięć słów mojej mamy i wiara w Boga. Bóg mi dużo pomógł. Przyszło mi do głowy co mama mnie uczyła, aby się nie mścić.
- Jeśli ktoś rzuci w ciebie kamieniem, to rzuć w niego chlebem. Nie mścij się.
Pomyślałem też o gospodyni co dla mnie zrobiła. Obtarła mnie i opatrzyła mi rany, jak nagadała synowi czemu mnie pobił…?
Lois stary wojak był i wiedział co miałem w ręce. Spokojnie się zachował, stał i tylko się przyglądał. Opuściłem pistolet. Zabrałem się i poszedłem. Jakiś czas nosiłem ten pistolet, potem wrzuciłem do rzeki.
Często teraz o tym myślę. Nie zabiłem, nie żałuję i dobrze. Cieszę się, że tego nie zrobiłem, bo do dziś byłoby to w moich myślach i na sumieniu, że kogoś zabiłem.
5 km od nas w Taunach były niemieckie koszary wojskowe na dużym obszarze w Murnau. W niewoli było tu ok. 5 tys. polskich żołnierzy, oficerów pilnowanych przez Niemców. Nasi oficerowie nie byli używani do pracy. Nie wychodzili na zewnątrz obozu. Było tam dużo trzy piętrowych budynków z cegły, bardzo dobre ogrodzenie i bardzo dobra brama wjazdowa dobrze pilnowana.
Polska należała do Czerwonego Krzyża dlatego Czerwony Krzyż opiekował się polskimi żołnierzami. Całą wojnę przesiedzieli wewnątrz koszar. Grali mecze w koszykówkę, była siatkówka, piłka nożna. Gdy Niemcy przegrali wojnę - tu Amerykanie tworzyli z Polaków wojsko. Podczas II wojny światowej w Bawarii w mieście Kempten w środku koszar znajdował się podobóz obozu koncentracyjnego Dachau.
W pobliżu Taunach (okręg Sonthofen), gdzie pracowałem u bauerów były trzy magazyny militarne. Włosi tam pracowali – sprzątając i kradli od nas wytłoki buraków, z których wyciskałem cukier. Polacy pracowali w fabryce. Byli półgłodni. Mieszkali w obozie w drewnianych barakach i blaszakach takich jak beczki. Gospodyni regularnie dawała dwie butelki mleka Janowi. Ona była katoliczką. Na Boże Narodzenie był dobry obiad i wszyscy szliśmy do kościoła. Jej syn Lois Zeller szedł w mundurze i inni mu hajlowali.
Służba w amerykańskiej armii. Oddział Kompanii Wartowniczej
Po kapitulacji Niemiec gospodyni bardzo chciała, abym został u nich na gospodarstwie. Ja chciałem iść do Polskiego Wojska. Ojciec złapał mnie za kark, że mam wracać do Polski. Ja zostałem i wstąpiłem do wojska w obozie Murnau, a ojciec wrócił. Polscy oficerowie wzięli moją ewidencję i widząc moje nazwisko - Józef Marian De. pytali:
- Czy to nie mój ojciec Józef De. służył w 1939 r. w Wojsku Polskim jako saper? Ojciec był bardzo dobrym żołnierzem. Zapisał się dobrą kartą w polskim wojsku. Przed wojną do wojska szli od 21 roku życia na dwa lata.
Ja miałem 18 lat kiedy w 1945 r. wstąpiłem do armii. Wojskowa komisja lekarska przyjęła mnie mimo krzywych rąk. Dostałem amerykański mundur. Byłem pod amerykańskim dowództwem. Na rękawie miałem naszywkę z napisem Poland. II Korpus Polski był wtedy we Włoszech. „Gen. Anders słał” do Murnau broń dla nas polskich żołnierzy. Były to krótkie karabiny z bagnetem. Szkolono mnie i uczono walki wręcz. Ćwiczyłem boks w wojsku. Miałem skoki spadochronowe. U Amerykanów nauczyłem się jeździć czołgiem, obsługiwać broń maszynową. Ćwiczyli nas, by potem iść do Iranu i Iraku. W końcu jednak zostawili nas w Niemczech i używali do różnych służb. Byłem kapralem z dwoma belkami w oddziale Kompanii Wartowniczej, bo na oficera trzeba było mieć małą maturę.
W pobliżu były inne obozy otoczone drutem kolczastym czy murem, gdzie przetrzymywano do trzech lat Niemców ubranych w swoje niemieckie mundury. Był i obóz Böblingen. Pilnowałem tych obozów z karabinem, krótkim automatem. Podczas wart wchodziłem po drabinie do budki wartowniczej. Dwóch Amerykanów, w tym oficer kontrolny i jeden Polak pomiędzy nimi byli jako żandarmeria. Amerykanie mówili po polsku i po angielsku, bo wśród nich byli Polacy urodzeni w USA. Przy tych obozach byłem ponad dwa lata. Zachód chciał mieć niemieckich jeńców po swojej stronie. Wojska alianckie dobrze traktowały Niemców. Oni nie znosili Rosjan, którzy wtedy okupowali prawie cały Berlin i chcieli wszędzie dominować. Była zimna wojna i duże napięcie. Południowa część Niemiec była w amerykańskiej strefie okupacyjnej, a północne Niemcy podlegały Brytyjczykom. Germańcy odsiedzieli swoje i Amerykanie wypuścili ich na wolność tak jak nas wojskowych z Kompanii Wartowniczej. Rozsypaliśmy się po świecie.
Polish Joe z Niemiec do Anglii
W lipcu 1948 roku przyjechałem do Anglii z obozu w Münster, znajdującego się w angielskiej strefie. Chciałem wracać do Polski jak się tam sytuacja zmieni. Miałem 21 lat. Pracowałem wtedy w amerykańskiej fabryce Carborundum na Trafford Park. Mieszkałem z innymi w domu przy Smedley Road na Cheetham Hill, a właścicielem był Białorusin, który walczył u boku gen. Andersa. Wynajmowaliśmy 6 pokoi. Za pokój płaciło się £1 funta na tydzień. Czesi, moi sąsiedzi tak mówili:
- Za angielską marmoladę wojować nie będziemy.
Oni byli wszędzie. Pchali się na uczelnie, by studiować.
Jeden z pokoi rentował taki wysoki Ukrainiec, co bardzo się szczycił, że był w SS Galizien i w groźnym wojsku służył. Chwalił się, że Niemcy obiecali im wolną Ukrainę, choć Ukraina nigdy państwem nie była. Ciągle zgryźliwie mówił do mnie jak mnie mijał:
- Polszcza od moria do moria…
O nas Polakach mówił: – Polaczki! - Poliaczki!
Sprałem tamtego - spuściłem mu lanie i dwa tygodnie leżał w łóżku. Przeprosił mnie i podał rękę na zgodę. W końcu wyprowadził się i zaginął bez wieści.
Do SS brali Ukraińców z wysokim wzrostem. Byli okrutni jako kapo w obozach koncentracyjnych. Byli dumni, że służyli w SS i oficjalnie się tym chwalili. Ukraińcy byli gorsi od Niemców, okropnie się mścili. Kacetowcy mówili o jednym Ukraińcu Demianiuku - Iwan Groźny, co raz z prawego ramienia bez końca się żegnał. Został osądzony. Dużo Ukraińców mówiło czysto po polsku. Na Smedley Line w naszym sąsiedztwie był Klub Ukraiński. Tu w Anglii Żydzi wyłapywali Ukraińców.
Po przyjeździe do Anglii pracowałem w szkockim Glasgow, budowałem w stoczni statki. W Edynburgu robiłem kapelusze, w Manchesterze na Salford wydobywałem węgiel w kopalni, którą zamknęła Margaret Thatcher. Ciemno było jak się wychodziło na zewnątrz od palenia węglem w piecach. 15 Lat pracowałem do emerytury (1987r.) w laboratorium ICI jako kurier i rozwoziłem przesyłki. Brytyjczyki nazywali mnie Polish Joe.
Tutaj po wojnie w Manchesterze były takie biura i opowiedziałem wszystko, co mi się w czasie wojny przydarzyło i oni wystarali się o wypłacanie mi odszkodowania za przymusową pracę na terenie III Rzeszy w okresie II wojny światowej. Od Niemców do dziś dostaję pensję co miesiąc po € 65 (Euro) za przymusowe roboty na rzecz III Rzeszy. Rentę przesyłają priorytetowo przez pocztę lotniczą Deutsche Post z Berlina wraz z korespondencją po niemiecku zakończoną słowami: „Mit freudlichen Grüßen.“
Strasznie chciałem ożenić się z Polką. Szukałem… ale tutaj nie było Polek. Jak się zdarzyły jakieś - to była kolejka do nich najpierw pilotów z Dywizjonu 300 i 303, potem wojskowych wyższych rangą. Ja nie miałem szansy na Polkę jako zwykły kapral. Wziąłem sobie Angielkę – Sarę, projektantkę odzieży. Poznaliśmy się na zabawie. Stała pod ścianą z koleżanką. Mrugnąłem do niej oko, a ona mi odmrugnęła i poprosiłem ją do tańca myśląc, że coś z tego mrugnięcia może być. No i w 1952 r. pobraliśmy się w angielskim kościele, bo polskiej parafii jeszcze nie było. Błogosławił nam ks. Jan Bas. On zbierał pieniądze na nasz kościół, który kupiliśmy od Walijczyków. Urodziło nam się 6-cioro dzieci: Barbara, Sandra, Zofia, Maria, Paul i Józefa.
Wybrałem się do Polski. W Koszalinie mieszka moja najmłodsza siostra Zofia i mój najmłodszy brat Tadeusz w Krakowie. Czesław, Bogumiła, Genowefa już nie żyją. Zahaczyłem więc o Kielce, gdzie również mam rodzinę. Pojechałem do Bielin. Chodziłem i rozpytywałem o swego nauczyciela muzyka ze szkoły ale nikt nic nie wiedział. Udałem się na miejsca straceń Żydów pod gajem, których widziałem oczami dziecka z ukrycia. Wszystko mi się poprzypominało. Płakałem jak wtedy, gdy byłem dzieciakiem. Modliłem się za wymordowanych sąsiadów Polaków i Żydów. Było mi ich bardzo szkoda.
Prawda rzadko jest czysta i nigdy prosta. Oscar Wilde.
Natomiast twoim obowiązkiem jest mówić.
Post Scriptum
Ja, która znam wojnę z literatury, filmów i opowiadań mego dziadka Zygmunta AK-owca oraz mego ojca - rocznik wojenny, przekazuję potomnym historię Pana Józefa Mariana z pokolenia Kolumbów rocznik 20-sty. Bez zastanowienia nasi rodacy poświęcali życie, młodość, zdrowie, które zabrała im hekatomba XX wieku – eksterminując naród polski. Aresztowani w ulicznych łapankach, wypędzeni raczej niż wysiedleni, wzięci do niewoli lub na roboty, zabrani z domu, osadzani w więzieniach, zbrodniczych katowniach sowieckich i Gestapo, torturowani na Pawiaku i na Montelupich, wywiezieni do Generalnej Guberni, do Stalagów - obozów jenieckich, a po Powstaniu Warszawskim do obozów karnych, obozów przymusowej pracy zakładanych przez ówczesną III Rzeszę i Związek Radziecki. Już od czerwca 1940 roku transportowani za druty do obozu śmierci KL Auschwitz szli na śmierć lub eksperymenty medyczne i do innych obozów koncentracyjnych masowo rozsianych w Trzeciej Rzeszy, w Austrii, w okupowanej Polsce wyszarpanej z mapy. W kolumnach marszowych byli pchani na Syberię, rozstrzeliwani. Przeznaczeni do obozów niewolniczej pracy, deportowani do łagrów, kamieniołomów i kopalni pod ziemię na terytorium Kraju Rad - tam, gdzie Polacy masowo byli zsyłani przez Stalina jako polityczni - bo byli Polakami. Polacy byli pozbawieni znaczenia w oczach świata. Wszystko dlatego, że oprawcy mieli plan wyniszczenia substancji żywej polskiego Narodu, a Polskę chcieli wymazać z mapy świata.
Nasza wieczna pamięć należy się poległym a niezwyciężonym. Chwała i cześć pamięci tych, którzy pomarli i poginęli!
Konsultacja historyczna: historyk Leszek Żebrowski i reżyser Konrad Łęcki
Wysłuchała i spisała Xenia Jacoby, Manchester 06.02-15.10.2020
Zdjęcia Xeni, dokumentalne oraz prywatne Pana Józefa
KATALOG FIRM W INTERNECIE