KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 21 listopada, 2024   I   09:28:00 PM EST   I   Janusza, Marii, Reginy
  1. Home
  2. >
  3. STYL ŻYCIA
  4. >
  5. Trochę historii

Wigilia z zesłańcem - ostatnim ułanem Rzeczpospolitej

Xenia Jacoby, Anglia     19 stycznia, 2016

„Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi…”

Tak się złożyło, że kolejne Boże Narodzenie spędziłam na brytyjskiej wyspie poza Polską.

W tym roku udało mi się zaprosić na Wigilię Pana Stefana Abramowicza, ostatniego ułana Rzeczpospolitej. Pan Stefan, już 101-no latek, urodził się 20 stycznia 1915 r. w Klecku woj. Nowogródek na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej, obecna Białoruś. Kleck leżał ok. 15 km od przedwojennej granicy pol. - radz., przy Nieświeżu - posiadłości książąt Radziwiłłów, a za nimi były Stołpce z ostatnią polską przygraniczną stacją kolejową. Tu na swym koniu przyjeżdżał na inspekcje do garnizonu Batalionu Granicznego Korpusu Ochrony Pogranicza – przywódca narodu polskiego i naczelnik państwa Józef Piłsudski. (5 kompanii granicznych w 16 strażnicach strzegło ok 100 km odcinka naszej wschodniej granicy) Ponieważ „przy granicy pol.-radz. wszędzie było pełno szpiegów, stąd często przeprowadzano inspekcje przygraniczne i w polskich mundurach manifestowano przynależność terenów kresowych do państwa polskiego. Mundur wojskowy pełnił ważną funkcję państwową, manifestując tamtejszym mieszkańcom, że tutaj jest Polska.” Wspominał Pan Stefan.

Opowieści z życia Pana Stefana, które było zanurzone w burzliwą historię Polski, zawsze mnie ciekawiły. Był on świadkiem agresji rosyjskiej wobec polskich żołnierzy – wrogów władzy sowieckiej, których stalinowscy oprawcy zdołali w różny sposób wygubić, wyniszczyć - zgładzić. Sowiecka eksterminacja zaplanowana na polskich żołnierzach, jako zemsta Stalina za porażkę w wojnie 1920r. - została przeprowadzona po masowych aresztowaniach naszych wojskowych po 17 września 39r. Piekło łagrów jakie przeżył Pan Stefan, nie zrodziło w nim jednak nienawiści do wrogów, ale spowodowało, że modlił się za nieprzyjaciół i wybaczył im. Na taką chrześcijańską postawę zdobył się ten skromny człowiek - polski Tatar, wznosząc się na duchowe wyżyny wiary. Natomiast jak kroczyć po wyboistych drogach życia – pokazuje jego książka. Spisywałam jego wypowiedzi na papierowych serwetkach, starych kopertach i na czymkolwiek co było pod ręką. On jako Polak, emigrant, Tatar, muzułmanin, wierny ułan 13. Pułku Ułanów Wileńskich w Nowej Wilejce, ujęty 17 września 1939 r. i zesłany w głąb ZSRR, też świętował Boże Narodzenia razem z chrześcijanami. Jako jeniec przeżył obóz w Kozielsku i Starobielsku, a tam zastały go Narodzenia Jezusa. Przetrzymał gehennę zesłania, straszny głód oraz białe piekło podczas 40-sto stopniowych mrozów, które odmrażały mu ciało a szczególnie ręce podczas katorżniczej pracy. Heroicznie modlił się i pokładał ufność w Bogu, a to trzymało go przy życiu.

Jego długie życie i przetrwanie w wielu niesprzyjających okolicznościach, jest łaską od Boga. O tej łasce często przypominał mi podczas naszych rozmów w jego domu.

W tym roku ponownie zaprosiłam Pana Stefana na świąteczną kolację. Z radością potwierdził swe przybycie. W przeszłości kilka razy spędzaliśmy razem Wigilię. Wcześniej nie podejmował zaproszeń swej rodziny na wieczerzę wigilijną. Zostawał sam w domu. Chciałam tym razem poczynić pewne starania, aby dzień 24 grudnia w wieczór wigilijny, stał się szczególnym przeżyciem dla Pana Stefana i dla nas. Chciałam by wszystko było jak w Polsce, jak w domu i przypominało nam wyjątkową polską tradycję świąteczną, którą zdumiewają się Brytyjczycy, odkrywając w niej wielką głębię, kiedy opowiadam o naszym kraju. Wigilie poza Polską szczególnie ukazują nostalgię i miłość do Ojczyzny, którą dobrze widać z perspektywy życia na obczyźnie.

Zatem rozpoczęłam wielogodzinny maraton kuchenny, przygotowując potrawy wigilijne na stół. Gotując kompot z suszu, czerwony barszcz do uszek, smażąc karpie i zalewając miodem kutię a śledzie olejem, myślałam o minionych świętach i przepychu uginających się stołów od nadmiaru potraw świątecznych. Przed oczami miałam też obraz wyrzucanej po świętach nadwyżki jedzenia przez moich krewnych.  Starałam się nie przesadzać z gotowaniem 12 potraw, jak u mnie w rodzinie bywało. Wystarczyło mi 7 przysmaków na świąteczny stół.

Wszystko czekało już gotowe na przybycie szczególnego gościa. Stół zaścieliłam białym obrusem, a na nim stała mała szopka z leżącym na sianku Jezuskiem oraz opłatek z Polski, przy polskim chlebie. Zamiast choinki, w wazonie sterczały jodłowe gałązki ze złotymi szyszkami i łykowymi sercami z wiórek osikowych, jako pamiątka z Cepelii. Piernikowe ozdoby zakupione na świątecznym polskim jarmarku, jakże pięknie zdobiły świąteczny stroik na stole. Dom zapełnił się zapachem siana, czerwonego barszczu, smażonego karpia, grzybów i kapusty w świeżo sklejonych uszkach oraz magicznym aromatem z dzieciństwa – miłą wonią ugotowanego kompotu z wędzonego suszu. Cynamon, goździki, owoce jałowca, zastąpiły woń kadzidełka. Tło stanowiła muzyka „Najpiękniejszych Polskich Kolęd,” wprowadzając w medytację nad Bożym Narodzeniem. Zbliżała się szósta na zegarze a za oknem kładł się angielski chłód i swój krąg zataczała pełnia Księżyca w koniunkcji z Jowiszem na granacie nieba. Czas rozpocząć Wigilię a tu gość zadzwonił do drzwi. Christus Mansionem Benedicat – Niech Chrystus Błogosławi temu domowi, wypisane kredą na drzwiach, stanowiło granicę mego domostwa. Dzwonek do drzwi i nareszcie ukazał się Pan Stefan. Przywitał się z  serdecznością i z naszą pomocą zmienił sobie buty, po czym zajął miejsce w fotelu. Zachwycił się wigilijnym stołem, zwracając uwagę na jego symbolikę. Wkrótce wyraził niecodzienne życzenie, prosząc o miseczkę z gorącą wodą. Chciał zagrzać w niej zmarznięte i zsiniałe dłonie. To pamiątka ze zsyłki, kiedy jako polski żołnierz ubrany w cienki letni mundur podszyty chłodem - zamarzał na mrozie. To także scheda po służbie w wojsku, kiedy to brał udział w manewrach zimowych, gotowy bić wroga. Siedzenie przymarzało mu wtedy do siodła i ręce zamarzały przy siarczystych mrozach, gdy trzymał wodze, szablę i lancę. To już ponad 70 lat od zakończenia II wojny świat. a mimo to, echa wojenne dalej zamknięte tkwią w kościach i wspomnieniach ostatnich jej świadków, takich jak Pan Stefan, uświadamiając nas powojennych, że tamta wojna nie jest tematem odległym. Wojna już dawno dla niego się skończyła ale pozostanie z nim do końca jego dni.

Gorąca woda dobrze rozgrzała mu dłonie i polepszyła krążenie. Przy palącej się świecy zasiedliśmy do stołu. Trzymając się za ręce modliliśmy się do Boga, polecając nasze rodziny, naszych zmarłych i polskich żołnierzy oraz zesłańców poległych za naszą Ojczyznę. Dziękowaliśmy za każde Boże Narodzenie. Ja z rodziną najpierw zmawiałam „Ojcze nasz” a po nas Pan Stefan modlił się po arabsku, błogosławiąc nam. Pomimo teoretycznie dzielącej nas różnicy, wypływającej wyłącznie z wyznawanej religii – nic nie stanęło na przeszkodzie by wspólnie się modlić, szczerze podzielić się opłatkiem i złożyć sobie najlepsze życzenia. Tak napełnieni radością zasiedliśmy do stołu. Każda z potraw to najprawdziwsza symfonia smaków. Smak i zapach polskiego chleba tutaj na obczyźnie, to w mym odczuciu - dar nieba i dzieło polskich piekarzy. Głód podkręcał nasz apetyt. Nie był to jednak ten sam wilczy głód, o którym mówił mój gość. Tamten potworny głód skręcał wnętrzności polskim zesłańcom i zaciskał im trzewia. Ich Wigilie na Syberii przeszywał przeraźliwy chłód, dręczyła plaga głodu i wysypujące się choroby. Nie było smakowitych kołaczy, kutii ani świątecznego barszczu. Pan Stefan wspomniał obóz w Kozielsku, gdzie ukradł z sowieckiego dostawczego wozu jednego ziemniaka, gotując go w ukryciu w swej menażce. Mógł przypłacić za to życiem, mimo to zaryzykował walcząc z pokusą i nieznośnym głodem. Karmiono ich wtedy suchymi słonymi rybami, po których chciało się potwornie pić oraz raz dziennie dostawali słoną zupę rybną, okraszoną tłuszczem z beczki i ziemniakami. Natomiast smak tamtego ziemniaka z niewoli, którego jadł – długo przeżuwając ze świętym namaszczeniem - pamięta po dzień dzisiejszy. Dla zesłańców najważniejszym impulsem było to, aby za wszelką cenę przeżyć. To, że wtedy w niewoli byli wynędzniali, obszarpani i zagłodzeni ale wciąż jeszcze żywi - graniczyło z cudem. Cuda w życiu wiary się zdarzają, więc żyjąc - marzyli. Wraz z modlitwą zanosili swe pragnienia do Boga o te dwa: cud życia i cud wolności. Żołnierze wyznania chrześcijańskiego widzieli w Bożym Narodzeniu nadzieję wyjścia na wolność. Płynęła ona z Dobrej Nowiny Narodzenia Boga, który oswobodzi ich z kajdan niewoli.

Kiedy jedliśmy smażonego karpia, Pan Stefan radośnie zażartował sobie tekstem piosenki, którą znał: „Co to za ryba bez ości a miłość bez wzajemności…” Ja natomiast byłam zajęta z córką czesaniem ryby widelcem, by usunąć z niej ości na talerzu naszego gościa, bo zapomniał okularów…

Byłam bardzo wzruszona obecnością Pana Stefana, przyjaciela naszego domu, który mnie i córkę nazywa swą kochaną rodziną. Połykając łzy, myślałam o tym, ile Bóg da jeszcze takich wspólnych Wigilii. Otaczały nas kolędy. Zanuciłam „Wśród nocnej ciszy,” a Pan Stefan zawtórował mi śpiewem. Śpiewał kilka zwrotek silnym i dobrze wyćwiczonym głosem, nie podpierając się tekstem, bo znał go na pamięć. „Jak przyjemnie było śpiewać razem kolędy w szkole,” zaczął opowieść. Tym wprowadził nas w klimat czasów przedwojennej Polski. „Była choinka i cukierki na niej zawinięte w papierki. Razem robiliśmy drzewko na Święta Bożego Narodzenia. Do szkoły chodziły dzieci wszystkich wyznań: katolicy, prawosławni, muzułmanie i Żydzi. Byliśmy bardzo zgodni. W Klecku polskie władze zrobiły szkołę powszechną w budynku po rosyjskiej szkole z czasu zaborów. Po okolicznych wioskach były tylko 2 lub 3 oddziały szkolne, ale u nas zrobiono 7 oddziałów. Był obowiązek chodzenia do szkoły, ale rząd patrzył przez palce, kiedy opuszczało się szkołę. Dzieci chodziły bez butów i jeśli ich nie miały w czas mrozów – zostawały w domu. Para butów kosztowała 20 zł. (na wsi pracowano przez cały dzień za 1zł.) Ze swą starszą siostrą Ewą należałem do szkolnego chóru, w którym wszyscy razem śpiewaliśmy. Nawet kolędy śpiewaliśmy na głosy, pomimo tego, że należeliśmy do czterech różnych wyznań.” Tutaj zaśpiewał kolędę „Bracia patrzcie jeno.”

„Prawie dorastałem. Miałem 15 lat jak kończyłem 7 oddział szkolny. Po kolędach była wspólna zabawa i tańce. Wszyscy tańczyliśmy… Do szkoły przychodził ksiądz uczyć religii katolickiej, a wtedy dzieci innego wyznania szły na podwórko szkolne. Imam (ksiądz muzułmański) też przychodził do szkoły i mieliśmy z nim lekcje poza godzinami szkolnymi. Imam miał utrzymanie rządowe, dostawał ok. 60zł na 3 mies. Żydzi natomiast trzymali się zawsze razem ale osobno od innych. Byli bardziej zamożni. Lepiej się ubierali a ich dzieci uczyły się najlepiej i były przykładem dla innych. Były one bardziej wyuczone i bardziej inteligentne. Nauczyciel pytał się nas: „Kto jest najbardziej światową osobą? Dzieci mówiły, że Piłsudski a wstał Żydek i mówi: „Najbardziej światową osobą był Chrystus.” Wtedy dostał nagrodę z pochwałą od nauczyciela. Inne dzieci pytały go potem, dlaczego powiedziałeś, że Chrystus był najważniejszy? A on na to, że: „Mojżesz był najwspanialszy ale wtedy nie dostałby nagrody…”” Zamyślił się Pan Stefan i zaraz dodał: „W głowie została taka pamiątka… Wszystko sobie teraz przypominam i człowiek przez to robi się młodszy…”

Mówił dalej, patrząc wstecz. „W piątek muzułmanie świętowali a w piątek wieczorem zaczynali szabas Żydzi i w sobotę było ich święto. Zamykali wtedy sklepy i cichł ruch handlowy. Przechadzali się po ulicach w ładnych strojach. W niedzielę natomiast katolicy oddawali cześć Bogu. W niedzielę urzędowo wszystkie sklepy musiały być zamknięte, ale Żydzi stali blisko swych sklepów, aby je nieoficjalnie otwierać i handel dalej kręcił się po cichu. W niedzielę wieczorem przyjeżdżali już do Klecka na targowiska handlarze. Zatrzymywali się w hotelach. W 1935/36r. rozpoczęły się zmiany i wprowadzano propagandę, aby u Żydów nie kupować. Żydzi nie mieli ziemi, którą miał chłop. Posiadali tylko chałupkę i musieli handlować aby na siebie zarobić. Oni płacili podatki i trzymali finansowo Polskę. Sekwistator zbierał podatki dla rządu lub zabierał mienie na licytację. Chłopom nie zabrał jednej krowy czy jednego konia z wioski. Gdy pojawiał się - chłopi przepędzali go z widłami i miotłami. Rząd nie dbał o ludzi. Nic nie dał i nic nie mógł też zabrać. Rosjanie kiedy weszli - kradli wszystko co popadło i nie dbali o to, czy ludzie zginą z głodu. Biedna Polska nie mogła tak rzucać się p/ludności.”

Pan Stefan z chęcią dzielił się wspomnieniami, mówiąc: „W 37r. poszedłem do wojska. Gdy byłem wśród ułanów - chrześcijan, razem się modliliśmy i razem jedliśmy wszystko, co nam gotowano. Była codzienna modlitwa poranna i wieczorna. Śpiewaliśmy „Godzinki” i „Kiedy ranne wstają zorze.” W piątki były modlitwy muzułmańskie. W niedzielę jeździliśmy do kościoła na mszę św. Raz w miesiącu przyjeżdżał imam z Warszawy i odprawiał nabożeństwo. Imamem – kapelanem muzułmańskim był Ali Woronowicz.” Ali Ismail Woronowicz był absolwentem Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie, studiował także na słynnym Uniwersytecie Al–Azhar w Kairze. Reprezentował polską dyplomację na Bliskim Wschodzie.

„Naszym muftim (muzułmański bp) był Jakub Szynkiewicz. Jeździł po parafiach, by odwiedzić swych parafian Tatarów. Był bardzo wykształconą osobą. Podróżował po krajach muzułmańskich i opowiadał o Polsce i polskich muzułmanach. Dzięki muftiemu Polska nawiązywała bardzo korzystne kontakty handlowe i dyplomatyczne. Nas było mało ale Tatarzy byli ambasadorami Polski za granicą.”

Pan Stefan wspomniał także o historycznej polskiej wiosce, zwanej Adampol. „Założona była przez księcia Adama Czartoryskiego w Turcji, dla polskich uchodźców. Kiedy państwo polskie nie istniało na mapie,  ta mała polska wioska w świecie, miała ważne znaczenie dla Polaków. Także na dworze sułtana stało jedno puste krzesło przeznaczone dla polskiego posła. Turcja nigdy nie uznała Polski pod zaborami,” mówił.

Opowieści Pana Stefana oddawały niepowtarzalną atmosferę dawnych czasów. Niestety nagle rozległ się dzwonek telefonu, oznajmiając przybycie córki Mary, która przerywając ciekawe wątki chciała odebrać swego ojca.

Wszystko, co dobre szybko się kończy i tak minęła nam Wigilia na brytyjskiej wyspie, z dala od Polski ale w łączności z Nią. Minęło kolejne Boże Narodzenie przy świątecznym stole i przy śpiewie kolęd w parafialnym kościele tam, gdzie w bocznym ołtarzu w cichości Pani z dalekiego Kozielska czuwa w płaskorzeźbie. Smutkiem na swej twarzy ukazuje duszę przebitą mieczem boleści. Matka Boska Kozielska to patronka Polaków z „nieludzkiej ziemi.” Wzruszającym jest kult żołnierza polskiego do Matki Bożej, który ufnie wierzył, że orędowniczka nie odmówi mu niczego... Przy tej Matce Kozielskiej chyli się szopka betlejemska, przypominając przyjście w niej na świat Zbawiciela. Po drugiej stronie natomiast w prawej nawie, czerwieni się krzyż z witrażu, ku czci ofiar obozów sowieckich z Urną Katyńską, mieszczącą w sobie biały marmurowy krzyż wykonany ponoć z odłamka muru klasztornego w Kozielsku i zawierającą ziemię katyńską, która piła polską krew.
 W otoczeniu misterium Bożego Narodzenia, przyjdzie mi świętować kolejne urodziny Pana Stefana Ppor. Mustafy Ambramowicza, który 20 stycznia rozpocznie 101 lat. On sam ciesząc się dobrym samopoczuciem, mówi o sobie, że „jest urodzony pod szczęśliwą gwiazdą.” Rodzina jubilata wygląda spóźnionego o rok listu, od Jej Królewskiej Mości Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej Królowej Elżbiety II.

Na okoliczność zacnych urodzin, napisałam list do Prezydenta Polski Pana Andrzeja Dudy, informując Kancelarię Prezydenta RP o jubileuszu 101. urodzin Pana Stefana – wiernego żołnierza Polskich Sił Zbrojnych – ułana I Pułku Ułanów Krechowieckich. Niech nie pójdzie w zapomnienie Jego zasługa dla Polski oddania 10-ciu lat swego życia, które poświęcił służbie Polsce i najwyższym wartościom człowieka.

Na kolejną uwagę zasługuje także fakt, że nareszcie światło dzienne ujrzy książka pióra Stefana Abramowicza, której to nie chciały mu opublikować wydawnictwa londyńskie. Nad wydaniem książki w ukochanej Polsce, pracuje Pan Musa Leszek Czachorowski, członek Muzułmańskiego Związku Religijnego w RP oraz Związku Tatarów Rzeczpospolitej Polskiej.

Najważniejsze marzenia w życiu Pana Stefana spełniały się po kolei. Dziś jesteśmy świadkami jego długiego życia, które zamknął w mądrości sekretu: „Rzucisz za sobą, a znajdziesz przed sobą.” Dobrze uczyń innym, a znajdziesz dla siebie odwzajemnione dobro.

Tekst i zdjęcia Xenia Jacoby
Anglia, Boże Narodzenie 2015

Galeria