Osobiście nie bardzo rozumiem sens dyskusji na temat czy referendum, jako instrument prawdziwej demokracji, powinno być progowe czy bezprogowe?
Wiemy, że referendum to forma głosowania o charakterze powszechnym, niewątpliwie najbliższa ideałowi demokracji bezpośredniej, w której udział mogą brać wszyscy obywatele uprawnieni do głosowania. W ramach referendum obywatele całego państwa lub jego części wyrażają swoją opinię w kwestii poddawanej głosowaniu.
Referendum jest narzędziem kontroli władz, kształtowania ustroju i wyrazem woli społeczeństwa.
Dlaczego w ramach demokracji bezpośredniej referendum powinno być bezprogowe? Odpowiedzi na to pytanie jest kilka.
Każdy próg jest ograniczeniem demokracji, stanowi jej blokadę i jest po prostu… niedemokratyczny. Załóżmy, że mamy w Polsce system demokracji bezpośredniej. Ludzie przyzwyczajają się do częstych referendów, ale nie wszyscy są zainteresowani wszystkimi sprawami – co jest na wskroś normalne. Następuje więc klasyczne tasowanie się głosujących. Jednego interesuje jedna sprawa, innego zupełnie inny problem. Więc do urny referendalnej idą różni ludzie w różnych sprawach, i w ramach różnych referendów.
Tak czy owak, w ramach demokracji referendalnej (bezpośredniej) zawsze będziemy mieli do czynienia z 3 grupami elektoratu:
- głosującymi zawsze
- nigdy nie głosującymi
- głosującymi à la carte, tzn. od przypadku do przypadku.
Ale co jest z tymi ludźmi, którzy do urny nie idą? Ktoś powie: oni nie głosują. To stwierdzenie jest klasycznym błędem osób, oceniających demokrację bezpośrednią w sposób powierzchowny. Bowiem niegłosujący głosują również, tylko że pasywnie. Nie idąc do urny, zgadzają się zawczasu z wynikiem głosowania w ramach danego referendum.
Załóżmy jednak teoretycznie, że mamy demokrację bezpośrednią z referendum progowym. A więc referendum jest ważne tylko wówczas, jeśli do urny pójdzie co najmniej 50%+1 uprawnionych do głosowania. Ze względu na częstość referendalnych głosowań, uzyskanie takiej frekwencji jest możliwe tylko w wypadku takich referendów, w których chodzi "o wszystko albo prawie wszystko".
W polskich warunkach takim referendum mogłoby być np. głosowanie o wystąpienie Polski z Unii Europejskiej itp. Natomiast w ramach innych głosowań, 50-procentowy próg byłby zapewne nieosiągalny. Przykładem jest tu Szwajcaria, państwo, które jest kolebką demokracji bezpośredniej i w którym przeciętna frekwencja referendalna wynosi ok. 40%.
Gdyby więc w Szwajcarii wprowadzono 50-procentowy próg referendalny, to całą demokrację bezpośrednią w tym państwie "by diabli wzięli". Pomijając fakt, że za każdym razem ponoszone byłyby koszty przeprowadzenia referendum, które w efekcie nie przyniosłoby żadnych rezultatów.
Referendum jest – powtarzam jeszcze raz – narzędziem kontroli władz, kształtowania ustroju i wyrazem woli społeczeństwa i jako takie ma tylko wtedy swój demokratyczny sens, jeśli jest bezprogowe i wiążące.
Aha, na koniec mała uwaga: jeśliby nawet niewielki procent elektoratu głosował w Polsce w ramach referendum, to i tak będzie to zapewne wyższa liczba niż 460 (liczba posłów w Sejmie).
Progowe czy bezprogowe? Brzmi trochę jak: demokracja albo jej brak?
KATALOG FIRM W INTERNECIE