Trudno zrozumieć polska tęsknotę do peerelu. Nie tyle do pustych sklepów i półek z octem i musztardą, nie do kolejek po ścianopółkę i zapisów po czarno-biały telewizor. Nikt nie chce już porannych pukań do drzwi i polewań wodą z milicyjnej sikawki, nie chce haseł wypisywanych na murach domów, że „naród z partią, partia z narodem”. Tego naród już nie chce. Ale z kolei chętnie obejrzy w telewizorze kłopoty mieszkańców bloku na Alternatywy 4, podnieci się przygodami psa Szarika i jego czołgistów, a aktor Mikulski nieodmiennie kojarzy się z dzielnym Klossem, czyli sowieckim agentem J23. Nawiasem: nowy prezes telewizji wyrzucił te (ostatnie dwa) filmidła z ekranu. Naród, w swojej znacznej części, tęskni raczej za swoją młodością, która przypadła akurat na tamte czasy; za piosenką w stylu „gdzie się podziały tamte prywatki”; za małymi, zadymionymi i brudnymi pokoikami w akademikach i tymi właśnie studenckimi prywatkami, urządzanymi po kryjomu przy wódce kupowanej na melinie. Do bani z taką tęsknotą…
Istnieje (istniała?) w Polsce partia „Naszość”, która za zadanie postawiła sobie ośmieszanie sentymentu do komunizmu. To ona organizuje swoiste happeningi, jak np. „najazd” na poznańskie biuro posłanki SLD, przypominający szturm bolszewików na Pałac Zimowy; „Naszość” upominała się o przywrócenie pomnika Dzierżyńskiego na placu Bankowym w Warszawie lub powrót do ulic jego imienia i nadanie nazw ulic takim zasłużonym przywódcom partii komunistycznej jak Breżniew, Gomułka czy Gierek. W Poroninie, gdzie przez lata wmawiano Polakom, że mieszkał tam i działał bolszewicki przywódca, organizowano „leninowskie sabaty”. W przypadku „Naszości” jest to kpina z dawnego systemu, w przypadku Nowej Huty sentymentalny nawrót do dawnych symboli, jakby troska o pamięć tamtych lat. „Nowa Huta City Tour” wysłużonym trabantem, plastikowym cackiem wschodnioniemieckiej motoryzacji. A głupich, którzy dają się nabrać na taką „sentymentalną podróż” nie brakuje. Pół biedy, jeżeli są to turyści angielscy czy amerykańscy, bo dla nich to swoiste dziwowisko, ale już Polacy? Dla kogo więc budować tu muzeum soclandu?
Dobrze sprzedają się T-shirty z napisem „komuno wróć”, „PZPR wierna robotniczej tradycji”, lub „Nawet proszek Omo nie wypierze tak jak ZOMO”. Może nie jednego to śmieszy, ale na pewno smutne to i żałosne. Podobnie zresztą, jak nic nieznaczące, ale jednak istniejące grupki zbałamuconych idiotów, co to uważają, że „komunizm, to idea której zwycięstwo uwolni ludzkość od niepewności jutra, od nędzy i poniżenia, położy kres panowaniu wyzyskiwaczy”, jak pisze w swoim manifeście organizacja pod nazwą komunistyczna młodzież Polski. Źle, że jeszcze Polskę w to wszystko mieszają. „Jest na świecie Churchill, głoszący od trzydziestu lat krucjatę przeciwko Związkowi Radzieckiemu, jest Czang Kajszek (pisownia dokładna-red.) i jego koledzy, są amerykańscy doradcy, gubiący dziś spodnie w ucieczce przed armią Chin ludowych...”, tak mówił Cyrankiewicz w roku 1949.
Byli imperialistyczni agresorzy, agenci dolarowego imperium, amerykańscy ludobójcy; byli podżegacze wojenni, były zbrodnicze knowania wojenne i jako przeciwwaga, walczący o pokój Związek Radziecki. Pamiętamy? Jeśli tak, to dajmy sobie spokój z powrotem do „socjalistycznej Nowej Huty” i tymi wszystkimi głupimi sentymentami, jakie rodzą się w roku dwutysięcznym szóstym. Bo w Nowej Hucie nie tylko były bary mleczne i prymitywna śmiesznostka, kiedy pobierając przy ladzie nóż, trzeba było zostawić zastaw. Ale był także rok sześćdziesiąty i krwawe zamieszki, gdy władze cofnęły zgodę na budowę kościoła na jednym z tamtejszych osiedli. Tak było.
Zbigniew Ringer
(Kraków)
KATALOG FIRM W INTERNECIE