KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 23 listopada, 2024   I   04:58:28 AM EST   I   Adeli, Felicyty, Klemensa
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Ukraina

Polscy medycy ewakuują rannych z Ukrainy. "Każdy konwój to historia ludzkich tragedii"

Adam Białas - ekspert rynku, dziennikarz biznesowy
05 czerwca, 2022

Oleg z rodziną wiózł z Buczy do pobliskiego ambulatorium rannego zięcia, jednak po drodze ostrzelali ich Rosyjscy bandyci. Ranny chłopak doczołgał się do szpitala. Reszta próbowała zawrócić do domu, ale w kolejnym ostrzale wszyscy zostali zabici. W tym samym konwoju spotykamy Tatianę postrzeloną w obie nogi przez barbarzyńców Putina. Ta wojna ma imiona naszych sąsiadów: Tymofi, Oleksandr, Danylo, Kristina, Sofia, Vladyslav, Matvii, Natasha, Darya, Yulia, Ivan, Olexandra, Maria, Dmytro… Bez pomocy naszych medyków wielu rannych nie mogłoby zostać uratowanych. 

- Ostatnio wieźliśmy młodego żołnierza, który był kierowcą. W ich samochód uderzyła rakieta, chłopak stracił obie ręce. Zresztą z całego oddziału liczącego sto osób, przeżyło sześć. Udało się go przetransportować do Rzeszowa i jest już w drodze do Niemiec po protezy — mówi dr Paweł Szczuciński, który wielokrotnie pomagał ofiarom z Ukrainy.

Zaczęli od transportu do Polski maluchów z chorobami onkologicznymi i nefrologicznymi. Obecnie głównie uczestniczą w konwojach, które jeżdżą nawet na wschód Ukrainy i stamtąd przywożą rannych. Często na miejscu, w karetkach lekarze udzielają pomocy ambulatoryjnej najpilniejszym przypadkom. Co tydzień od dwóch miesięcy, dwadzieścia karetek dostarcza do Rzeszowa pacjentów, którzy trafiają na dalsze leczenie do polskich szpitali, a także drogą lotniczą do Niemiec, Austrii, Szwajcarii, Hiszpanii, czy Norwegii. Wszystko odbywa się za sprawą fundacji m.in. Humanosh. To wielkie wyzwanie logistyczne, którego priorytetem musi być bezpieczeństwo załóg.

Od wybuchu wojny Fundacja Humanosh im. Sławy i Izka Wołosiańskich w ciągu kilku tygodni z małej organizacji stała się prężnie działającą machiną, która poza doraźną opieką nad uchodźcami, wyspecjalizowała się w humanitarnej pomocy medycznej. Na razie sześć karetek — fundacja wciąż kupuje następne, 30 osób personelu medycznego, bazy medyczne w Kijowie, Charkowie, Iwanofrankowsku, Lwowie, stałe transporty z pomocą, umożliwiły poznanie i reagowanie na najpilniejsze potrzeby Ukraińskich sąsiadów. Od kilku tygodni potrzebna jednak jest natychmiastowa pomoc przede wszystkim dzieciom, ponieważ drastycznie rośnie liczba maluchów poranionych odłamkami czy tych po amputacjach.

— Od pierwszego dnia wojny, jesteśmy zaangażowani w pomoc dla Ukrainy. 24 lutego przemeblowałam nasz hostel dla uchodźców — "Mirnyj Dom" w Warszawie, aby zmieścić tam jak najwięcej łóżek, mąż pojechał na granicę odbierać ludzi, a moje dzieci włączyły się w zbiórkę darów, organizowanie zakwaterowania i transportu. Zorganizowaliśmy pobyt i opiekę dla prawie 300 osób w Warszawie i 200 w Zdyni na południu Polski. Liczba ta cały czas rośnie. Bardzo szybko jednak doszliśmy do wniosku, że najbardziej potrzebna jest pomoc na samej Ukrainie. Zaczęliśmy wysyłać tam regularne transporty z wodą, jedzeniem, odzieżą, latarkami, ładowarkami, wszystkim, czego brakowało. Nawiązaliśmy kontakty z fundacjami i organizacjami w Ukrainie, dzięki czemu teraz zawozimy towary dopasowane do potrzeb w danym miejscu, mając pewność, że zostaną sprawiedliwie rozdzielone. To był kolejny etap, następnie okazało się, że najpilniejszą kwestią jest pomoc medyczna. Zgłaszało się do nas wiele szpitali, prosząc o dostarczenie sprzętu medycznego, ale również podstawowych rzeczy, takich jak bandaże. Szpitale w Ukrainie są w tragicznej sytuacji, wiele z nich nie jest w stanie zapewnić podstawowej opieki pacjentom i rannym. Dlatego zaczęliśmy kupować karetki. Teraz jest ich już sześć, każda jedzie z profesjonalną obsadą medyczną oraz sprzętem i artykułami pomocy medycznej. Fundacja przygotowuje się do zakupu kolejnych potrzebnych sprzętów medycznych przeznaczonych do specjalistycznych transportów. Jeśli chcesz nam pomóc w ratowaniu dzieci, wejdź na stronę www.humanosh.org - liczy się nawet najmniejsza kwota — mówi Katarzyna Skopiec, dyrektorka fundacji Humanosh.

Dla polskich medyków jest to pierwszy przypadek, kiedy cywilne karetki działają w warunkach wojennych. Ambulansy zazwyczaj jadą w konwojach po kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt. Ogromnym problemem jest paliwo, a raczej jego nieustanny brak. Często trafia się też zanieczyszczone, kiepskiej jakości i wtedy dochodzi kłopot z awariami samochodów. Warsztatów, części zamiennych nie ma, więc wszystko trzeba przygotować albo po polskiej stronie, albo być zdanym na własne umiejętności. Transporty trwają po kilkanaście godzin, czasami ratownicy pokonują 2 tys. km jednego dnia, do tego dochodzi jeszcze kilkugodzinne oczekiwanie na granicy.

Karetka jest wciąż traktowana jak każdy inny pojazd, więc musi przejść odprawę. Medycy doświadczają również problemów z łącznością, koszty połączeń są bardzo wysokie, a na internet nie zawsze można liczyć. Dodatkowym problemem jest brak możliwości zapewnienia komfortu pacjentom, których transportują. Dokładają wszelkich starań, ale przy tak długiej podróży i ograniczonym wyposażeniu jest to bardzo trudne. Należy jednak pamiętać, że to wszystko dzieje się w warunkach wojennych.

— Pamiętam młodego chłopaka, Bohdana, 17-latka, który został ciężko ranny w Charkowie. Stało się to na samym początku wojny, 26 lutego. Sytuacja w Charkowie już wtedy była bardzo ciężka, do miasta wdzierali się Rosjanie. Bohdan, pomimo młodego wieku, dostał broń i razem z trzema innymi dorosłymi patrolował ulice. Zgłosił się na ochotnika, pomimo ciężkiej sytuacji domowej. Nastolatek uważał się za głowę rodziny, ponieważ dziesięć lat wcześniej stracił ojca i pozostał sam z mamą. Właśnie podczas patrolu został ciężko ranny, dwóch jego kolegów zabito, a czwarty z nich zdołał jakoś przetransportować go do szpitala.

Bohdana udało się uratować, pomimo licznych urazów i faktu, że stracił ponad trzy litry krwi. Dowiedziałem się o nim od Wiktora, wolontariusza z Charkowa. Wiktor przed wojną był dobrze prosperującym przedsiębiorcą, potem zaangażował się całkowicie w walkę z Rosjanami, jako jeden z nielicznych zapuszcza się w najbardziej niebezpieczne dzielnice Charkowa. On właśnie zaprowadził mnie do Bogdana. Byłem w Charkowie po dzieci z problemami onkologicznymi, ale wiedziałem, że musimy pomóc temu chłopcu. Przekonałem szefa naszej misji medycznej i Bohdan wraz z mamą ruszyli z nami do Polski.

Chłopiec trafił najpierw, tak jak wszyscy ranni do Emergency Hospital we Lwowie, następnie został przetransportowany na lotnisko w Jasionce, a stamtąd samolotem Luftwaffe poleciał na leczenie do Niemiec. Wykonano mu tam skomplikowaną i rozległą operację, bo wymieniono cały staw biodrowy. Lekarze są jednak dobrej myśli i uważają, że po rehabilitacji będzie w stanie wrócić do normalnego życia. Niemal za każdym razem stykam się osobiście z czyjąś historią, która zapada w pamięć…— opowiada dr Paweł Szczuciński.

Wejdź na stronę www.humanosh.org - liczy się nawet najmniejsza kwota

Autor reportażu: Adam Białas to wolontariusz i dziennikarz.

Galeria