Tak, mniej więcej, tłumaczy się wczorajszy edytoriał New York Times\'a, który po raz kolejny nawołuje do jak najszybszego podjęcia pracy nad reformą prawa imigracyjnego. Edytor tego najbardziej wpływowego amerykańskiego dziennika zadaje nam wszystkim bardzo słuszne pytanie: \"Jeśli akceptujecie legalizację nielegalnych jako coś pożądanego i nieuchronnego, to po co nadal przepuszczać ich przez piekło?\"
Jak pisałem wcześniej, przeciętny Amerykanin jest już po naszej stronie. Ponad 60 procent społeczeństwa popiera CIR, czyli reformę imigracyjną. Nie musimy zatem zmieniać nic z naszych argumentów aby ich dalej do tego przykonywać. Prezydent Obama nadal utrzymuje swoją popularność wśród przeciętnych Amerykanów, pomimo daleko idących i śmiałych inicjatyw. ( I tak, inicjatywy te mogą nieco przypominać mizdrzenie się Obamy do prawicy, ale w rzeczywistości, jest to bardziej próba przypodobania się centrowicowej większości Amerykanów, którzy chcą głównie konsekwentnego przestrzegania prawa przez wszystkich, we wszystkich dziedzinach życia, w tym imigracji.)
Twardogłowy beton anty-imigracyjnego środowiska, czyli około 20 procent Amerykanów, nie popiera CIR i nigdy nie będzie jej popierał. Nie uda się ich przekonać tak nam, jak i komukolwiek innemu. Próba zmian w naszej argumentacji też nic tu nie pomoże, bo i tak tych naszych argumentów, ludzie ci nie będą słuchać. Można, oczywiście, próbować przekonywać ich jak to imigranci wzbogacają społeczeństwo amerykańskie, ale podejrzewam że i to jest raczej wołaniem na puszczy. Oni nie są tym zainteresowani. Są to po prostu ludzie pełni uprzedzeń. Jestem pewien, że wielu z nich jest nadal przekonanych o wyższości białych nad czarnymi. A imigrantów traktują tylko jako jedną ze specjalizacji swego rasizmu, nie mogąc tylko za bardzo rozróżniać pomiędzy białymi a czarnymi (brązowymi) imigrantami. Pakują ich zatem do jednej beczki, ku wielkiemu dyskomfortowi np. nielegalnych czy legalnych imigrantów z Europy, wśród których tak wielu podziela poglądy swych "amerykańskich" oponentów.
W większości przypadków, ludzie ci skrzętnie skrywają swój rasizm, pojmując w swej podświadomości, że żyjemy w czasach gdy nie wypada już opowiadać się z takimi poglądami publicznie. Chowają więc swój rasizm pod płaszczykiem praworządności i bezwzględnego przestrzegania prawa. (To że wielu z nich nie uznaje jednocześnie konieczności płacenia federalnych podatków czy rejestracji broni palnej, nie uderza ich jako hipokryzja.) Koncentrując się na 10 milionach nielegalnych imigrantów w USA, domagają się "tylko" przestrzegania i szacunku dla prawa i w tym są bardzo politycznie cwani. Większość Amerykanów chce przecież tego samego i trudno się z tym argumentem nie zgodzić lub go zwalczać.
Spójrzmy teraz na tych którzy uprawiają lobbing w Waszyngtonie w kwestiach Imigracji. Nie są to wcale przeciętni Amerykanie. Jest to właśnie anty-imigracyjny beton, który zalewa członków Kongresu telefonami, listami i e-mail\'ami. (Co niektórzy, bardziej dowcipni, przysyłają nawet cegły na mur z Meksykiem). Jest to bardzo mała mniejszość, ale ich jazgot bardzo skutecznie mimikuje większość.
Przeciętny Amerykanin nie będzie lobbował Kongresu w kwestiach imigracyjnych, bo w ogóle nie przejmuje się namiętnie tym tematem. A tylko prawdziwa pasja powoduje, aby ktoś chciał spędzać swój cenny czas na telefony czy listy, zamiast np. oglądania swojego ulubionego, choć idiotycznego, programu telewizyjnego. Przeciętny Amerykanin odczuwa, co prawda, współczucie w stosunku do milionów nielegalnych i dzięki temu, często wyzyskiwanych imigrantów, ale współczucie to koliduje z zakorzenionym w narodzie przekonaniu o nienagradzaniu łamania prawa.
Przeciętny Amerykanin kontaktuje się ze swym reprezentantem w Kongresie, tylko i wyłącznie, gdy sprawa dotyczy go osobiście i indywidualnie. Wtedy jest pełen pasji. Widuję to często w swojej praktyce. Wystarczy gdy jakiś młody Amerykanin, (do tej pory kompletnie obojętny na niedolę nielegalnych imigrantów), pozna atrakcyjną cudzoziemkę, która, alas, przekroczyła granicę nielegalnie i dowiaduje się ode mnie na konsultacji, że nie może być jednak przez niego sponsorowana na stały pobyt, aby natychmiast porywał się za słuchawkę telefonu, wyzywając "tych idiotów w Kongresie", od najgorszych.
Cóż zatem mają czynić ci biedni członkowie Kongresu, których główną przecież funkcją w Waszyngtonie, nie jest, wbrew pozorom, poprawa losu swych wyborców, ale reelekcja na swe stanowiska?
Najwyższy już czas na zajęcie się imigracją, prezydencie Obama i wy, dystyngowani członkowie Kongresu.
Przemysław Jan Bloch
zapraszam do dyskusji na mój
BLOGH Internetowy: www.adwokatbloch.com
KATALOG FIRM W INTERNECIE