KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 23 listopada, 2024   I   03:16:47 PM EST   I   Adeli, Felicyty, Klemensa
  1. Home
  2. >
  3. POLONIA USA
  4. >
  5. Poradnik Imigranta w USA

Światowy Kryzys Śrubki - Wspomnienia Emigranta

30 stycznia, 2009

Minęło prawie 40 lat mego emigracyjnego życia. Nazbierało się masę wspomnień, ale tylko niektóre utrwaliły się w mej pamięci, czy to z powodu intensywności doświadczeń, czy też przez kaprys losu, który w naszym umyśle jedne wrażenia uwypukla a inne pomija. Moje życie osobiste przeplatało się z zawodowym i w niniejszych wspomnieniach poświęcę więcej miejsca temu ostatniemu jakoż, że moje zawodowe doświadczenia mogą być bardziej interesujące dla czytelnika, niż me erotyczne porażki lub okazyjne sukcesy.

Tak się złożyło, że niedawno profesor Jerzy Krzyżanowski, znany literat i polonista z Ohio State University w Columbus, z którym zwykle w niedziele, przy butelce wina Chardone Courtier, dyskutujemy przedwojenną i powojenną historię Polski, zagadnął mnie o przyczyny i historię mej własnej emigracji. O ile czas i miejsce pozwoliły, streściłem mu wtedy moje zmagania 40 lat mego zawodowego, emigracyjnego życia w Columbus, Ohio. Profesor Krzyżanowski był pierwszym Polakiem jakiego spotkałem po przybyciu do Columbus, Ohio szukając na uniwersytecie tłumacza dyplomu lekarskiego mej ówczesnej żony, Zofii. Na marginesie muszę dodać, że prof. Krzyżanowski przeżył wiele w swym życiu i ma wiele ciekawych wspomnień z czasów swej partyzanckiej działalności w lubelskiej Armii Krajowej, a później z obozu sowieckiego w pobliżu Moskwy, gdzie go więziono po „wyzwoleniu” Polski przez Armie Czerwoną. Gawędy z profesorem Krzyżanowskim nasunęły mi pomysł przelania ich na papier.

Brak Śrubki M3 Miarą Socjalistycznego Kryzysu
Od pierwszych dni mej emigracji spotykałem się z pytaniem a nawet sam sobie takie pytanie zadawałem, co skłoniło mnie do emigracji?

Czy mnie prześladowano? - Nie.
Czy byłem głodny? - Nie.
Czy walczyłem z Komunizmem? - Nie.
Czy chciałem być bogatym i jeździć Mercedesem? - Nie.
Czy chciałem budować Polską Naukę - Tak! Tak! Najbardziej - Tak!

Więc dlaczego pewnego dnia roku chyba 1966 udałem się do policji szwedzkiej w Uppsali z prośbą o azyl? Teraz z perspektywy czasu widzę, że był to proces stopniowego zrozumienia  systemu polityczno-ekonomicznego PRL-u, który  bynajmniej nie zmierzał ku poprawie, ale pogrążał się w bagnie. Spostrzegłem, będąc jeszcze bardzo młodym, że jeśli się z niego nie wyrwę, życie mi upłynie na walce z wiatrakami biurokracji komunistycznej, a z moim buńczuczny nastawieniem mogę skończyć w wiezieniu. Moje ambicje zawodowe, inżyniera elektronika odegrały w tej decyzji poczesną rolę.

Papierkiem lakmusowym zidiocenia systemu ekonomicznego PRL-u , był dla mnie, jako młodego inżyniera, brak na rynku śrubek o wymiarze M3. Nazwa M3, wynikała z polskich norm technicznych w których M-oznaczało wymiar metryczny gwintu, a cyfra 3-odnosila się do średnicy  śrubki w milimetrach. Były to małe śrubki (wkręty) do metalu używane powszechnie w ówczesnej, ale i w dzisiejszej elektronice, do przytwierdzania elementów elektronicznych do metalowego chassis. Jeśli by mnie dziś zapytano o krótką odpowiedź  dlaczego „zdradziłem” Socjalistyczną Ojczyznę, to bym musiał powiedzieć: „Śrubka M3!

Kiedy po pierwszym roku studiów na Wydziale Łączności Politechniki Wrocławskiej, latem roku 1953, skierowano mnie na praktykę wakacyjną do Zakładów Radiowych imienia Kasprzaka w Warszawie, moim zadaniem przy obrabiarce, tak zwanej rewolwerówce, była produkcja śrubek M3. Już wtedy, jako żółtodziób, mający lat 18, zastanawiałem się nad sensem produkcji małych metalowych wkrętów przez zakład produkcji elektronicznej. Takie śrubki winny produkować, na dużą skalę, wyspecjalizowane fabryki śrubek czyli wkrętów. Niestety z jakiś powodów związanych z socjalistycznym planowaniem, o śrubkach M3 w planach pięcioletnich zapomniano, i jeśli ktoś je potrzebował to robił je we własnym zakresie. Ktoś mi powiedział, że produkcja takich małych śrubek się nie opłacała, gdyż ich wykonanie było pracochłonne a fabryki metalowe rozliczano w planach produkcyjnych nie od ilości sztuk, ale od kilogramów produktu.

Tak to było w okresie „Budowy Zrębów Socjalizmu”, ale kiedy po pięciu latach studiów i pobycie w Szwecji, wróciłam do Polski w roku 1963, ze zdumieniem spostrzegłem, że śrubki M3 były ciągle poszukiwanym i trudno dostępnym produktem. Kiedy więc, na dodatek w roku 1966 Konsulat PRL-u w Sztokholmie odmówił mi rozszerzania ważności mego paszportu na Amerykę, z powodu „mego obraźliwie krótkiego podania", próg mej tolerancji dla systemu socjalistycznego się wyczerpał i ze śrubkami M3 skumulował. Zdesperowany, rzuciłem się wtedy w objęcia „wrogiego” systemu kapitalistycznego. Okazało się, że psychicznie byłem dobrze przygotowany do życia w nowej kapitalistycznej sytuacji, aczkolwiek nie była to droga bez trudności i załamań. Kiedy w roku 1968 przyjechałem do Ameryki na zaproszenie Uniwersytetu na Alasce, przez kolejne lata zachłystywałem się możliwościami, jakie ten kraj stawiał przede mną, młodym inżynierem, który palił się do realizacji swych pomysłów. Miara tych możliwości i wolności był dla mnie szeroki dostęp różnego rodzaju śrubek, włączając w to śrubki M3, którymi z entuzjazmem skręcałem swe wynalazki.

Wtedy Brakowało Śrubek, a Dziś?
W ciągu następnych czterdziestu lat osiągnąłem to, co chciałem, a nawet nieco ponadto. Zakładając własną firmę, osiągnąłem niezależność finansową i swobodę w decyzjach zawodowych. Czy ciągle, dzisiaj jestem zauroczony Ameryką, która mnie w roku 1968 zaadoptowała i gdzie urodziły się moje dzieci i wnuki? Niestety nie. Wypadki ostatnich lat obdarły mnie ze złudzeń. Być może Ameryka nigdy nie była krajem idealnym w jaki chciałem wierzyć, ale zmiany w polityce i ekonomi ostatnich 20 lat uwidoczniły mi, a także wielu innym myślącym ludziom, dogłębną korupcję systemu, zagrażającą amerykańskiej potędze i dobrobytowi. Pisząc o korupcji nie mam na myśli, drobnego łapówkarstwa, które w porównaniu z większością innych krajów jest ciągle, w USA na niskim poziomie. Osobiście w ciągu 40 lat prowadzania własnej firmy nie byłem zmuszony ani nie zaofiarowałem nikomu łapówki.

Korupcja która zagraża Ameryce, jest bardziej niebezpieczna niż wymiana kopert z gotówką pod stołem, ponieważ jest ona usankcjonowana prawem. Prawo, Praworządność i Demokracja to są słowa litanii, jaką powtarzają wszyscy politycy i media. Amerykańska korupcja jest wbudowana w system wyborczy i koterię władzy, która co kilka lat zmienia kolor z Partii Demokratycznej na Partię Republikańską, w gruncie rzeczy pozostając Mono-Partią ze zmieniającą stołki w rządzie degenerującą się umysłowo „nomenklaturą”. Instrumentem władzy jest także system bankowy, czyli The Wall Street, gdzie najemni dyrektorzy, bynajmniej nie „kapitaliści-krwiopijcy”, można by powiedzieć „inteligencja pracująca”, wypłacają sobie wielomilionowe premie w sytuacjach, kiedy ich przedsiębiorstwa plajtują. System bankowo-finansowy, który rozrósł się jak nowotwór, zaraził swymi metodami łatwego szmalu, bankierów innych krajów. Szamani z Wall Street przekonali, upośledzonych polityków w Rządzie i Kongresie, że są w stanie kontrolować Cały Świat stukając w klawiatury komputerów. Dajcie Nam Władzę a my Was Urządzimy! - Obiecywali.

Dostali to, co chcieli i mamy teraz tego konsekwencje. W ciągu ostatnich 20 lat pozbyto się większości przemysłu i zastąpiono go handlem detalicznym produktów chińskich. Aby zaspokoić maluczkich, pod naciskiem kolejnych rządów, dawano pożyczki hipoteczne ludziom, o których wiadomo było, że nie będą mogli ich spłacić. Finansiści kryjąc się za rządowymi zaleceniami wypracowali własne metody wypłacania sobie olbrzymich premii. Maluczcy obywatele, szczególnie młodzież, czując  przez skórę, że coś nie klapuje domagała się zmiany. Wysunięto więc do wyborów przystojnego, elokwentnego i wykształconego mulata na prezydenta, Obamę, który odziedziczył pogłębiający się kryzys. Nie ufano mu jednak całkowicie, gdyż otoczono go pomazańcami starej nomenklatury. Obawiam się, że zasięg jego ruchów jest bardzo ograniczony i ogranicza się do ruchów klatki piersiowej przy oddychaniu i języka przy mowie. Tak, mowie, która jest niezwykle istotna, bo Obama mówi wiele i nawet inteligentnie, ale czy coś może, wątpię.

Żaden z pomysłów, które do znudzenia przeżuwa Obama, a jeszcze przed nim G. W. Bush oraz zgraja telewizyjnych krętaczy, nie jest niczym nowym. Nikt nie mówi o zmianie podstawowych zasad prawnych systemu. Wszyscy wiedzą i mówią, że finansowa „wierchuszka” okrada akcjonariuszy, ale jak na razie Amerykański Kongres nie zatwierdził oczywistego prawa, że premie w publicznych spółkach akcyjnych, wolno wypłacać zarządowi tylko wtedy, jeśli spółka przynosi zyski. Kongres jest na pasku grup specjalnych interesów, które opłacają ich wybory. O polityce zagranicznej boję się nawet pisać, gdyż pewne tematy są tabu i mogą je dyskutować tylko ludzie o właściwych, zatwierdzonych przez nomenklaturę poglądach. Nawet profesor Zbigniew Brzeziński, który rozsądnie mówi co myśli na temat Bliskiego Wschodu i konfliktu Izraelsko-Palestyńskiego nie jest dopuszczany do szerokich mediów. Przed wyborem Obamy padł strach na nomenklaturę, że Zbigniew Brzeziński mógłby być jego konsultantem czy doradcą. Rozpętano kampanię oszczerczą określając Brzezińskiego jako  krwiożerczego jastrzębia, który jest niebezpieczny dla pokoju światowego z uwagi na jego głęboką nienawiść do Rosji. Od swych kontaktów ze Zbigniewem Brzezińskim, Obama się szybko odżegnał. Na swego ministra spraw zagranicznych Obama wysunął a Amerykański Kongres zatwierdził, Hilary Clinton. Senatorkę, żonę byłego prezydenta Billa Clintona, która była entuzjastką ataku na Irak, wojny, która od początku była przegraną i która osłabiła reputacje Ameryki na świecie. Obama, na odmianę, się teraz zarzeka, że zaprowadzi „demokracje” w Afganistanie.
 
Dlaczego demokracja w Afganistanie jest taka ważna dla mnie, Amerykanina w Ohio, a także dla Polaka w Piotrkowie, Obama nie potrafi (albo mu zakazano) tłumaczyć. Prawie wszyscy w nowym rządzie Prezydenta Obamy byli w ten czy inny sposób związani z uprzednimi rządami Billa Clintona. Czy to jest zmiana, czy po prostu stare wraca ubrane w nowe pstrokate piórka? Na szczęście albo nieszczęście w ekonomii stara zasada obowiązuje, że "z próżnego nie nalejesz" i że "prawa wartości nie da się wydymać".

Pożywiom, uwidim - powiedział podobno Radziecki Gruzin, wynalazca mikroskopu, Gównowidze.
 
A ja się z nim w pełni zgadzam. Wygląda mi na to, że niedługo, w Ameryce, zabraknie śrubek M3.

Jan Czekajewski
Columbus, Ohio, USA
janczek@aol.com

O autorze:
dr. inż. Jan Czekajewski, absolwent Politechniki Wrocławskiej i Uniwersytetu w Uppsali, Szwecja. Wynalazca- przemysłowiec w dziedzinie elektronicznych przyrządów medycznych. Założyciel firmy „Columbus Instruments” eksportującej swe produkty do ponad 50 krajów. Członek Polskiego Instytutu Naukowego w N.Y. (PIASA). Na marginesie swej działalności naukowej i przemysłowej, Jan Czekajewski często publikuje na tematy polityczno-ekonomiczne w prasie polskiej i emigracyjnej.