KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Piątek, 22 listopada, 2024   I   08:19:32 AM EST   I   Cecylii, Jonatana, Marka

Zmarła Elizabeth Taylor

23 marca, 2011

Dzisiaj, w Los Angeles zmarła Elizabeth Taylor, wielka legenda XX-wiecznego kina. Miała 79 lat. Jej losy to gotowy materiał na powieść - aktorkę wspomina dziennikarka \"Rz\" Barbara Hollender

Losy Elizabeth Taylor to gotowy materiał na powieść. Albo film. Aktorka w typie dziewczyny z sąsiedztwa, która już jako dwudziestolatka przeistoczyła się w gwiazdę, a potem rolami w „Kotce na gorącym blaszanym dachu", „Kto się boi Virginii Woolf", „Poskromieniu złośnicy" udowodniła, że ma wielki talent. Do tego siedmiu mężów i osiem ślubów, kilkoro dzieci, wielokrotne powroty do miłości życia — Richarda Burtona. „Nigdy nie próbowałam udawać, że jestem zwykłą gospodynią domową" — powiedziała kiedyś, a jej burzliwe romanse zawsze splatały się z kolejnymi rolami.

Urodziła się 27 lutego 1932 roku w Londynie, ale oboje rodzice byli Amerykanami. Od początku była chowana na gwiazdę. Miała trzy lata, kiedy po raz pierwszy, razem ze swoją klasą, wystąpiła przed rodziną królewską. Od wczesnego dzieciństwa chodziła też na lekcje tańca.

Rodzina wróciła do Stanów jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Ojciec Elizabeth otworzył w Los Angeles galerię sztuki, matka zajmowała się głównie promowaniem córki. Jako dziesięciolatka Liz zadebiutowała w komedii „Ktoś rodzi się co minutę", a już rok później podpisała kontrakt z wytwórnią MGM. Wielką popularność przyniósł jej film „Lassie wróć", potem w „Wielkiej nagrodzie" zagrała dziewczynę zakochaną w wyścigach konnych. Z wytwórnią MGM związana była aż do końca lat 60. To tam z dziecka zamieniła się w piękną dziewczynę o szczupłej talii i fioletowych oczach.

Zapracowana, bardzo szybko dojrzewała. Podobała się mężczyznom i wiedziała o tym. Jako nastolatka spotykała się z Howardem Hughesem, a w 1949 roku, jeszcze zanim skończyła osiemnaście lat wyszła za mąż za hotelowego potentata Nicka Hiltona. Ich małżeństwo nie trwało długo, ale MGM zdążyła je wykorzystać do promocji filmu „Ojciec panny młodej". Potem był krótki zwiazek z Michaelem Wildingiem, a w 1957 roku Taylor przeszła na judaizm i została żoną Mike\'a Todda. Rok później, po tragicznej śmierci Todda w wypadku samolotowym, jej pocieszycielem okazał się przyjaciel męża, Eddie Fisher. Był wówczas związany z aktorką Debbie Reynolds, ale rozwiódł się i w 1959 roku ożenił z Taylor. Purytańska Ameryka wyklęła seksualną awanturnicę, jednak nie na długo. Gdy Elizabeth omal nie umarła w Londynie, w czasie zdjęć do filmu „Butterfield 8", na zapalenie płuc, widzowie wszystko jej wybaczyli. Młoda aktorka znów wróciła na szczyty popularności. Za niezbyt wysoko cenioną przez krytyków rolę call-girl w tym filmie dostała nawet Oscara.

Stabilizacja zawodowa i życiowa nie poskromiła jednak jej temperamentu. Na planie „Kleopatry", w której wcieliła się w egipską piękność (za niebotyczne na tamten czas honorarium miliona dolarów), Taylor zakochała się w swoim partnerze Richardzie Burtonie. W 1964 roku pobrali się.

Burton stał się najważniejszym mężczyzną jej życia, ale ich związek był pełen burz. Na oczach milionów wielbicieli para nieustannie rozchodziła się i schodziła. Był więc nawet rozwód i ponowny ślub. Ten kołowrotek trwał do 1976 roku, gdy rozstali się ostatecznie. Ale zawodowo to był czas rozkwitu jej talentu. Gwiazdka z fioletowymi oczami udowodniła, że jest wspaniałą aktorką. W „Kto się boi Virginii Woolf" brawurowo zagrała u boku Burtona kobietę przeżywającą małżeński koszmar i w 1966 roku dostała drugiego Oscara.

Od połowy lat 70. Elizabeth Taylor coraz rzadziej pojawiała się na ekranie. Głośno było o jej kolejnych ślubach z Jackiem Warnerem i prymitywnym, młodszym od niej o 20 lat robotnikiem budowlanym Larrym Fortensky\'m, prasa pisała o jej romansach i przyjaźni z Michaelem Jacksonem. Jeszcze starała się wracać przed kamerę, zagrała epizod w filmie „Flinstonowie". Ale już wtedy znacznie przybrała na wadze. Chorowała. Leczyła kontuzjowany w młodości kręgosłup, przed 10 laty przeszła skomplikowaną operację usunięcia guza mózgu. Były lata, w których — uzależniona od alkoholu i leków przeciwbólowych — trafiała na odwyk do kliniki Betty Ford. Pod koniec lat 90. powiedziała w wywiadzie z Barbarą Walters, że chętnie zagrałaby w filmie, ale żadna firma nie chce jej już ubezpieczyć. Natomiast wiele energii poświęciła pracy charytatywnej, pomagała zbierać fundusze na badania nad AIDS, przez kilka lat przewodniczyła słynnym kolacjom charytatywnym w Cannes.

Na dobre zrezygnowała z kina, ale nie potrafiła zrezygnować z mężczyzn. Jeszcze kilka lat temu świat obiegła plotka, że widuje się ją u boku aktora Roda Steigera. Plotkarska prasa przewidywała nawet dziewiąty ślub.

Ale było jej coraz trudniej żyć. „Aktorstwo to sztuczność. Prawdziwe jest cierpienie". — wyznała kiedyś. Chorowała coraz bardziej, na galach charytatywnych zastąpiła ją Sharon Stone. Świat obiegały jej zdjęcia na wózku inwalidzkim. Stara kobieta, może nawet za bardzo zniszczona, jak na swój wiek i dobrobyt. Stale trafiała do szpitala. Po raz ostatni kilka tygodni temu. Przeszła atak serca, ale wydawało się, że znów udało się przechytrzyć śmierć. Jej stan ustabilizował się. A jednak zmęczone serce nie wytrzymało.

Razem z nią odeszła pewna epoka kina. Wiem, takie zdanie brzmi jak slogan, często się je powtarza, gdy umierają stare aktorki. A jednak tak jest. Elizabeth Taylor nigdy nie pokazywała się w dżinsach i podkoszulkach, nie pozowała kolorowym magazynom w fartuszku, przy kuchni. Była gwiazdą w starym stylu, niezwykłą kobietą otoczoną atmosferą skandalu i nimbem tajemnicy. I nieprzeciętnie utalentowaną. Zabrała ze sobą kawałek starego Hollywoodu. Tego, który nie był, jak dziś, wytwórnią dobrze reklamowanych produktów, lecz fabryką snów.

Barbara Hollender
Rzeczpospolita