KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Niedziela, 24 listopada, 2024   I   12:25:11 AM EST   I   Emmy, Flory, Romana

Szpiedzy kiedyś i dziś

08 lutego, 2014

Od dłuższego czasu prasa amerykańska i światowa zajęta jest rewelacjami Juliana Assange, siedzącego od dwu lat w domowym areszcie w ambasadzie Equadoru w Londynie i Edwarda Snowden’a, który na odmianę poprosił o azyl w Rosji. Obydwaj narazili się służbom specjalnym, wyjawiając, że nasz rząd podsłuchuje telefony własnych obywateli, argumentując, że takie podsłuchy są dla naszego dobra. Aczkolwiek nigdy nie pracowałem dla żadnej szpiegowskiej organizacji, to jednak w pewnym okresie mego życia, który przypadał na czas panowanie komunizmu, stałem się przedmiotem obserwacji takich organów, zarówno w Polsce jak i USA.

Moja historia „szpiegowska” przypada na czasy przed wynalezieniem Internetu i zaczęła się od mojego wyjazdu do Szwecji w roku 1960 gdzie pracowałem, jakiś czas jako asystent w Instytucie Fizyki na Uniwersytecie w Uppsali. Moje „przygody” z tajnymi służbami mogą służyć, jako przykład, że nadmiernie rozbudowane służby wywiadu i kontrwywiadu tworzą „szpiegów” z ludzi, którzy ze szpiegowaniem nie mają nic wspólnego. Na dodatek ci ludzie, którym przykładem jestem ja sam, o przypisywanych im „zbrodniach” nawet sami nie wiedzieli.

A jak to było opowiem...
W roku 1959 pracowałem, po ukończeniu studiów elektroniki pomiarowej, jako asystent w Zakładzie Urządzeń Radiofonicznych, Wydziału Łączności (dzisiaj Elektroniki) na Politechnice Wrocławskiej. Wieczory spędzałem tańcząc w klubie studenckim „Pałacyk”, gdzie od czasu do czasu przychodzili zagraniczni studenci, którzy zwiedzali Polskę.

Pewnego wieczoru spotkałem tam małą grupę studentów z Finlandii, stanowiących zarząd Fińskiego Związku Studentów z Helsinek. O ile sobie przypominam, jeden z nich nazywał się Pentti Mahlamaki, a drugi Matti Hagman. Finowie byli już na dobrym gazie, czyli pijani i mieli ochotę na więcej, ale skończyły im się pieniądze. Ponieważ w owym czasie starałem się nabyć płynności w konwersacji angielskiej, przykleiłem się do nich współczując ich alkoholowej niedoli. Wtedy to, w momencie przebłysku światłości, zaryzykowałem propozycje, że dam im dużą sumę złotówek w zamian za zaproszenie na miesiąc do Helsinek, w ramach którego zaproszenia zapewnią mi wikt i dach nad głową w domu akademickim. Warunkiem było, że zaproszenie winno być ozdobione dużą pieczęcią, gdyż w owym czasie władze komunistyczne, na wzór carskich, miały duży respekt dla dokumentów z pieczęcią.

Była to propozycja ryzykowna, jako że nie mogłem się spodziewać, ani żądać pokwitowania za 6,000 zł, jakie im przekazałem. W owym czasie był to równoważnik mej czteromiesięcznej asystenckiej pensji. Ku mojemu przyjemnemu zdziwieniu, po miesiącu otrzymałem list polecony z oficjalnym zaproszeniem przez Związek Studentów Fińskich na miesiąc pobytu w Helsinkach. Zaproszenie było ukwiecone wielkim stemplem. Przez znajomych w ZSP (Związku Studentów Polskich) otrzymałem paszport i jesienią 1960 r. wyjechałem do Finlandii.

Po miesiącu pobytu w Helsinkach pojechałem do Uppsali, gdzie z kolei zorganizowałem sobie wymianę ze studentem matematyki Lars Inge Hedberg’iem, którego w UB-owskich raportach pomylono z jakimś Dr. Beckmanem, którego nigdy na oczy nie widziałem. W Uppsali zwiedzając miejscowy Instytut Fizyki, otrzymałam propozycje pracy na wydziale elektroniki, skąd jednak po kilku miesiącach pracy, latem 1961 roku wróciłem do Polski. Od tego momenty zaczęli interesować mną pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa, którzy nie mogli uwierzyć, że młody inżynier, mający atrakcyjną pracę w Szwecji, wraca bez przymusu do komunistycznej Polski.

Rok 1961. PRL-owska „bezpieka” uważa mnie za angielskiego szpiega
Do dnia 5 kwietnia 2010 roku, kiedy otrzymałam dokumenty dotyczące mej osoby z IPN, nie wiedziałem, że przez klika lat - w latach sześćdziesiątych - byłem… angielskim szpiegiem. Zrozumiałem stopień mego zaangażowania w szpiegowską, krecią robotę przeciw ludowej ojczyźnie dopiero wtedy, kiedy przeczytałem raporty oficerów Urzędu Bezpieczeństwa o mojej szpiegowskiej działalności. Moja działalność, jako agenta brytyjskiego wywiadu, była tak tajna, że ja sam o niej nie wiedziałem. To już nie jest zwykła konspiracja, to jest szczyt konspiracji! Byłem widocznie pionkiem na szachownicy globalnych rozgrywek i dla utajnienia całej operacji nie powiadomiono mnie o celach i zadaniach mej działalności. Obawiano się widocznie, że gdybym poddany został torturom, to wszystko wygadam, z czym trudno mi się nie zgodzić. Mam niski poziom odczucia bólu - nie wytrzymałbym zatem żadnych cierpień. Na dowód tego, że moje opowiadanie nie jest fantazją człowieka chorego, postaram się przytoczyć dwa początkowe raporty dotyczących mej „szpiegowskiej działalności” na rzecz brytyjskiego wywiadu.

TAJNE
Wrocław, dnia 27 marca 1961 r.

Notatka Informacyjna: W związku z przekazaniem przez kapt. „Czesława” informacji wskazujących na to, że ob. Czekajewski Jan odmówił powrotu do kraju z wyjazdu służbowego do Finlandii i obecnie przebywa w Szwecji, w dniu dzisiejszym przeprowadziłem ustalenie, w wyniku czego stwierdziłem, że informacja ta polega na prawdzie. Czekajewski Jan faktycznie odmówił powrotu do kraju i przebywa w Sztokholmie. Z żoną koresponduje, lecz nie podaje miejsca zamieszkania. Żona wysyła listy na adres zakładu pracy, gdzie Czekajewski ma pracować.

W wyniku wywiadu ustaliłem, że ob. C. E. (żona - przyp. autora) w chwili obecnej ma kochanka, który u niej przebywa i który w otoczeniu uchodzi za kuzyna. Jest nim: ob. B. Z., s. Stanisława i Jadwigi, z domu Piniło, ur. 1926 r. w woj. tarnopolskim, zamieszkały - Wrocław, ul. Żelazna. Ob. B. Z. pracuje na uniwersytecie oraz prowadzi Klub Motorowy przy Komitecie Wojewódzkim ZMS (Związek Młodzieży Socjalistycznej - przyp. autora). Jest on b. pracownikiem Służby Bezpieczeństwa i pracował na terenie woj. katowickiego.

Podpis: St. Oficer Operacyjny Wydz. II, Jan Krochmalczyk, ppor.

TAJNE
Wrocław, dnia 13 września 1961 r.

Wniosek o założenie sprawy dot. operacyjnego sprawdzenia: Ja, Starszy Oficer Operacyjny Wydziału II, ppor. Krochmalczyk Jan, proszę o zezwolenie na założenie sprawy operacyjnego sprawdzenia mgr inż. Czekajewskiego Jana.

Podstawa: W okresie letnim 1960 roku we Wrocławiu przebywał na zaproszenie ZSP działacz Narodowego Związku Studentów w Sztokholmie, dr Beckman. Z bliżej niewiadomych powodów mgr inż. Czekajewski wszedł w kontakt z dr Beckmanem, którego zakwaterował we własnym mieszkaniu. W maju 1961 r. w Sztokholmie przebywał kapitan „Czesław”, który skontaktował się z doktorem. Z przeprowadzonego rozeznania wynika, że dr Beckman jest powiązany z ośrodkiem wywiadowczym Szymaniaka. Skontaktował on bowiem „Czesława” z dr Lisińskim Michałem. Lisiński Michał jest znany jako naczelny redaktor Radia „Wolna Europa” i jest powiązany z ośrodkiem wywiadowczym majora Szymaniaka.

Uzasadnienie Założenia Sprawy: W świetle posiadanych informacji nasuwa się uzasadniony wniosek, że mgr inż. Czekajewski Jan, podczas pobytu za granicą, mógł zostać zwerbowany przez obcy wywiad. Wskazują na to powyższe fakty (powinien chyba napisać „poniższe” fakty - przyp. autora):

  1. Kontakt z dr Beckmanem. Niewątpliwie ci ludzie pomagali Czekajewskiemu w uzyskaniu pracy i mogli to uczynić za cenę udzielanych informacji o Polsce.
  2. Z materiałów wynika, że mgr inż. Czekajewski nosił się z zamiarem odmowy powrotu do kraju. Ponieważ wrócił jednak do kraju, chociaż po długim pobycie, mógł to uczynić na polecenie ośrodka wywiadowczego

Podpis: St. Oficer Operacyjny, Wydz. II, J. Krochmalczyk, ppor. (notatka sporządzona pismem odręcznym - przyp. autora)

Z materiałów wynika, że figurant Czekajewski lubi „dziewczynki”, dlatego proponuję podstawić mu dobrą agentkę. Do naszego biura wysłać próbki pisma figuranta i poprosić, aby przechwytywaną korespondencję poddawali badaniom chemicznym.

Podpis: Szymański, 19 września 1961 r.

W sumie moja dokumentacja jaka otrzymałem z IPN-u zawiera 200 stron różnych donosów, z których najbardziej wartościowy, jest ten pierwszy, z którego się dowiedziałem, że moja była żona miała kochanka z UB-owskim życiorysem. Fakt, że miała kochanka mnie nie zdziwił, ale że wybrała sobie na kochanka UB-owca, mnie zbulwersował. Z innych „wartościowych” informacji dowiedziałem się, że PRL-owski Kontrwywiad planował zapoznanie mnie z atrakcyjną agentką. Niestety agentki mnie nie przysłano i niestety nie wpadłem w jej sidła. A szkoda. Planowano także podsłuch mojego telefonu, ale zapomniano, że telefonu nie miałem z prostego powodu, że na jego przyłączenie do centrali telefonicznej potrzeba było, w owych czasach, czekać pięć lat.

Kiedy w 1965 roku wyjechałem ponownie do Szwecji i później do USA, nigdy nie przypuszczałem, że 20 lat później inna z kolei agencja, tym razem anty-komunistyczna, podejrzewać mnie będzie o szpiegowanie dla byłego ZSSR. Czyli po prostu stałem się ulubionym kandydatem na szpiega.

Rok 1985 w USA. Janek jako sowiecki „szpion”
Na samym początku sprawa wyglądała bardziej na komiczną niż na tragiczną, jaką się szybko stała. Specjalny organ amerykańskiego Urzędu Celnego, stworzony do walki z przemytem wojskowej technologii do Sowietów - nazwany po biblijnemu Exodus - ubzdurał sobie, że jestem sowieckim agentem sprzedającym stronie radzieckiej ważne dla budowy bomb atomowych superkomputery. Moje polskie nazwisko oraz to, że jestem właścicielem małej firmy elektronicznej, handlującej sprzętem medycznym z ZSSR, pasowało jak ulał do „kreta”, jakiego mógłby wysłać radziecki wywiad, aby wykradał amerykańską technologię. Według agentów z Exodus również świetnie nadawałem się na ofiarę, która nie będzie w stanie bronić się i której można będzie sprawić „pokazowy proces”, czyli zdrowo, bez wielkiego ryzyka i kosztu, dokopać.

Rzecz zaczęła się w czerwcu 1986 roku od wysyłki urządzenia, które nazwaliśmy „Oxymax” na wystawę medyczną w Moskwie. Przyrząd ten mierzył konsumpcję tlenu i wydychanie dwutlenku węgla u szczura laboratoryjnego. Do drukowania wyników pomiaru „Oxymax” używał klonu komputera IBM-PC produkowanego na Tajwanie o wartości około czterystu dolarów. Chińczycy na Tajwanie, chcąc nadać splendoru tej raczej marnej reprodukcji IBM-PC, nakleili na tylnym panelu komputera naklejkę z nazwą „Super Computer”. Kiedy celnicy amerykańscy na lotnisku w Nowym Jorku sprawdzili paczki i przeczytali naklejkę „Super Computer”, wpadli w amok i natychmiast wysłali specjalny oddział organizacji Exodus do mojej firmy w Columbus, w celu konfiskaty wszystkich superkomputerów, zaaresztowania sowieckiego szpiega, czyli mnie, i wreszcie w celu dania nauczki innym, potencjalnym komputerowym przestępcom. Ich działanie miało udowodnić, że ORMO - przepraszam - Exodus czuwa, a zatem Ameryka może spać spokojnie!

Akcja oddziału Exodus była skoordynowana z posunięciami miejscowej telewizji, której kilku reporterów z wielkimi kamerami telewizyjnymi o godzinie 16:00 wpadło razem z celnikami do mego przedsiębiorstwa. Następnego dnia ukazał się w miejscowych i centralnych dziennikach telewizyjnych reportaż o złapaniu sowieckiego szpiega i przerwaniu za sprawą agentów Exodus „rurociągu” przekazu zabronionej technologii z Columbus (przez Helsinki) do Moskwy.

Tylne drzwi do magazynu mojej firmy zostały przez tajnych agentów zablokowane samochodami, aby moi pracownicy nie wynieśli dowodów winy, czyli superkomputerów w czasie, kiedy mnie będą zakuwać w kajdanki. O „dowody” mojej winy nie było trudno, jako że dwa inne tajwańskie superkomputery stały na półce, a ja sam się „przyznałem”, że z Sowietami handluję aparaturą medyczną od lat szesnastu. Najbardziej ubawiła mnie sytuacja, kiedy to, zmęczony, o godzinie 22:00 wstałem z krzesła i udałem się do kuchenki, aby napić się kawy, agenci także poderwali się i popędzili za mną, bacznie obserwując, co piję i połykam. Wtedy sobie uświadomiłem, że mieli za zadanie uchronić mnie przed samobójstwem, na przykład, przed połknięciem kapsułki z cyjankiem potasu. Takie zachowanie szpiega zacierającego poszlaki poprzez spowodowanie własnej śmierci, na pewno widzieli w amerykańskich filmach.

Koło północy agenci załadowali na ciężarówkę wszystkie dokumenty wysyłkowe z minionych dziesięciu lat i odjechali, zostawiając mnie wszakże na wolności. Ku memu zdumieniu nie zarekwirowali jednak naszych tajwańskich superkomputerów. Widocznie nie zauważyli umieszczonej na tylnych panelach naklejek informujących, że były to owe superkomputery.

Po dwóch latach potwierdziła się jednak stara zasada, że mysz zdolna jest ruszyć górę. Wpływowy dziennik „The Wall Street Journal” napisał artykuł o mojej tragikomedii, który przeczytali wszyscy Amerykanie mający w USA coś do powiedzenia. W ciągu następnych kilku dni zwrócono mi zarekwirowane przyrządy i umorzono dochodzenie z powodu „braku wystarczających dowodów winy”. Dla kompensaty, dwa lata później, w roku 1989, zostałem uznany za najlepszego biznesmena w dziedzinie wysokiej technologii w stanie Ohio i zaszczycony dyplomami uznania od Senatu i Sejmu stanu Ohio. Umilałem także swym towarzystwem gubernatorowi stanu Ohio, Richardowi Celeste, podróże do Chin i Egiptu, a także brałem udział w niezliczonych bankietach w jego rezydencji, gdzie raczono mnie Chardonnay z winnic w rodzimym stanie Ohio.

Teraz już, dobijając do lat 80., śpię nieco spokojniej, jako że w dzisiejszych czasach nie pasuję do modelu mahometańskiego terrorysty, którego warto jest obserwować i podsłuchiwać. Dla zainteresowanych moimi przygodami odsyłam do książki wydanej w Polsce, pod tytułem „Do sukcesu pod wiatr”. Wersję angielską tej książki opublikowałem w USA pod tytułem, „Musings of a rebellious emigrant”. Wspomnienia te maja swa dzisiejszą wartość, jako że są potwierdzeniem faktów, że nadmiernie rozbudowane organizacje szpiegowskie, z braku rzeczywistych dowodów winy, mają tendencje do „tworzenia” szpiegów, dla uzasadnienia własnej egzystencji. Tak miało miejsce w PRL-u jak i USA w latach 60. i 80. A jak jest dzisiaj? Niech wypowiedzą się na ten temat „szpiegowie” młodszej generacji.

Jan Czekajewski