Kryzys, który się zaczął w roku 2008 w USA, zapoczątkowany przez „bańkę nieruchomości”, rozszerzył się na banki i przeniósł się do Europy. Blady strach padł na nasza klasę rządzącą, która stara się jak może przekonać obywateli, że z nowym rokiem 2013 idzie na lepsze...
Prezydent Obama przekomarzał się z przywódcami dwu partii, demokratycznej i republikańskiej, komu podnieść podatki a komu obciąć dotacje. W konsekwencji poniesiono podatki grupie zarabiającej więcej niż $450,000, co spotkało się z aplauzem wszystkich tych, którzy zazdroszczą milionerom, ale nie obcięto dotacji ani nie podniesiono podatków dla grupy średnio zarabiających, którzy tworzą około 48% podatników.
Należy przypomnieć, że z grubsza 2% to „milionerzy”, 48% to przeciętni podatnicy, a poniżej około 50% to ludzie, którzy żadnych podatków legalnie nie płacą, bo zarabiają albo zbyt mało, albo mają rożnego rodzaju odliczenia. Oczywiście, ci, którzy żadnych podatków nie płacą, a jednocześnie odbierają świadczenia rządowe, są jak najbardziej zainteresowani, aby co którzy płacą, płacili jak najwięcej. Najlepiej byłoby, aby więcej podatków płacili milionerzy. Milionerów ostatnio nikt nie lubi, a szczególnie nie lubi ich sam Prezydent Obama, który sam nie zalicza się do biednych. Jego majątek powiększył się o 800% w ciągu czterech lat prezydentury, z $1,3 miliona do $11,8 miliona.
Niestety nawet, jeśli skonfiskujemy milionerom ich całkowite dochody, to pokryje to wydatki rządowe przez około sześć miesięcy. Po prostu za mało mamy przebrzydłych milionerów. Budżet rządowy składa się w uproszczeniu z trzech elementów, A - wydatków rządowych, w które wchodzi między innymi spłata procentów od długów zaciągniętych w ciągu lat ubiegłych, B - dochodów w postaci podatków, C - „dochodów”, a raczej nowych długów, ze sprzedaży obligacji pożyczkowych, lub po prostu z „drukowania” pieniędzy. W normalnym rozrachunku wydatki rządowe, czyli koszty A, winny być pokryte przez podatki. Jeśli jednak wydatki rządowe przekraczają dochody z podatków, wtedy rząd ucieka się do dalszego pożyczania, przez emisję dalszych obligacji, co prowadzi do dalszego zadłużenia.
W sumie z roku na rok narasta nam garb zadłużenia, którego spłacenie jest praktycznie niemożliwe. W chwili obecnej nasz dług przeliczony na każdego obywatela, łącznie z dziećmi i starcami stanowi $53,378 - a zadłużenie naszego kraju rośnie w tempie $3,86 biliona dziennie. W prasie dużo się pisze o zadłużeniu Grecji, której grozi bankructwo. Okazuje się że nasz, amerykański dług w przeliczeniu na jednego obywatela jest o 35% większy niż Grecji. Czy decyzje, jakie zapadły w ostatnim dniu roku 2012 uratowały nasz kraj od zapaści, albo przepaści? Bynajmniej! Na razie te decyzje tylko odłożyły kolejną przepychankę, która odbędzie się za trzy miesiące, a której tematem będzie, komu jeszcze podnieść podatki, a komu obniżyć świadczenia. Najbardziej prawdopodobne jest, że problem, tak jak pusta puszka po Coca-Coli, zostanie kopnięty dalej, a rząd, aby zapłacić za wojnę z terrorem, medicare, medicaide i inne świadczenia, wydrukuje więcej obligacji i sprzeda je Chińczykom.
Jak długo tego rodzaju polityka „drukowania” pieniędzy bez pokrycia jest możliwa, trudno zgadnąć? A co się stanie jak Chińczycy zażądają zwrotu długów? Może z dnia na dzień zdewaluujemy dolara? Może, nasza potężną armia i flota, zmusi Chińczyków do dalszych zakupów w gruncie rzeczy bezwartościowych papierów? Wątpliwe. Polityka, pod tytułem: „Kup pan cegłę”, nie jest możliwa bez konfrontacji z rosnącą potęgą, jaką są Chiny. Naiwny mógłby radzić Prezydentowi i Kongresowi, że należy powiedzieć narodowi amerykańskiemu smutną prawdę, że musi żyć (wydawać) wedle swoich dochodów. Należy przypuszczać, że taka sugestia, wywołałby by rozruchy w kraju na miarę rozruchów po podniesieniu cen na kiełbasę w PRL-u. Na kanwie takich rozruchów mógłby wypłynąć, nowy, przywódca, „gwarantujący” wszystkim równość, dobrobyt, no i oczywiście, 50" płaski TV (Made in China) oraz złoty, 18-to karatowy, łańcuch na szyję, na resztę 21 wieku.
My polscy emigranci znaliśmy takich dwu „dobroczyńców”, Stalina i Hitlera. Niech więc Bóg nas chroni od takiego rozwoju sytuacji. A może by tak komuś wydać wojnę, na przykład w celu wyzwolenia uciskanych ludzi, którym tyrani zabraniają pić piwa? Najlepiej jakiemuś odległemu krajowi bez bomby atomowej? Metoda już od dawna wielokrotnie sprawdzona, zarówno u nas jak i w byłym „Kraju Walki o Pokój i Demokrację”, czyli ZSSR. To ostatnie rozwiązanie wydaje się najbardziej bezpieczne i z pewnością Chińczycy taką wojnę, tak jak i uprzednie, na pewno sfinansują, a społeczeństwo amerykańskie entuzjastycznie poprze.
Jan Czekajewski
Columbus, Ohio, USA
6 styczeń 2013
KATALOG FIRM W INTERNECIE