KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 26 grudnia, 2024   I   12:02:31 AM EST   I   Dionizego, Kaliksta, Szczepana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Świat

Ukraina w Gęstej Mgle Dezinformacji

30 kwietnia, 2014

W sierpniu tego roku będziemy mieli niechlubną uroczystość stulecia wybuchu Pierwszej Wojny Światowej. Przyczyną jakoby miał być zamach na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie. Dzisiaj mądrzy historycy i stratedzy nie mogą się zgodzić, co tę wojnę spowodowało i kogo o nią winić. Dziesiątki milionów ludzi zginęło na tej wojnie i mocarstwa, które tą wojnę spowodowały, same legły w gruzach. Na gruzach Imperium Rosyjskiego powstał Związek Radziecki, Austria rozpadła się na kawałki, a Cesarstwo Pruskie Wilhelma Drugiego zastąpione zostało Niemiecką Republiką Wajmarską, która dała początek, krótkotrwałej, aczkolwiek niezwykle morderczej władzy Adolfa Hitlera.

Na zgliszczach Pierwszej Wojny Światowej powstały nowe państwa, między innymi Polska. 20 lat później nowa, Druga Wojna Światowa pochłonęła jeszcze więcej istnień ludzkich niż pierwsza. Dzisiaj Polska i Polacy mogą się cieszyć pokojem przez sześćdziesiąt lat, jeśli się odliczy kilka pierwszych lat komunistycznej władzy, która nie była z polskiego wyboru, ale nie mordowała ludzi na podobną skalę jak to miało miejsce w czasie wojen.

Pokój w Europie to przypadłość świerzbiąca
Paradoksalnie, taki długi okres pokoju w Europie daje powody do niepokoju. Pierwsza wojna światowa nie mogłaby zaistnieć, gdyby rządy i sztaby wojskowe państw krajów biorących udział w wojnie nie miały od dawna przygotowanych planów do takiej wojny. Mam tu na myśli Imperium Niemieckie Wilhelma II Hohenzollerna, które od dłuższego czasu planowało wojnę z Rosją. Potrzeba było zapalnika, aby ta wojna wybuchła. Takim zapalnikiem był zamach na następcę tronu Austriackiego w Sarajewie. Trudno sobie wyobrazić, aby jeden zamachowiec, który spowodował śmierć następcy tronu i jego żony spowodował wojnę na taką skalę. W sumie 30 milionów ludzi zginęło jako żołnierze lub od chorób będących konsekwencją tej wojny.

Druga Wojna Światowa była w gruncie rzeczy kontynuacją Pierwszej Wojny Światowej. W ciągu jej trwania zginęły 72 miliony ludzi, z tego 47 miliony cywilów.

Od tego czasu mieliśmy wiele wojen mniejszego kalibru, ale nie było konfliktu tej miary, na skalę światową.

Może powinniśmy kochać bomby atomowe?
Zaryzykowałbym twierdzenie, że Trzecia Wojna Światowa dotychczas nie wybuchła z powodu parytetu nuklearnego między Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim. Bomby atomowe po obydwy stronach żelaznej kurtyny dały jasno do zrozumienia, że po takiej wojnie nie będzie ani zwycięzców, ani zwyciężonych. Nie będzie także generałów, prezydentów i doradców, gdyż jej ofiarami będą nie tylko prości żołnierze, ale całe naczalstwo, które taką wojnę wywołało.

Dzisiaj po blisko 70 latach od momentu zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę, mamy już trzy generacje ludzi, którzy w Europie nie zaznali wojny. Tacy ludzie są bardziej podatni na manipulacje polityków i generałów, którzy sami nie widzieli wojny. Parytet atomowy między USA i dzisiejszą Rosją, także zaczyna mieć inne, raczej symboliczne znaczenie. Nikt nie wierzy, że jedna ze stron zdecyduje się na użycie broni jądrowej. Być może, że politycy i wojskowi rozpatrują możliwość wojny konwencjonalnej, nawet z krajem wyposażonym w broń jądrową, która rozszerzy sferę ich wpływów i spowoduje poddaństwo krajów zasobnych w strategiczne materiały, jak np. ropę czy gaz.

Od momentu upadku imperium sowieckiego, kraje jemu podległe w Europie Wschodniej i Centralnej w obawie przed powrotem imperializmu, tym razem rosyjskiego, zapisały się do NATO, która to organizacja ostatnio zaczęła mieć apetyt na dotychczas zależne od Rosji nowe kraje, między innymi Ukrainę, no a może i samą Rosję, w której rządy Putina utrudniały życie niepokornym finansowym oligarchom. Widocznie pijany Jelcyn zdawał sobie sprawę, że nie ma siły ani zdrowia do zapobieżenia powszechnej grabieży mienia post-sowieckiego i oddał władze w ręce Putina. Ten z kolei przegonił byłych Komsomolców, którzy w ciągu kilku lat z bosonogich komunistów stali się miliarderami, głównie olejowymi i bankowymi. Ci, jak Putin zaczął dobierać się im do skóry albo skończyli w więzieniach, jak Chodorowski, albo uciekli do Londynu, jak Berezowski. Konflikt z Rosją pasuje jak ulał dla tych co planują i korzystają z konfliktów zbrojnych i zakładają, że nikt w takim konflikcie nie odważy się użyć broni jądrowej.

Z jednej strony wśród państw NATO istnieje apetyt na nowe rynki zbytu, a także osłabienie samej Rosji, która nagle zaczęła stawiać swoje nowe warunki, odbiegające od uległości, jaką cechowała rządy Jelcyna. Natomiast sam Putin, uważa, że Ukraina stanowi niepodzielną część Rosji. Na dodatek duża część przemysłu zbrojeniowego, eksportującego do Rosji, została zbudowana w okresie rządów sowieckich. Ten przemysł znajduje się właśnie na Wschodniej i Południowej Ukrainie. Obydwie strony, NATO i Rosja rozważają możliwość różnych konfrontacji dla zabezpieczenia swych interesów. Zarówno NATO jak i Rosja wolałaby rewolucyjną przemianę bez własnego otwartego udziału, ale sytuacja może wciągnąć strony do bezpośredniego konfliktu. Gorące głowy „prawicowego sektora” w Kijowie i „separatyści” w Doniecku są przygrywką do tej gry. Dodatkowo sprawę komplikuje jednak zależność państw NATO od dostawy rosyjskiego gazu i ropy naftowej, a także, ku mojemu zdumieniu zależność sił zbrojnych USA od dostaw rosyjskiego sprzętu rakietowego. Jak wiadomo, astronauci amerykańscy nie mogą wrócić na ziemię, bez pomocy sowieckich rakiet, które dowożą ich i odwożą do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Na dodatek, amerykańskie wojskowe satelity szpiegowskie są wynoszone na orbitę przez rakiety wyposażone w rosyjskie silniki odrzutowe.

Jak zwykle tak ważny problem, jaki stanowi Ukraina a przez nią możliwość starcia sił NATO z Rosją, nie da się wytłumaczyć w sposób prosty. Konflikt jest złożony i wiele grup interesów są dyrygentami tej wojennej kakofonii.

Obawiam się, że może się tak stać, jak się stało z Pierwszą Wojną Światową, kiedy nikt nie chciał wojny na światową skalę, ale ona wybuchła i pogrążyła w gruzach kraje, które ją wywołały. Jedynym krajem, który na tej wojnie skorzystał to były Stany Zjednoczone no i kraje takie jak Polska, Czechosłowacja, Jugosławia, Węgry itp, które wyzwoliły się z jarzma imperialistów europejskich. Anglia i Francja, jakoby kraje zwycięskie były tak osłabione, że nie były w stanie powstrzymać imperialistycznych zapędów Hitlera i zapobiec Drugiej Wojnie Światowej.

Do trzech razy sztuka, czyli Irak, Afganistan i Ukraina
W wypadku Ukrainy, odnosi się wrażenie, że kryzys był wywołany przez zapędy pewnych kół w NATO, które szukają uzasadnienia dla swego istnienia po porażkach, jakie NATO doświadczyło w Iraku, Afganistanie i szeregu krajów arabskich. Kraje te uciekły się do walki z przeciwnikiem używając metod niekonwencjonalnych, takich jak np. amatorskie miny przydrożne wykonane z nawozów sztucznych, albo samobójcy wysadzający się wśród NATO-owskich żołnierzy albo dyplomatów. Tacy terroryści nie noszą mundurów, które by ich odróżniały od cywilów i nie przestrzegają zasad Konwencji Genewskiej, jaka miała regulować ich zachowanie w czasie konfliktu zbrojnego. Wobec tego olbrzymie wydatki państw NATO na walkę z terrorystami są i były wyrzucone w błoto. Odnosi się wrażenie, że NATO desperacko szuka uzasadnienia dla swego istnienia. Dla NATO kryzys na Ukrainie jakby spadł im z nieba. Zmierzenie się z Rosjanami to jest wojna z przeciwnikiem, do jakiego NATO gotowało się przez wiele lat tak zwanej "Zimnej Wojny". W sytuacji, w której straszak wojny nuklearnej już się przeżył, istnieje pokusa spróbowania wojny konwencjonalnej. Najlepiej za pomocą samolotów-automatów, tak zwanych "dronów", w których strona NATO-owska nie ryzykuje własnego ludzkiego życia.

Kochajmy się bracia Słowianie
Nowo, co zainstalowane władze w Kijowie, modlą się o taką wojnę, która zapewniła by Ukrainie niezależność, albo raczej zależność (EU) bardziej atrakcyjną od Rosji Putina. Na dodatek wschodnia część Ukrainy, ta granicząca z Rosją produkuje olbrzymią część eksportu całego kraju, więc podział Ukrainy nie jest do zaakceptowania dla biedniejszej, zachodniej części Ukrainy ze stolicą w Kijowie.

Natomiast Rosja została zapędzona przez "Zachód" w kozi róg. Przejęcie całej Ukrainy przez EU, a także NATO, znaczyłoby olbrzymie osłabienie Rosji zarówno strategicznie jak i ekonomicznie.

Duża część przemysłu we Wschodniej Ukrainie została zbudowana przez władze sowieckie i utrata tego przemysłu, szczególnie zbrojeniowego poważnie osłabi Rosję.

Putin obawia się, że przesunięciu granic NATO w okolice bliskie Moskwy, spowoduje dalsze żądania USA i UE co do warunków eksploatacji minerałów i ropy naftowej w samej Rosji i dalekiej Syberii. Rosja, jako taka nie jest krajem monolitycznym. Ciągle składa się z szeregu okręgów i grup ludności, które mówią innym niż rosyjski językiem. Rosja jest sama w sobie "Federacją", jak wskazuje sama nazwa kraju: Rosyjska Federacyjna Republika.

Oczywiście obawę przed wojną z Rosją mają strefy handlowe i przemysłowe Unii Europejskiej. Obawa przed utratą dostaw rosyjskiego gazu i zerwanie kontraktów, może wywołać kryzys ekonomiczny, szczególnie w Niemczech, nie mówiąc już o Polsce, Czechach, Słowacji, Finlandii, itp. W sumie kraje europejskie korzystają z dostaw gazu rosyjskiego w około 25%, a kraje Europy Centralnej w 90% do 100%.

Nie wiadomo, kto przeważy w decyzji zaostrzenia konfliktu i doprowadzenia do starcia zbrojnego. Czy przeważą militarystyczne i neokonserwatywne polityczne elity, czy zimne kalkulacje przemysłowców, którzy opowiadają się za pokojem? Putin nie ma wyboru. Na aneksje całej Ukrainy do EU i NATO nie może się zgodzić. Jedynym dla niego wyjściem jest "odbicie" rosyjskojęzycznej, wschodniej Ukrainy i przyłączenie jej do Rosji, albo "federalizacja" Ukrainy z zapewnieniem jej przyjaznego Rosji rządu. Czy NATO, czyli USA, na to przystanie, trudno powiedzieć? Najbliższe dni albo miesiące dadzą odpowiedź na te pytanie.

Chińczycy trzymają się mocno
Mnie, jako politycznemu ignorancie, narzuca się obawa, że osłabienie Rosji może być na rękę Chinom, które spokojnie przykładają się amerykańskim wojnom w Afryce Północnej, Afganistanie, a teraz zakusom NATO na Ukrainę. Przeludnione Chiny łakomie patrzą na graniczącą z nimi Syberię, gdzie i tak nielegalna chińska imigracja zaczyna odgrywać coraz większą rolę, wypierając etnicznych Rosjan. Rosnące ambicje chińskie w rozszerzeniu kontroli nad wodami Południowego Morza Chińskiego i rosnący konflikt z Japonią o małe skaliste wysepki jest próbą sił między USA a Chinami na tamtym terenie. Obawiam się, że USA ma skrzywiony strategiczny punkt widzenia i większy niż Ukraina orzech do zgryzienia.

Jan Czekajewski