- Home >
- WIADOMOŚCI >
- Świat
Polityczny Śmigus-Dyngus 2013. Spojrzenie z USA. Wojny, Emigracja...
11 kwietnia, 2013
Czy więc w Ameryce jest tak źle, że nie może być gorzej?
Wojny
W ciągu ostatniej dekady mieliśmy dwie wygrane wojny w Iraku i Afganistanie, które kosztowały chyba więcej niż amerykański trylion dolarów (polski bilion), a wynik ich jest koślawy. Zainstalowany przez nas marionetkowy rząd w Iraku kuma się z naszym (i Izraela) wrogiem, Iranem i lekceważy nasze prośby aby zabronić irańskim samolotom dostarczać broń z Iranu do Syrii. Na dodatek, wedle dzisiejszego Finacial Times, nasi jakoby sprzymierzeńcy, bojownicy islamscy w Syrii, walczący z rządem prezydenta Assada, zjednoczyli się z terrorystyczna organizacja al-Qaeda w Iraku. Trzeba być geniuszem na miarę byłego prezydenta George W. Bush’a, który jak nam widowo, "wyzwolił" Irak, aby zrozumieć tą sytuacje.
W Afganistanie jest podobnie, a nasz sojusznik Pakistan, blokuje granice dla wywózki tysięcy pojazdów wojskowych, których alternatywą jest ich zniszczenie, albo wycofanie przez byłe republiki sowieckie, za których tranzyt ich nowi, post komunistyczni władcy każą sobie dobrze płacić. Nasz sojusznik, prezydent Afganistanu, Karzai, też ma coraz większe aspiracje i ostatnio zabronił ataków przez amerykańskie samoloty-roboty (drony) na wioski afgańskie. Ze swej strony ma swoją rację, bo każdy atak zabija więcej niewinnych ludzi niż terrorystów, co z kolei powoduje zwiększony nabór do szeregów Talibów. Dziennik The New York Times (z 8 kwietnia 2013 r) podaje, że dziesięcioro maleńkich dzieci i pięć kobiet zostało zabitych w czasie jednego bombardowania. Karzai także zdaje sobie sprawę, że gdy Amerykanie się wycofają, to będzie on skazany na łaskę Talibów, którzy mogą mu darować życie (w co wątpię) albo go powieszą na suchej gałęzi. Obawiam się, że Amerykanie nie udzielą mu azylu politycznego, tak jak nie udzielili azylu przed laty, oddanemu sojusznikowi, Szachowi Iranu. Pod tym względem Sowieci mieli lepszą metodę instalacji Demokracji Ludowych, bo ich "demoludy" przetrwały 40 lat, a nasi, demokratyczni "przyjaciele" nie mogą dociągnąć do lat dziesięciu.
W społeczeństwie amerykańskim entuzjazm do wojenki już się wypalił, bo jak 10 lat temu 90% samochodów miało naklejone plastykowe, żółte kokardki z napisem "Popieram Naszych Żołnierzy", dzisiaj już ich nie zauważam. Widocznie ludzie mają wątpliwość, czy warto ginąć za budowę "Demokracji na Bliskim Wschodzie".
No a kto za te wojny zapłacił? Naturalnie Chińczycy. Nie bezpośrednio, ale pośrednio, kupując amerykańskie obligacje pożyczkowe. Gdyby kosztami tych wojen obarczyć amerykańskie społeczeństwo to wojny te nie mogłyby trwać tak długo, jak trwają, bez obniżenia stopy życiowej. Na dodatek należałoby wprowadzić obowiązkowy zaciąg do armii, co by także obniżyło społeczny entuzjazm do tych wojen. Nic dziwnego, że Prezydent Obama nie pali się do dalszych wojen, aczkolwiek skończenie tych dwu zajmuje mu więcej czasu niż obiecywał. Pytanie się nasuwa, czy Obama jest tym, który decyduje, czy też za nim kryją się mocniejsi ludzie lub sfery, w których interesie jest kontynuowanie wojen i zbrojeń.
Ponieważ w Polsce bywam rzadko, więc niewiele wiem, jakie stanowisko w sprawie tych wojen ma polski rząd i społeczeństwo. Uprzednio słyszałem, że Polacy mieli nadzieję na jakieś duże kontrakty olejowe, czy zbrojeniowe od nowego rządu w Iraku z wdzięczności za wyzwolenie. Wygląda na to, że nadzieje te spaliły na panewce. A w Afganistanie? Na jakie interesy może liczyć Polska w Afganistanie? Nie wiem. Oczywiście, jako sojusznicy amerykańscy w NATO, może w końcu Polacy zaskarbią sobie wjazd do "krainy miodem i mlekiem" płynącej na zasadzie bezwizowej. Niestety, część naszych senatorów jest przeciwna bezdewizowemu napływowi Polaków, wśród których ukrywają się, jakoby, "terroryści"! Czyżby były nimi religijne fanatyczki w postaci "moherowych beretów" z PiSu?
Emigracja
Emigracja, albo imigracja do Stanów Zjednoczonych jest przedmiotem niekończących się sporów międzypartyjnych. Naszym partiom zależy bardziej na głosach nielegalnych Meksykanów, niż na dobru kraju.
Zaraz po Drugiej Wojnie Światowej władze rozumiały, że wojna została wygrana z powodu siły przemysłu i innowacji. Radar, maszyna do łamania szyfrów, Enigma, w której Polacy mieli swój udział i w końcu bomba atomowa zdecydowały o wygranej. Dlatego też, zaraz po wojnie przymykano oczy na import specjalistów niemieckich, którzy pracowali w czasie wojny dla Hitlera. Typowym przykładem był dr. Wernher von Braun, wynalazca rakiety V2, który awansował w USA do stanowiska dyrektora programu kosmicznego Apollo i był współodpowiedzialny za wysłanie Amerykanów na księżyc. Rozumiano wtedy, że gdyby nie wypędzenie albo zamordowanie naukowców pochodzenia żydowskiego, Hitler miałby własną bombę atomową i wygrałby wojnę.
Sukcesy Ameryki w latach powojennych były w dużej mierze sukcesami względnymi, z powodu dewastacji przemysłu konkurentów w Europie i Azji. Przemysł Niemiec, Japonii i reszty Europy leżał w gruzach. Sowieci mieli co prawda własne bomby atomowe, ale ich przemysł, poza wojskowym, był zacofany. Chiny się nie liczyły, jako konkurent. W miarę upływy czasu sytuacja się zmieniła. Nasi konkurenci odbudowali swoje przemysły, często z naszą pomocą. Sukces uderzył Amerykanom do głowy. Przemysł finansowy, czyli banki i im pokrewne instytucje finansowe przejęły wiodącą rolę w kraju. W ich interesie wyeksportowano, zrazu fabryki, a ostatnio nawet badania naukowe do krajów o niższych kosztach produkcji. W konsekwencji dzisiejszy amerykański przemysł wytwórczy stanowi jedynie 12% dochodu narodowego, a w nim 80%, podobnie jak w Sowietach, stanowi przemysł wojskowy. Naukowcy i inżynierowie stali się mniej potrzebni.
Potrzebni natomiast są robotnicy rolni do zbierania sałaty i winogron w Kalifornii, a także do opieki nad starzejącą się ludnością. Kucharze są także wysoko w cenie! Dlatego też przez dziesiątki lat przymknięto oczy na napływ nielegalnych, nisko płatnych robotników z Meksyku. Mamy ich dzisiaj ponad 11 milionów. Dla pozoru, aby stworzyć wrażenie, że kontrolujemy nielegalną imigrację, zaczęto robić trudności wizowe Polakom. Ostatnie dyskusje międzypartyjnej komisji do spraw imigrantów (tak zwanej komisji JOLT) stanowią przykład preferencji dla nisko wykwalifikowanych robotników rolnych i usługowych, nadając im specjalną kategorię "W" (workers).
No, a co z naszym bezrobociem, którego wielkość jest fałszywie oceniana na 7,6%, a w rzeczywistości jest może 15% lub 20%, jeśli policzymy tych, co są jakoby chronicznie nie zdolni do pracy albo przestali szukać pracy w swoim zawodzie, gdyż ich fabryki wyeksportowano do Chin albo Meksyku? Ludzie ci mogliby pracować na roli albo w niskopłatnych usługach. Niestety taka praca jest poniżej "arystokratycznych" wymagań większości Amerykanów. Oni wola brać rządowe zasiłki niż kalać się ciężką pracą. Rząd zdaje sobie z tego sprawę, więc unikając rewolty kontynuuje politykę imigracji neo-niewolników, dając im wizy "W", którzy przynajmniej w pierwszym pokoleniu, ciężką pracą nie będą się brzydzić.
Czytając emigracyjny "Nowy Dziennik" z środy 3 kwietnia, 2013 dowiedziałem się interesującego szczegółu o biurokracji w sprawie przyznawania tzw. Zielonej Karty. Otóż jedna z kilku grup aplikantów jest zarejestrowana pod numerem IV-A. Są to "pracownicy religijni". Ich podania rozpatrywane są od ręki. Natomiast podania członków rodzin obywateli USA, są rozpatrywane, średnio, po 10 latach. Jakie dyplomy mają przedstawić Pracownicy Religijni, aby dostać zielona kartę? Czy odnosi to się wyłącznie do księży, a jeśli tak, to jakiego wyznania? Czy siostry zakonne się kwalifikują? Ponadto drażni mnie pytanie, czy mułłowie mahometańscy też się do takiej preferencyjnej grupy zaliczają? Jeślibyśmy mieli armie religijną gotującą się do nowej wojny, to bym rozumiał zwiększenie zapotrzebowania na kapelanów koniecznych do zagrzewania ducha przed bitwą i ostatnich namaszczeń po bitwie, ale w armii bezwyznaniowej i skomputeryzowanej kapelani nie są konieczni. Koalicja senatorów, nazywana czasami "gangiem ośmiu", w sprawie wiz dla niewykwalifikowanych robotników pomija konieczność ułatwień wizowych dla wysokokwalifikowanych specjalistów. Wskazuje to, że dobro kraju jest dla nich drugorzędne. Jedynie gĺosy wyborców, którzy im zapewnią kontynuację intratnych, politycznych stanowisk, się liczą.
No cóż więcej nadaje się do reportażu na nasz Prima Aprilis?
Może coś o "wiosnach arabskich"?
Z tymi arabskimi wiosnami mamy pewien problem. Rewolty przeciwko satrapom miały się ukazywać na wiosnę, a potem ciągnęły się latem i zimą. Więc nie zasługują na miano "wiosny arabskiej". Czytając prasę amerykańską ma się wrażenie, że rewolty te uczynią kraje arabskie bardziej demokratyczne, na nasza modłę, a przez to łatwiejsze do kontroli. Niestety po obaleniu dyktatorów okazało się, że nie bardzo jest z kim rozmawiać. Młodzi ludzie włączyli się do rewolucji licząc na natychmiastową poprawę ich bytu, ale okazuje się, że z próżnego trudno nalać. Kraje te są pozbawione przemysłu i jedynie w niektórych z nich dochody pochodzą z wydobycia i eksportu ropy naftowej. Ludzie, którzy objęli władzę w tych krajach, głównie fanatyczni Muzułmanie, bynajmniej nie są Ameryce przyjaźni. Sytuacja jest, jak by to powiedzieć "rozwojowa". Czym to się skończy, nie wiadomo... Wiadomo jednak, że Ameryce te globalne interwencje nie wyjdą na zdrowie. Może ktoś kiedyś otrzeźwieje i zrozumie, że całego świata się nie da kontrolować? Niektórzy to samo próbowali nawet niedawno, ale o katastrofie systemu Sowieckiego już się nie pamięta, albo wygodniej zapomnieć.
Czy więc w Ameryce jest tak źle, że nie może być gorzej? Bynajmniej, ponieważ zagraniczne fundusze pchają się do nas drzwiami i oknami. Widocznie wszędzie indziej jest jeszcze gorzej... Na tym optymistycznym stwierdzeniu moich Czytelników, serdecznie, dyngusowo, olewam.
Jan Czekajewski
P.S.
Przy okazji tego reportażu autor zachęca do przeczytania jego książki: "Do Sukcesu Pod Wiatr" , wydanej w Polsce, a także w języku angielskim pod tytułem: "Musings of a Rebellious Emigrant" (www.Amazon.com)
KATALOG FIRM W INTERNECIE