Nie wiadomo, czy śmiać się, czy też raczej płakać: wedle postanowienia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji ograniczeniu ma ulec liczba narciarzy i snowboardzistów na polskich stokach.
Rządowi biurokraci podzielili trasy na trzy kategorie: łatwą, trudną i bardzo trudną. To nic nowego, ponieważ od dawna wiadomo, że początkujący miłośnicy białego szaleństwa powinni szukać dla siebie zielonych i niebieskich nartostrad, dobrze jeżdżący czerwonych, a mistrzowie dwóch i jednej deski - czarnych.
Okazuje się jednak, że podział wprowadzony przez MSWiA ma służyć innemu celowi: korzystający z łatwej trasy powinien mieć dla siebie minimum 200 metrów kwadratowych powierzchni, z trudnej - 300, a z bardzo trudnej - 400.
Odpowiedzialność za przestrzeganie tych limitów będą ponosić właściciele wyciągów.
Ministerialne rozporządzenie wywołuje szereg konkretnych pytań. Oto niektóre z nich: jeśli przy jednym wyciągu są trasy o różnym stopniu trudności, skąd będzie wiadomo, ilu użytkowników skorzysta z której? czy przy dolnej stacji każdy będzie pytany, jak zamierza zjeżdżać? a jeżeli na górze zmieni zdanie, albo uda się do baru bądź zrobi sobie dłuższą przerwę na opalanie?
Nie da się ukryć: przemożna chęć uregulowania w najdrobniejszych szczegółach wszystkich dziedzin życia musi prowadzić do kompromitacji pomysłodawców.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE