Ile to czasem trzeba się natrudzić, żeby odzyskać pełne zaufanie salonu, które nieopacznie naruszyło się wcześniej wprawdzie niezbyt odważną, ale medialnie nagłośnioną krytyką premiera!
Ceną, jaką musiał (a zapewne sam bardzo chciał) zapłacić za swą rehabilitację Zbigniew Hołdys, był wywiad z generałem Wojciechem Jaruzelskim, który przeprowadził dla najnowszego numeru "Wprost".
Popularny muzyk, całkiem nieźle dający sobie radę w roli felietonisty tego tygodnika, nie potrafił zmusić swego rozmówcę do najmniejszego wysiłku. Na jego usprawiedliwienie można dodać, że także wielu zawodowych dziennikarzy przyjmowało w trakcie wywiadów z Jaruzelskim ugrzecznioną postawę, od początku pozwalając mu na przejęcie inicjatywy i snucie swojej, jakże dobrze nam już znanej, a kompletnie zafałszowanej wizji najnowszej historii Polski.
Hołdys zrobił dokładnie to samo: nie zadawał choćby trochę kłopotliwych pytań, aby nie denerwować generała, nie odwoływał się do innej interpretacji faktów niż jego interlokutor (pewnie ich nie znał), nie polemizował z nim w żadnej sprawie. Im dłużej trwał wywiad, tym bardziej wysłannik "Wprost" przypominał stojak do mikrofonu.
Podwójne zadanie wykonał więc perfekcyjnie: po raz kolejny pozwolił Jaruzelskiemu na przedstawienie się w roli zbawcy narodu, a przy okazji zmył z siebie odium niepokornego artysty, który ośmielił się powiedzieć parę nieprzychylnych słów o premierze Tusku i musiał to spektakularnie odpokutować.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE