Czy można sobie wyobrazić studenta bez indeksu w kieszeni? Bez tej charakterystycznej, podłużnej, zielonej książeczki, której pierwszą lub ostatnią kartkę należy zagiąć, a jeśli spadnie na ziemię, to natychmiast przydeptać, bo inaczej - wedle przekazywanej z pokolenia na pokolenia tradycji - nie zdobędzie się upragnionego stopnia naukowego magistra (od pewnego czasu także licencjata)? Bez tego przedmiotu westchnień licealistów i powodu wielu wylanych łez studentów wpisujących do niego w drugim i trzecim terminie nazwisko srogiego egzaminatora?
Jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwe, aby ten podstawowy dowód łączności z uczelnią mógł odejść do lamusa. Student bez indeksu był pojęciem tak abstrakcyjnym, jak żołnierz bez broni, fryzjer bez nożyczek, drwal bez piły.
A jednak, nowoczesność w postaci elektroniki wkroczyła również w tę sferę życia. Coraz więcej polskich uczelni decyduje się na wprowadzenie tzw. e-indeksów. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wydało na nie zgodę już półtora roku temu, ale dopiero od przyszłego roku akademickiego niektóre uczelnie (co ciekawe, częściej uniwersytety niż wyższe szkoły o specjalnościach technicznych) pożegnają tradycyjne książeczki.
Nowa procedura ma być bardzo prosta: egzaminator wpisze ocenę w uczelnianym systemie elektronicznym, a student sprawdzi ją po zalogowaniu się do niego: szybko, sprawnie, bez wyczekiwania pod drzwiami, bez umawiania się na konkretne terminy.
Czy ta metoda spodoba się kadrze dydaktycznej i studentom? Z pewnością starsi pracownicy naukowi będą początkowo trochę narzekać, ale nie minie kilka lat i wszyscy zapomną o dawnych indeksach. Pozostaną jedynie w szufladach i we wspomnieniach, z biegiem czasu coraz bardziej przyjemnych.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE