Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodny z ustawą zasadniczą przepis, który przewidywał kary za produkcję i przechowywanie symboli komunistycznych oraz faszystowskich.
W dalszym ciągu, na mocy artykułów 13. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej oraz 256. kodeksu karnego, karze podlega natomiast publiczne propagowanie ustrojów totalitarnych oraz służących temu celowi materiałów.
Nie bardzo rozumiem, jak ma wyglądać w praktyce takie rozróżnienie. Czy jeśli ktoś będzie paradował po mieście we własnoręcznie wykonanej na koszulce podobizną Che Guevary albo Heinricha Himmlera będzie ścigany, czy też zostanie to uznane jedynie za produkcję i przechowywanie druków, nagrań lub innych przedmiotów będących "nośnikiem symboliki faszystowskiej, komunistycznej lub innej totalitarnej"?
Problem dotyczy tak naprawdę jedynie symboli komunizmu. O ile trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś otworzył w Polsce restaurację, w której zawiesi swastyki, zdjęcia Hitlera i znaki rozpoznawcze dywizji Wehrmachtu, o tyle lokal gastronomiczny udekorowany sierpem i młotem, zdjęciami Stalina oraz sloganami ku chwale marksizmu-leninizmu nie budzą w naszym kraju zdziwienia, ani zażenowania.
Wykorzystując peerelowskie resentymenty, wniosek w sprawie zbadania uchwalonej w 2009 roku nowelizacji kodeksu karnego złożyła w Trybunale Konstytucyjnym grupa posłów Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Postkomuniści doskonale wiedzieli bowiem, że jeśli TK wyda orzeczenie zgodne z ich oczekiwaniami, otworzy tym samym furtkę dla legalności używania wciąż miłych ich sercom symboli.
Tak właśnie się stało, co z pewnością ośmieli miłośników zbrodniczego systemu politycznego do ofensywy i sprawdzania, jak dalece mogą się posunąć w próbach udowodnienia Polakom, że nie ma nic zdrożnego nie tylko w produkowaniu, ale także w prezentowaniu jego znaków.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE