Władysław Kozakiewicz, były mistrz olimpijski w skoku o tyczce, autor pamiętnego gestu, nazywanego od tej pory w Polsce jego imieniem, postanowił spróbować sił w polityce: będzie otwierał warszawską listę Polskiego Stronnictwa Ludowego w tegorocznych wyborach do Sejmu.
Jego szanse na znalezienie się w parlamencie są znacznie mniejsze niż na medale w dawnych latach, zwłaszcza że w stolicy PSL tradycyjnie nie powinno raczej liczyć na żaden mandat. Być może władze tej partii liczą, że nazwisko jednego z wielkich mistrzów sportu, który w dodatku dobitnie i po staropolsku pokazał wygwizdującej go moskiewskiej publiczności, co o niej sądzi, stanie się magnesem dla sporej części warszawskiego elektoratu.
Na miejscu Kozakiewicza poważnie zastanowiłbym się jednak, czy warto rozmieniać na drobne dawną sławę i podejmować spore ryzyko, którego efektem może być pokazanie mu przy urnie przez większość stołecznych wyborców gestu powszechnie kojarzonego od 1980 roku z jego nazwiskiem.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE