Dzielą nas i szczują, ale Krakowskie Przedmieście 10 kwietnia 2011 roku pokazało, jak wielu Polaków jest na to szczucie odpornych. I tego przekazu – jak z „Trybuny Ludu\" i „Żołnierza Wolności\" – zwyczajnie nie kupuje – pisze publicystka
Prokuratura wszczęła postępowania przeciw osobom, które 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu trzymały transparenty i wznosiły okrzyki, takie jak: „Tusk, Komorowski, Klich – zdrajcy stanu", lub pisali nazwisko „Komorowski" w ten sposób, że jedna z liter wyobrażała młot i sierp. Zdaje się, że za „Komoruskiego" też już toczy się postępowanie.
Budzi to mój sprzeciw. I tak jak kiedyś nie zgadzaliśmy się na to, by karano ludzi za okrzyki, że „znajdzie się pała na dupę generała", tak teraz nie wolno godzić się na prewencje służb faktycznie podlegających Platformie. Dlatego wszystkie śródtytuły w tym tekście to cytaty z demonstracji 10 kwietnia. Byłam, widziałam, zanotowałam.
„Chcemy prawdy!"
Kłamstwo jest oczywiste i totalne. Dobiega niemal z każdego tytułu, każdego kanału informacyjnego. Wyziera z najmniejszych kątów. Można się na nie nadziać w zupełnie niespodziewanych miejscach, mimo staranności, by najbardziej oczywiste kanały jego dystrybucji omijać. Ale ominąć się nie da. Na użytek tego artykułu, pod wrażeniem reakcji na przebieg obchodów rocznicy katastrofy w Smoleńsku, postanowiłam przypomnieć sobie „Żołnierza Wolności", obok „Trybuny Ludu" najbardziej betonowe pismo PRL. Lała się z niego propaganda w najbardziej topornym stylu, nawet u co bardziej wyrobionych, a zaangażowanych po stronie PZPR, aparatczyków wywoływała skrywane zażenowanie.
Dziś, po latach, wrzucamy tytuł do wyszukiwarki i jest – jeden z pierwszych wyników prowadzi nas na stronę portalu Onet „Wiem. Portal wiedzy". Otóż „Żołnierz Wolności" – czytamy – był „gazetą wojskową o charakterze wojskowo-informacyjnym", pismem, które „przedstawiało problemy obronności kraju, tradycje Wojska Polskiego, rozwój techniki wojskowej". I już. Nic więcej. Można oczywiście zastanawiać się nad tym, czy autor hasła internetowej encyklopedii był niedouczonym idiotą, ale szkoda na to czasu.
Nie był idiotą – zacieranie prawdy o PRL, zacieranie win i odpowiedzialności po komunizmie jest metodą stosowaną nie tylko przez pracowników koncernu ITI.
„Precz z te-va-enem"
To metoda generalna towarzysząca nam nieprzerwanie od zawsze. Ostatni wyrok sądu w Katowicach uniewinniający Czesława Kiszczaka jest tylko spektakularnym – bo tyczącym szefa komunistycznej bezpieki – ale wcale nie wyjątkowym przecież orzeczeniem sądownictwa III Rzeczypospolitej, które się w nią wpisuje. Można powiedzieć nawet, że przyzwyczailiśmy się do tego – wyrok sądu obraża zdrowy rozsądek (bo wyjaśnia, że generał, wysyłając szyfrogram dopuszczający użycie broni, nie przyczynił się do tego, że jego podwładni jej użyli), o poczuciu przyzwoitości nie wspominając – ale tak już jest.
Nikt nie został skazany za zbrodnie komunizmu, bo właściwie – mówią nam – prawie ich nie było, a jeśli były, to przez przypadek, dramatyczny splot okoliczności, a „sąd, rozumiejąc dramat tej całej sytuacji, nie jest sądem, który może osądzić i poprawić historię", jak ogłosił sędzia uniewinniający Czesława Kiszczaka.
„By-łeś w ZO-MO, by-łeś w ORMO,
Te-raz jes-teś za Plat-for-mą"
Ale wróćmy do „Żołnierza Wolności". Zdanie – „ludzie, którzy w obłąkańczym dążeniu do objęcia władzy w Polsce gotowi są do wszystkiego" – to zdanie z „Żołnierza" czy raczej z „Gazety Wyborczej" relacjonującej rocznicę katastrofy smoleńskiej? A słowa: „obelżywe dekoracje, gniewne hasła i przemowy", to raport „Żołnierza" z demonstracji w 1984 roku czy „Wyborczej" z 2011 roku?
Wszystko już było, proszę państwa – owszem, zmieniły się niektóre szyldy, ale miotane słowa są te same.
„Na-ród z Tus-kiem się roz-liczy"
Było to uderzające także na Krakowskim Przedmieściu 10 kwietnia. W przypadku tego hasła, sięgającego stanu wojennego, zmiana polegała na tym, że skandowano: „Naród z partią się rozliczy". Transparent „Polsko powstań" mógłby spokojnie wisieć w latach 80., tak jak wisiał nad głowami teraz. Odżyło niemal zapomniane: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę" lub swojskie „Precz z komuną", które tego dnia skandowano rytmicznie jak za dawnych lat.
Bo po pełnym zadumy poranku przed Pałacem Prezydenckim, mimo prowokacyjnych zachowań sił porządkowych, obecni na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie temu nie ulegli. Ale mieli prawo – i chęć – wyrazić to, co czują wobec tego, jak działa państwo i rządzący po katastrofie smoleńskiej. Wyrazili to zresztą nie tylko wznoszonymi hasłami.
Najboleśniejsza chyba, choć cicha i zupełnie niewidoczna w mediach, była reakcja Polaków, którą wyrazili... nogami. Po prostu nie przyszli na uroczystości oficjalne, z udziałem prezydenta i premiera. Zupełnie je zlekceważyli – i było to adekwatne do zapału, z jakim podchodzą do spraw katastrofy rządzący. Tłumy na Krakowskim Przedmieściu i placu Zamkowym podczas uroczystości niepaństwowych przy pustce wokół obchodów oficjalnych nasuwają jednak to samo skojarzenie – myśmy to już przerabiali.
Polacy nie przychodzili na oficjalne obchody – podobnie 10 kwietnia na Powązkach, oprócz oficjalnych władz i członków rodzin nie było właściwie nikogo, ani jednej osoby nie można było dostrzec przed ekranem transmitującym mszę z katedry (przed którą w tym czasie też nikogo nie było). Nie tylko przedstawiciele PiS nie przyszli, jak grzmiały media. To ludzie nie przyszli.
„Chodźcie z nami moherami"
Wystarczy na YouTubie znaleźć relacje z tego dnia, by zobaczyć, jak ciasno – głowa przy głowie – było w Warszawie na ulicy Świętojańskiej i na placu Zamkowym, gdy wieczorem w katedrze odprawiana była msza w ramach nieoficjalnych lub – to może prawdziwsze słowo – obywatelskich obchodów.
I znów – owe 7 tysięcy uczestników, cyfra wymyślona na użytek propagandy, co każdy na szczęście może zweryfikować w relacjach na portalach Niezależnej TV czy innych kanałach na YouTubie – przecież ten fałsz też już był. Zaniżano liczby demonstrantów albo uczestników mszy papieskich w 1978 roku. I praca operatorska była taka, by nie było widać tłumu z zalecenia SB.
Dziś SB nie ma, technika została. Na Krakowskim Przedmieściu przez cały dzień przewijał się tłum – i niekoniecznie ci, którzy przyszli wieczorem, byli tam rano. Ludzi było zatem wielokrotnie więcej, niż podają oficjalne czynniki – wszyscy zresztą wiemy, łącznie z czynnikami, że tak było – i to także, ta świadomość „ja wiem, że ty wiesz", już kiedyś było.
Chciałoby się powiedzieć, ależ proszę, w tę grę można grać dalej, proszę się nie ograniczać – „garstka wichrzycieli występująca przeciw ludowej", przepraszam, „demokratycznej władzy", takie zdanie też przecież byłoby dopuszczalnym opisem rzeczywistości, prawda?
„Precz z Tar-go-wi-cą"
Podobieństw jest naprawdę mnóstwo: oskarżenie o faszyzm – mój Boże, to wprawdzie lata głębsze niż 80., ale przecież też już to słyszeliśmy.
Nocna zamiana tablicy w Smoleńsku w przededniu rocznicy i pokora polskiego rządu w tej kwestii? A pamiętają państwo losy krzyża katyńskiego postawionego w 1981 roku przez braci Melaków na warszawskich Powązkach, upamiętniającego zbrodnię sowiecką? W nocy został wywieziony przez SB, a zaraz potem na rozkaz Wojciecha Jaruzelskiego postawiono tam monument z „skonsultowanym" z ambasadą radziecką napisem o zbrodni faszystowskiej popełnionej w 1941 roku. Doprawdy to te same metody i... niestety te same alianse.
„Rządzą nami tchórze i chłoptasie"
Dziś prezydent Bronisław Komorowski nie reaguje na zdjęcie tablicy w Smoleńsku, a rząd próbuje przekonać Polaków, że tablica była przywieziona cichcem, bez niczyjej zgody. Znów kłamstwo – przy zakładaniu tablicy obecny był polski konsul, a lokalne władze zostały zawiadomione.
Ale dziś nasi przywódcy zgadzają się pokornie na moskiewski zakaz mówienia o ludobójstwie w Katyniu, a polskiego prezydenta stać jedynie na taki heroizm, by złożyć kwiaty pod brzozą zamiast przed kamieniem z wymienioną tablicą.
Mamy przecież wolną Polskę, prawda?
„Chcia-łeś ko-chać się po ru-sku,
Głu-pi Tus-ku, głu-pi Tus-ku"
Ludzie na Krakowskim Przedmieściu wznosili okrzyki i przynieśli transparenty, które nie spodobały się ani rządzącym, ani wspierającym ich elitom działającym w stylistyce „Żołnierza Wolności" czy „Trybuny Ludu". Krzyczeli: „Komoruski", i dawali wprost do zrozumienia, żeby obecny prezydent wyjechał do Moskwy. Mówili o zdradzie stanu zarówno prezydenta, jak i premiera.
Po tym wszystkim, co stało się w ciągu tego roku, mieli święte prawo do oburzenia. To, że to z kolei oburza rządzących nie słabiej niż kiedyś generała Jaruzelskiego, gdy przed laty krzyczeliśmy, że „wrona skona", też jest jedynie echem dawnych czasów. Tyle że wtedy nikt przytomny nie pisał, że jest to język nienawiści – nikt prócz „Trybuny" czy „Żołnierza".
Inwektywy, zniewagi i rzeka nienawiści, jaka wylała się na tych, którzy przyszli na Krakowskie Przedmieście, zdradza jednak, że ich autorzy też zobaczyli podobieństwa z przeszłości.
Że kłamstwo jest zbyt widoczne dla zbyt wielu, by system mógł bezpiecznie trwać w obecnym kształcie. Dlatego tak gwałtowna reakcja – bo przyszło nie kilka, ale kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Bo gdy połączy się to z tym, jak wielu uaktywniło się teraz po tym roku, jak wielu zaczęło zależeć na dochodzeniu do prawdy, jak wyrastają jak grzyby po deszczu kolejne kluby „Gazety Polskiej" – co sama widziałam, jeżdżąc po Polsce na pokazy filmu „Mgła" – to można pomyśleć, że skala zmiany społecznej jest większa, niż chcieliby dostrzec dworscy eksperci.
„Weź-cie pre-mie-ra, od-daj-cie skrzyn-ki"
Katalizatorem zmiany postaw społecznych była oczywiście katastrofa smoleńska i wszystko, co się działo po niej. Informacje, że piloci uparli się lądować, że kapitan Arkadiusz Protasiuk był pod taką presją, że „zawiesił się" (ciekawam, co ma dziś do powiedzenia ów „ekspert", który lansował tę tezę), że generał Błasik siedział za sterami, że są zdjęcia pokazujące awanturę miedzy nimi – gdzie jesteście, panowie i panie, tak gorliwie przekazujący nam te rewelacje za „Kommiersantem" i „Komsomolską Prawdą"?
Jednym z ulubionych motywów publicystyki ostatnich miesięcy jest opowieść o dwóch narodach, dwóch plemionach nienawidzących się i gotowych do wojny. To fałszywe, wyznawane przez salonowe autorytety spojrzenie na Polaków. Jest jeden naród, w którym żyją obywatele mający różne poglądy polityczne, gospodarcze etc., tylko że ten naród ma ogromny problem z elitami i mediami, które ciężko pracują nad tym, by rozpalać emocje. Morderstwo działacza PiS w Łodzi było jednym z plonów tej codziennej, żmudnej pracy.
Kilka dni temu straciła cierpliwość nawet stonowana i rozważna Agnieszka Romaszewska, publicystka i dziennikarka. Zaapelowała w prostych słowach: „Gazeto, przestań szczuć", w reakcji na słowa, jakie co dzień zapełniały łamy tego dziennika. Zgadzam się z Agnieszką Romaszewską w diagnozie tego, co robi „Wyborcza", ale przecież nie tylko ona jedna. Różnimy się tym, że ja nie wierzę w skuteczność jej apelu. Podział, który został wykopany w Polsce, nie zrobił się sam, ale nie odpowiada za niego Jarosław Kaczyński. Został przeprowadzony i jest pogłębiany całkowicie świadomie, a mówienie o dwóch plemionach ma raczej usankcjonować jako plemię tych, którym na tym podziale zależy i którzy tłumów na Krakowskim Przedmieściu zwyczajnie się obawiają.
Po doświadczeniu związanym ze zbiorowym przeżywaniem śmierci papieża Jana Pawła II wspólnota Polaków zaczęła być silniejsza niż kiedykolwiek chyba po 1889 roku. To doświadczenie w połączeniu z diagnozą państwa, jaka dotarła do większości Polaków po wybuchu afery Rywina, sprawiło, ze znakomita większość z nas opowiedziała się za sanacją państwa, głosując na PO lub PiS ze świadomością, że głosuje na koalicjantów rządu, który ma zmienić kraj.
„Wo-lę być mo-herem niż Tus-ka fra-je-rem"
Po zwycięstwie PiS w 2005 roku Donald Tusk podjął decyzję o złamaniu tej obietnicy danej Polakom i zerwał rozmowy koalicyjne. Było to korzystne z punktu widzenia jego partykularnych interesów i dramatycznie złe dla Polski. Ale doświadczenie to, ów połączony wynik wyborczy na PO – PiS dało wyraźny sygnał klasie rządzącej, że ten naród – by nie był groźny dla ich interesów – musi być podzielony.
Zatem dzielą nas i szczują, ale Krakowskie Przedmieście 10 kwietnia 2011 roku pokazało, jak wielu Polaków jest na to odpornych. I tego przekazu – jak z „Trybuny Ludu" i „Żołnierza Wolności" – zwyczajnie nie kupuje. Już nie daje się nabrać.
Gdy jechałam przez Warszawę i patrzyłam, ile flag jest wywieszonych tego dnia – czasem jedna na cały wielki blok, czasem trzy, choć nie więcej – to pomyślałam, że całkiem spora jest ta nowa elita. Myślących samodzielnie, z odwagą cywilną pozwalającą oprzeć się szyderstwom akolitów Platformy. W Miasteczku Wilanów, tym samym, które w 90 procentach głosuje na PO, flag było kilkanaście. To są ci młodzi wykształceni z wielkich miast – i oni się budzą.
Trawestując słowa Janusza Śniadka sprzed roku, sporo jest tych „wyszydzanych za niemodny patriotyzm, podnoszących głowy". Tych, których szczucie... nie dotyczy. Tych zupełnie odpornych na propagandę. To wszystko już przerabialiśmy, prawda?
W Wielką Niedzielę w kościele, w którym byłam na mszy (nie wymienię parafii z obawy przed narażeniem jej na nagonkę liberalnych mediów), kazanie dotyczyło zwycięstwa prawdy – żeby nie wątpić, że ona w końcu zwycięży, nawet gdy kłamstwo dominuje. Pierwsza intencja, w której modlili się wierni, brzmiała: byśmy nie ulegali kłamstwu i manipulacji, wysłuchaj nas, Panie... I cały wypełniony wiernymi kościół wiedział dobrze, co ma na myśli ksiądz proboszcz. Coś to państwu przypomina?
Autorka jest dziennikarką telewizyjną i prasową. Była związana m.in. z „Życiem", „Ozonem", „Dziennikiem". W latach 2006 – 2009 była publicystką „Rzeczpospolitej". Pracowała w TV Puls oraz w TVP 1 i TVP Info, gdzie prowadziła program „Forum". Jest współautorką filmu „Mgła" oraz książki o tym samym tytule
Joanna Lichocka
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE