Wojciech Czuchnowski i Witold Gadowski - dziennikarze śp. \"Czasu Krakowskiego\", którego i ja byłem w latach 1990-1997 stałym współpracownikiem - zaprezentowali w ostatnich dwóch dniach różne spojrzenia na incydent pod Konsulatem Generalnym Federacji Rosyjskiej w Krakowie z jesieni 1994 roku. Ta odmienność wynika z ich późniejszych losów i politycznych oraz dziennikarskich wyborów.
Ponieważ zostałem przez nich obu opisany jako ten, z powodu którego znaleźli się obaj (wraz ze mną i paroma innymi osobami) na komisariacie policji przy ulicy Batorego po uprzednim brutalnym zatrzymaniu przez umundurowanych funkcjonariuszy, pragnę skorzystać z tej okazji, aby i im, i Marcinowi Mamoniowi, i Pawłowi Chojnackiemu, i wszystkim, którzy solidarnie stanęli wówczas w mojej obronie raz jeszcze serdecznie za ich piękną postawę podziękować.
Gwoli ścisłości chcę uzupełnić wersję red. Gadowskiego, który napisał, że wszystko zaczęło się od wywiadu, jaki przeprowadził z konsulem Borysem Szardakowem dla polonijnego radia Puls. Ja zapamiętałem to nieco inaczej, ale nie w sposób wykluczający wersję Witka.
Kilka dni wcześniej pod konsulatem odbywała się demonstracja przeciw rosyjskiej agresji na Czeczenię, w której brałem udział. Płonęły znicze, powiewały transparenty, wznoszone były hasła. Do manifestujących wyszedł jakiś człowiek i wdał się z nami w rozmowę, broniąc rosyjskiego punktu widzenia. W pewnym momencie podszedł do mnie Jarosław Szarek (w 1994 roku też dziennikarz "Czasu Krakowskiego", obecnie pracownik IPN) i poinformował, że jest to Szardakow.
Wtedy zabrałem głos, podnosząc potrzebę jak najszybszego przeniesienia na wojskową kwaterę cmentarza Rakowickiego pomnika i grobów żołnierzy Armii Czerwonej, znajdujących się jeszcze wówczas obok Barbakanu (co nastąpiło trzy lata później). Kiedy Szardakow to usłyszał, zaatakował mnie jako piłsudczyka (sporo wiedział na temat mojej działalności publicznej) i - odnosząc się do wojny 1920 roku - porównał Józefa Piłsudskiego do Adolfa Hitlera i Józefa Stalina.
Być może właśnie tę wymianę zdań nagrywał Witek ze swym kolegą z chicagowskiego radia.
Efektem było rzetelne sprawozdanie z tego wydarzenia w "Czasie Krakowskim" (zapewne także w innych mediach lokalnych) z wybiciem skandalicznych słów Szardakowa na czołówce. I wtedy - w imieniu niedawno powołanego do życia Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie - napisałem ostry protest, w którym (jeżeli pamięć mnie nie myli) domagałem się usunięcia Szardakowa z krakowskiej placówki konsularnej, jeśli nie przeprosi za swoją wypowiedź.
Zaniosłem go do konsulatu, wcześniej powiadamiając dziennikarzy i odczytując im treść tego pisma przed budynkiem rosyjskiego przedstawicielstwa. Dalej wydarzenia potoczyły się już zgodnie z tym, jak opisali je Wojtek i Witek.
Zbulwersowani bezpodstawnym i absurdalnym zachowaniem policjantów wobec mnie dali oni obaj (i nie tylko oni) wyraz swojemu obywatelskiemu sprzeciwowi, niewątpliwie wychodząc na moment z roli obiektywnych, chłodnych i bezemocjonalnych obserwatorów wydarzeń. Po prostu spontanicznie zareagowali na brutalne i niczym nieuzasadnione potraktowanie przez policję dobrze im znanej osoby, słusznie scharakteryzowanej przez Witka jako spokojna z natury i "nie zadymiarska".
To, że trochę nas wtedy poturbowano, a potem przetrzymano przez parę godzin na komisariacie było najlepszym dowodem, że III Rzeczpospolita to faktycznie PRL-bis. Grzeczne wręczenie przeze mnie portierowi konsulatu protestu POKiN nie dawało bowiem żadnej podstawy do tak ostrej reakcji policjantów, którzy - jak trafnie zauważył w swoim tekście w tutejszym Portalu red. Gadowski - mentalnie byli nadal komunistycznymi milicjantami.
Najważniejsze jest jednak co innego, o czym nie wspomnieli ani Witek, ani Wojtek: na skutek konsekwentnej postawy POKiN zdecydowanie wspartego przez redakcję "Czasu Krakowskiego" oraz wielu jego czytelników, masowo domagających się odwołania rosyjskiego konsula z podwawelskiej placówki, minister spraw zagranicznych RP Andrzej Olechowski wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że Szardakow "utracił zdolność skutecznego wypełniania swojej misji" w naszym mieście, co poskutkowało przeniesieniem go przez MSZ FR na inną placówkę, poza Polską.
Taki był pozytywny finał awantury, jaka rozegrała się za przyczyną piszącego te słowa w jesienne popołudnie 1994 roku na ulicy Westerplatte w Krakowie.
Jerzy Bukowski
A oto teksty źródłowe, do których się odnoszę:
http://wyborcza.pl/1,75968,9461330,Gdy_dziennikarz_przestaje_byc_dziennikarzem.html#ixzz1Jy9ro73O
http://lubczasopismo.salon24.pl/czerwono-zieloni/post/300058,memuary-albo-pamiec-pana-czuchnowskiego
KATALOG FIRM W INTERNECIE