Subotnik Ziemkiewicza
Sugestia, powtarzana stale pod moimi tekstami przez dyżurne lemingi, jakobym czegoś zazdrościł Adamowi Michnikowi, jest całkowicie bezpodstawna. Czegóż miałbym zazdrościć autorowi, który mimo tak rozpoznawalnego nazwiska i tak potężnego ogromnego aparatu promocyjnego sprzedaje swe książki w nakładach zaiste mikroskopijnych? Którego liczni wyznawcy do tego stopnia wbite mają do głów, że ich autorytet ma zawsze rację, iż wcale nie czują potrzeby wiedzieć, co właściwie on mówi i pisze?
W istocie osobą, której zazdroszczę, jest Jarosław Kaczyński.
Zazdroszczę mu tego mianowicie, że jest największym w Polsce, jak to się teraz nazywa, „trendsetterem". Wszystkie media i cała polityka kręcą się wyłącznie wokół Kaczyńskiego. Cały establishment nie zajmuje się niczym innym, niż demonstrowaniem oburzenia każdym kolejnym słowem i zachowaniem Kaczyńskiego. Koalicja i rząd potrafią jedyny sens swego istnienia znaleźć tylko tym, żeby nie rządził Kaczyński, a jedyny wyrazisty głos zarówno władzy, jak i całego medialnego oraz intelektualnego establishmentu, sprowadza się do stanowczego stwierdzenia, że każdej sprawie Kaczyński nie ma racji, i do demonstracyjnego okazywania mu nieposłuszeństwa. Apelowałem już do prezesa PiS w tej sprawie na innych łamach, ale na wszelki wypadek powtórzę: bardzo go proszę, żeby gdzieś stanowczo i jednoznacznie potępił samobójstwa. Całe to stado idiotów natychmiast uzna za punkt honoru, żeby na złość mu palnąć sobie w łeb, i przynajmniej część z nich będziemy mieli wreszcie z głowy (część, bo przecież, nie żywmy złudzeń, takiemu Niesiołowskiemu czy Kutzowi każda kula odbije się od głowy jak gumowa piłeczka).
W rankingu najsilniejszych polskich marek, „brendów", Jarosław Kaczyński, człowiek, którego cała polska obrazowanszczina uwielbia nienawidzić, jest bez wątpienie królem. Potem jest długo, długo nic, a potem mniej więcej ex aequo Mykoła Diomko, bardziej znany jako Mieczysław Moczar, oraz Roman Dmowski. W dyskursie polskich tzw. intelektualistów oba te nazwiska są symbolem tego co najgorsze, a więc polskiego patriotyzmu. Publicysta „Gazety Wyborczej" aby potępić Jarosława Kaczyńskiego za wypowiedź o Ślązakach porównuje go z Dmowskim. Publicysta „Uważam Rze", aby potępić politykę Radosława Sikorskiego, też porównuje go z Dmowskim. Publicysta „Gazety Wyborczej" nie wie oczywiście, że Dmowski i jego endecy byli w okresie międzywojennym właśnie rzecznikami szerokiej autonomii zarówno Ślązaków, jak i Kaszubów, bo w opozycji do etatystycznych, rozkochanych w centralizacji piłsudczyków głosili program silnie akcentujący rolę samorządności zarówno terytorialnej, jak i środowiskowej. Publicysta „Uważam Rze" takoż nie wie, że aksjomatem i podstawą całej koncepcji geopolitycznej Dmowskiego było przekonanie, iż nie ma dla Polski groźniejszego wroga niż Niemcy, że z Niemcami musimy walczyć zawsze, wszędzie i na wszelkie sposoby; germanocentryczna polityka rządu Tuska ma z tym tyle wspólnego, co czołg merkava z merkantylizmem. Ale po co cokolwiek wiedzieć? I Kaczyński, i Sikorski, używają słowa Polska, a kto mówi o Polsce, ten jest endekiem, i chwatit\'.
Chyba, że jest moczarowcem. Nie miałem swego czasu tzw. mocy przerobowych, żeby zareagować na felieton Piotra Bratkowskiego w „Newsweeku", w którym wyrzekał on na „moczarowców" broniących uczestnika telewizyjnego show, wyśmianego przez zblazowane gwiazdy z jury za zaśpiewanie patriotycznej piosenki − i szerzej w ogóle na „posmoleński patriotyzm" jako „moczarowski" właśnie. Patriotyzm kojarzy się Bratkowskiemu z Moczarem, bo Moczar się do patriotyzmu odwoływał. Co prawda nie częściej niż Gomułka czy Gierek, i mniej więcej w tym samym stopniu było to w jego ustach szczere czy uprawnione, ale − jak przenikliwie zauważa Bratkowski − obrońcy młodego piosenkarza i krzyża na Krakowskim Przedmieściu nie lubią Adama Michnika, a Moczar też go nie lubił.
Głębia myśli Bratkowskiego zasługiwałaby na jakieś uhonorowanie, gdyby nie był on niestety plagiatorem, i to czerpiącym z tradycji tak szerokiej, że trudno ustalić, z kogo konkretnie. Faktycznie, michnikowszczyzna bez Moczara nie jest w stanie zrobić kroku, podobnie jak bez Gontarza i paru jeszcze negatywnych bohaterów swej młodości; ktokolwiek ich nie lubi, albo oni go nie lubią, a jeszcze niech nie daj Boże nie będzie zdeklarowanym kosmopolitą, jest moczarowcem (chyba, żeby był endekiem; zresztą od czasu, jak usłyszałem, że endekiem był też śp. Lech Kaczyński, bo miał w gabinecie portret Piłsudskiego, nie wiem już, jaka właściwie jest różnica).
Bogiem a prawdą, ta zajadłość wobec starego komucha jest dla mnie trudno zrozumiała. Michnikowcy powinni mu akurat być dozgonnie wdzięczni, bo przecież to właśnie towarzysz Moczar zadecydował o tym, że marginalna grupka komunistycznych rewizjonistów wylansowana została na liderów walki z komunizmem. Taką akurat sobie wymyślił linię propagandową − żeby ukryć, iż zamieszki były masowym, pokoleniowym buntem, jak każdy polski bunt kierowanym głownie emocją patriotyczną, nakazał całej propagandowej potędze trąbić o kierowniczej roli w spisku potomków stalinowskich aparatczyków żydowskiego pochodzenia, i maksymalnie eksponować ludzi, którzy do tego wzorca pasowali. Zapewne, nie szczędził wyznawcom „prawdziwego socjalizmu" przykrości, ale ostatecznie gdyby nie on, to młodzi wychowankowie „Czerwonego harcerstwa" i świetlic TPD ze swymi dysydenckimi dąsami na partyjnych biurokratów, którzy wypaczyli szlachetną ideę marska i Lenina, pozostawaliby dalej na marginesie emocji, targających zniewolonym społeczeństwem.
Śmiał się kiedyś w sławnym skeczu Zenon Laskowik, jak to łatwo za czasów Gierka było pracować w sklepie: „nie ma... nie ma.. nie ma... dwa słowa przez cały dzień powtarzać o co by nie spytali, a trzy dwieście na koniec miesiąca jest". Dzisiaj jeszcze łatwiej jest być intelektualistą: pisowiec, moczarowiec, endek, endek, moczarowiec, pisowiec, pisowiec, pisowski pisowiec, endecki moczaryzm, moczarowski kaczyzm, kaczystowska moczarowska pisowska dmowszczyzna endecka... i nic już więcej nie trzeba ruszać mózgiem.
Na wymyślenie czegokolwiek wykraczającego poza rytualne wyklinanie „niebłagonadiożnosti" celebrytom III RP nie staje już ani czasu, ani rozumu, ani, no − w ogóle im nie staje. I nie musi. Żeby uchodzić za elitę, wystarczy przecież zaznaczać, że się nie ma nic wspólnego z tym endecko-moczarowskim, pisowskim ciemnogrodem.
Rafał Ziemkiewicz
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE