KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Poniedziałek, 25 listopada, 2024   I   12:34:03 AM EST   I   Elżbiety, Katarzyny, Klemensa
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Kibic nasz pan

07 kwietnia, 2011

Chuligani są tak trudnym przeciwnikiem, bo to jedyna w polskim futbolu grupa, która się potrafi zjednoczyć dla czegoś więcej niż obrona stołków i zarabianie – ocenia publicysta „Rzeczpospolitej\"

Jeden jest tylko dyżurny przykład długiej i dobrej walki o spokój na stadionach – angielski. A i on przekłamany, bo przywoływany tyle razy, tak upraszczany, że się oderwał od rzeczywistości. To nieprawda, że z chuliganami rozprawiła się żelazną ręką Margaret Thatcher. Łatwiej jej poszło z Argentyńczykami na Falklandach niż stadionowymi bandytami u siebie.

Tak, Thatcher wypowiedziała w połowie lat 80. tę wojnę. Zaczęła traktować rozrabiających kibiców jak normalnych przestępców, przeforsowała pierwszą specjalną ustawę piłkarską w 1989 roku, wprowadziła zakazy stadionowe. Ale naprawdę spokojnie zrobiło się w angielskim futbolu – i podczas meczów drużyn z Anglii w innych krajach – dopiero w XXI wieku. Thatcherowską ustawę trzeba było poprawiać kilka razy, ostatni w 2006 roku, a wymyślony przez gabinet Żelaznej Lady system identyfikacji na stadionach w ogóle nie wszedł w życie.

Nie jest też prawdą, że na angielskim stadionie jak tylko podniesiesz na kogoś rękę, wbiegniesz na boisko czy czymś rzucisz, to do końca życia zamiast na mecze, będziesz chodził meldować się na posterunku policji. Albo że za przeskoczenie ogrodzenia chroniącego boisko dostajesz grzywnę tak wysoką, że się ją spłaca latami.

Nie, zakaz chodzenia na mecze może trwać od trzech do dziesięciu lat, nigdy dożywotnio, a kara za skok przez wspomniany płotek wynosi 1500 funtów. Jest wysoka, ale bez przesady. Nie chodzi o terror, tylko o umowę społeczną: ty nie rozrabiasz, my cię traktujemy jak człowieka. Steward na stadionie jest dla ciebie partnerem, a nie cerberem jak polski ochroniarz. Możesz pić alkohol, ale nie możesz się upić. Nie przeszukujemy cię jak terrorysty, bo ufamy, że niczego nie rzucisz. I tak dalej.

Zostaniesz sam

Oczywiście były też w Anglii pomysły, żebyś nie pił nic, żeby ten płotek był pod prądem. Ale jednak wystarczył zwykły, niziutki. I świadomość, że jak go przeskoczysz, to złamiesz prawo, a kamera monitoringu zawsze cię wychwyci i zostaniesz z tym sam. Nie pójdzie się za tobą wstawić ani prezes twojego klubu, ani szukający poklasku samorządowiec, ani stowarzyszenie kibiców, jak to bywa w krajach przegrywających z chuliganami. Czyli w Polsce i w większości w Europie. W bogatych i biednych, dużych i małych, w kryzysie i nie. Od całych Bałkanów przez Włochy po Rosję.

W Anglii też ciągle znajdują się tacy, co ryzykują. W ostatnich latach krew lała się na stadionie i ulicy, gdy grał np. West Ham z Millwall, w tym sezonie w Birmingham kibice City wbiegli na boisko podczas pucharowego meczu, a rywale z Aston Villi rzucali w nich wyrywanymi krzesełkami. W poprzednim sezonie podczas wszystkich meczów w Anglii i Walii zatrzymano ponad 3 tysiące osób, samych kibiców Manchesteru United aż 165. Ciągle na mecze, zwłaszcza wyjazdowe, może się prześlizgnąć ktoś z zakazem stadionowym, jeśli nie ma obowiązku przychodzenia na komisariat. Za złamanie zakazu jest do 6 miesięcy więzienia, ale uznają, że warto ryzykować.

A chuligani nie zniknęli, tylko biją się gdzie indziej, czasami też podczas meczu z dala od stadionu, korzystając z tego, że policja jest wokół niego. Jeden z architektów systemu powstrzymywania chuliganów, manchesterski policjant Stephen Thomas przyznaje: – Zapobiegamy 90 – 95 procentom rozrób. Ale znieśmy zakazy stadionowe, monitoring, zabierzmy policję i chętni do bójki natychmiast wrócą.

Mniej testosteronu

Polska nie jest dziś na szczęście Anglią z lat 80., a nasza dzicz, która dwa razy w ostatnich latach niszczyła litewskie miasta, raz Wilno przy okazji meczu Legii, a ostatnio Kowno podczas wyjazdu na spotkanie reprezentacji, mimo wszystko nie jest tą angielską tłuszczą sprzed lat niosącą śmierć na swoich stadionach i cudzych. Ale niestety nigdy też nie będziemy Anglią dzisiejszą, w której wejście na mecz jest przywilejem i luksusem.

Jeśli możesz patrzeć na najlepszych piłkarzy świata, to szkoda tego czasu na bicie się. Jeśli na liście oczekujących na sezonowy bilet na mecze Arsenalu Londyn (najdroższy na świecie bilet piłkarski) jest 40 tysięcy osób, to strata tego karnetu w zamian za przyjemność rzucenia racą albo dania komuś w mordę wydaje się średnio kusząca.

W Anglii budowa nowoczesnych stadionów w ostatnich 20 latach była pretekstem do pozbycia się ze stadionów tych, którzy mieli nadmiar testosteronu, a niedobory w portfelu. U nas odwrotnie: z okazji otwarcia nowego stadionu w Warszawie Legia za namową samorządowców zrezygnowała z kilkuletniej walki z chuliganami, bo inaczej trybuny świeciłyby pustkami, taką nasza liga ma moc przyciągania. Z podobnych powodów od lat wszystkie grzechy swoim kibicom wybacza Lech Poznań.

Z nożem na trenera

Warto o tym wszystkim pamiętać, gdy dziś, niedługo po wstydzie w Kownie, kilka dni po uderzeniu piłkarza Legii przez jednego z przywódców chuliganów, a na rok przed Euro 2012 i kilka miesięcy przed wyborami słyszymy kolejne pomysły na poprawę bezpieczeństwa na stadionach. Już przemówił rząd, tylko czekać, aż plan przedstawi opozycja. Każdy zapewne będzie chciał dalszego zaostrzania, uszczelniania: przez bransoletki z alarmem, przez odmiejscowione sądy itd. Wszystko to trzeba rozważyć.

Chodzi tylko o to, żeby się nie rozstać ze zdrowym rozsądkiem. Nie upajajmy się tym, że jesteśmy coraz surowsi. Obecna ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych już jest surowa, a jednak nie wystarcza. I wątpliwe, by wystarczała po kolejnych poprawkach bo nie w niej jest problem. Trzeba grać ostro, ale też zespołowo: rząd i policja pod rękę z klubami i federacją piłkarską. Tak jak w Anglii. Policja jest od twardej ręki, kluby są lojalne wobec państwa, a nie swoich chuliganów, szkolą dobrych stewardów, a federacja opiekuje się swoimi kibicami podczas zagranicznych wyjazdów. Dopiero to działa, przekonują się o tym ci, którzy w ostatnich latach szli w ślady Anglików.

Choćby Holandia, gdzie po latach dyskusji, wydawania milionów na zabezpieczenie meczów, na których kibice i tak coraz częściej się bili, wreszcie od pół roku jest prawo piłkarskie i zakaz stadionowy z obowiązkiem meldowania się na policji. Bardzo długo Holendrzy uważali, że to zbytnia ingerencja w swobody obywatelskie, ale nie potrafili sobie ze swoimi bandytami poradzić inaczej. Tam było już nie do wytrzymania. Od kilku lat Ajax nie mógł zagrać meczu z ADO Den Haag w obecności kibiców obu stron. Z Feyenoordem też nie, gdy te dwie drużyny musiały ostatnio zagrać w finale krajowego pucharu, to go rozdzielono na dwa mecze: jeden z publicznością jednego klubu, a potem rewanż tylko z kibicami drugiego.

Zdarzyło się ledwie kilka lat temu, że na gorzej strzeżonym meczu rezerw Ajaksu i Feyenoordu bandyci wpadli na boisko i bili piłkarzy, a za trenerem biegali z nożem. Wciąż się zdarza, że z trybun Feyenoordu słychać syczenie i wezwania do wysyłania Żydów (tak mówią o sobie kibice Ajaksu) do gazu. Ale to stowarzyszenie kibiców Feyenoordu wzywało parlament do uchwalenia zakazów stadionowych nakładanych przez burmistrzów i sędziów, a nie tylko jak dotychczas przez kluby i federację. To ligowa spółka zrzeszająca kluby, rządzona przez byłego szefa Ajaksu, pisała w tej sprawie wnioski, a popierał ją tamtejszy PZPN. I w przyszłym sezonie wrócą już mecze Ajaksu i Feyenoordu z kompletem publiczności.

Zblatowani

Chuliganów można unieszkodliwić tylko, gdy zostaną pozostawieni sami sobie. A w Polsce samotni nigdy nie byli. Zawsze ktoś chce im pójść na rękę, jak nie ze strachu, to z kalkulacji działaczowskiej, biznesowej, politycznej albo z fałszywie rozumianej przyjaźni, bo przecież i takie są między chuliganami i działaczami w tym zblatowanym środowisku.

To jest naszym największym problemem, a nie prawo czy determinacja rządu, bo tej nie brakowało ani poprzedniej ekipie, ani obecnej. Ale każdy oręż się tępi w starciu z piłkarskim światkiem.

Wstyd przyznać, ale chuligani są w nim jedyną grupą, którą do solidarności skłania coś więcej niż perspektywa podzielenia się pieniędzmi czy obrony stołków. To jest solidarność w złej sprawie, ale jest, dlatego są tak trudnym przeciwnikiem. Kibic na zagrodzie jest równy każdemu w polskim futbolu, bo nasza piłka żadnego pana nie ma. Każdy gra tu na siebie i swoje potrzeby. Dla PZPN każdy rząd jest z definicji podejrzany, bo może kiedyś przyjdzie mu znowu do głowy wprowadzić kuratora. Lepiej mu robić na złość, niż współpracować. I czekać, aż wszystko zrobi za nas, tak jak było z odkrywaniem i karaniem korupcji.

Od czasu gdy prezesem jest Grzegorz Lato, skończyła się już nawet gra pozorów. PZPN jest Polskim Związkiem Pensji i Nagród, którego codzienna działalność interesuje o tyle, o ile nie przeszkadza w konsumpcji. Jest też tajemnicą poliszynela, że jedna z ważnych osób w związku wynajęła nie tak dawno temu kibiców Legii, niektórych objętych wtedy przez klub zakazem stadionowym, do rozbicia demonstracji przeciw PZPN w zamian za wejście na mecz reprezentacji w Warszawie.

Kluby są niby nowocześniejsze, ale bez żadnego poczucia wspólnoty, gdy chodzi o coś innego niż zarabianie na prawach telewizyjnych. Jest taka niereformowalna grupa, dla której każdy wydatek na infrastrukturę jest karą, więc wprowadzanie monitoringu, kluczowego w wojnie z bandytami, ciągnęło się u nas w nieskończoność.

Ani lepsi, ani gorsi

Polska nie ma chuliganów ani gorszych, ani lepszych od innych. Kibice Paris Saint Germain potrafią zniszczyć piłkarzom wszystkie samochody na klubowym parkingu w zemście za słabą grę i zabijać chuliganów, którzy też rozrabiają w imię PSG, ale mają inny kolor skóry. Holendrzy z PSV Eindhoven zdemolowali niedawno Lille przy okazji pucharowego meczu, już po wprowadzeniu u siebie surowszego prawa.

We Włoszech większość cywilizowanej publiczności ogląda mecze w telewizji, stadiony zostawiła typom spod ciemniejszej gwiazdy. Odgłosy małp, gdy przy piłce jest czarnoskóry piłkarz, słychać na kilku stadionach Hiszpanii, a na stadionie Atletico Madryt również wykrzykiwane życzenie: „Umrzyj Mourinho".

W Grecji nie pomogło nawet zawieszenie na jakiś czas wszystkich rozgrywek. Serbscy bandyci z przeszłością w wojennych bandach i teraźniejszością w narkotykowym biznesie sparaliżowali Genuę przy okazji niedawnego meczu reprezentacji.

Pytania do UEFA

I znów: nie chodzi w tych porównaniach o pocieszanie się, że nie jest z nami tak źle, tylko o unikanie histerii, bo ona jest złym doradcą. Z rezerwą traktujmy dramatyczne scenariusze na Euro 2012 pisane pod wpływem chwili. Już przed mundialem w Niemczech słyszałem, że nasi chuligani go sparaliżują, a potem w Dortmundzie z policją bili się miejscowi. I niczego nie sparaliżowali, zostali wyłapani i po sprawie, to są za dobrze organizowane imprezy.

Ale to świetnie, że UEFA od nas żąda, byśmy przed Euro robili w sprawie walki z bandytyzmem więcej. Jest szansa na partnerską współpracę. Może przy okazji UEFA wyjaśni, dlaczego ręka jej nie drży, gdy trzeba karać za przewinienia Bułgarów, Polaków, Serbów, a jak przyjdzie np. do Włochów, to gdzieś ten rozmach ginie. Może też wyjaśni, dlaczego właściwie martwy pozostał przepis o odejmowaniu punktów drużynom za rasistowskie wybryki ich kibiców. Wydawał się świetnym batem na kluby.

I co najważniejsze, może UEFA zagoni do pracy nie tylko nasz rząd, ale i PZPN? W końcu on się poza nią i FIFA nikogo nie boi.

Paweł Wilkowicz
Rzeczpospolita, rp.pl