Kilka dni temu przyszła do mnie po wpis zaliczenia sympatyczna studentka, kończąca już swoją przygodę z uczelnią, a więc mająca około 23-25 lat.
Miałem trochę czasu na dyżurze, więc miło pogawędziliśmy sobie o studiach, o bardziej i mniej ciekawych wykładach, o problemach młodych ludzi, w ogóle o życiu.
W pewnym momencie powiedziała z wyraźną radością, a także z dumą, że w ramach z zajęć z dykcji, prowadzonych przez zawodową aktorkę w ramach studium psychologiczno-pedagogicznego, cała grupa seminaryjna poszła niedawno do teatru.
- Co za cudowne przeżycie! Byłam pierwszy raz w życiu w teatrze - opowiadała z przejęciem.
Po jej wyjściu zadumałem się. Kończąca studia w Krakowie, dojrzała już dziewczyna dopiero teraz przekroczyła próg teatru. Dobrze przynajmniej, że była zachwycona. Może zdecyduje się kiedyś z własnej woli i ochoty kupić bilet?
Przypomniałem sobie moją studencką przeszłość sprzed ponad 30 lat. Ileż to razy byłem wtedy w krakowskich teatrach, często razem z koleżankami i kolegami ze studiów. Jakże można było bowiem nie wykorzystać tego, że jest się w Krakowie i nie walczyć o bilety na głośne wówczas spektakle, zwłaszcza w Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej? Było dla nas, studentów, całkiem naturalne i oczywiste, że m.in. tak właśnie trzeba spędzać wolny czas.
Prawda, nie było wówczas wielu innych atrakcji, jak choćby internet, gry komputerowe i puby. Czy jest to jednak wystarczające usprawiedliwienie dla dzisiejszej braci studenckiej, która w ogóle nie odczuwa potrzeby obcowania z wielką sztuką, redukując swoje potrzeby kulturalne do oglądania filmów w telewizji i na monitorach komputerów?
Nie idealizuję czasów swojej młodości. Bywali też studenci, którzy szerokim łukiem omijali świątynie sztuki, sporadycznie tylko chadzając do teatru czy filharmonii, ale do rzadkości należeli tacy, którzy nie uczynili tego chociaż raz podczas kilkuletniego pobytu pod Wawelem. Do dobrego tonu należało być na bieżąco z teatralnym i kinowym repertuarem, podobnie jak z nowościami z zakresu rodzimej i światowej literatury.
Żal mi dzisiejszych dwudziestolatków, że nie mają takich nawyków. Część winy leży oczywiście także po stronie ich rodziców, szkolnych nauczycieli, wykładowców wyższych uczelni, którzy powinni kształtować w nich takie potrzeby. Ale nie jest to usprawiedliwienie dla młodego człowieka, który powinien odczuwać naturalną potrzebę obcowania z tzw. wysoką kulturą i umieć ją realizować, zwłaszcza jeśli przyszło mu studiować w takim mieście jak Kraków.
O tempora, o mores!
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE