Jeśli ktoś chce wytłumaczyć, na czym polega manipulacja opinią publiczną, powinien pokazać, jak opisywano sprawę samobójstwa Barbary Blidy – pisze publicysta „Rzeczpospolitej\"
Kilka tygodni przed czwartą rocznicą samobójczej śmierci byłej polityk SLD prokuratura umorzyła jeden z wątków śledztwa: to, czy ktoś zacierał ślady na miejscu wypadku.
– Półtora roku zajęło łódzkiej prokuraturze ustalenie, że po śmierci Barbary Blidy nie były "zacierane ślady i dowody". To decyzja zaskakująca. Sejmowa komisja śledcza dostarczyła aż nadto dowodów, że były matactwa i zacieranie śladów tragedii w domu Blidów po wkroczeniu tam ekipy ABW – pisze czołowa komentatorka "Gazety Wyborczej" Agnieszka Kublik.
Według niej na ten "skandal" powinien zareagować prokurator generalny. W końcu prokuratorzy nie wyjaśnili – co bystro zauważyła Kublik – "skąd na broni wzięły się dwie nitki". Zdaje się, że od decyzji prokuratury nie można się odwołać, ale Andrzej Seremet powinien coś z tym zrobić. Co? Nie wiadomo dokładnie, ale na pewno coś złego tym, którzy dopuścili się "tuszowania" matactw.
Jak Henryk Holland
W ogóle w całej tej sprawie, której "GW" od czterech lat poświęca masę miejsca i energii, dzieje się niewiele, jeśli chodzi o realny urobek. "Gazeta" krzyczy tytułami, że Ziobro manipulował, naciskał i tuszował. Ale koronnego dowodu ciągle nie ma i żadne uosobienie zła IV RP nie zasiadło na ławie oskarżonych. Co więcej, nie widać, aby coś takiego miało w ogóle się zdarzyć.
"Taka śmierć zdarzyła się w Polsce po raz pierwszy od samobójstwa Henryka Hollanda, który 46 lat temu wyskoczył przez okno podczas rewizji dokonywanej przez peerelowską bezpiekę. Wszyscy winni tego, co się stało wczoraj rano w domu Barbary Blidy, powinni ponieść odpowiedzialność – nie polityczną, tylko karną" – pisała od razu po śmierci Blidy Helena Łuczywo.
Nikt nie poniósł. Mimo starań "GW", sejmowej komisji śledczej, "odpolitycznionych" organów ścigania. Nieodnaleziony idealny dowód koronny mógłby być np. nagraniem z kamery przemysłowej. Takiej jak na Okęciu, która miała – według niektórych mediów, w tym "GW" – nagrać gen. Błasika krzyczącego na jednego z pilotów. Otóż najlepiej by było, gdyby nagranie przedstawiało Jarosława Kaczyńskiego robiącego awanturę zastraszonemu funkcjonariuszowi ABW. A gdyby nie nagrał się dźwięk, z ruchu ust specjaliści bez żadnych wątpliwości odczytaliby ten straszny rozkaz: – Strzelaj, dziadu!
Nic takiego nie znaleziono. Ale sprawa tragicznej śmierć byłej posłanki służy doraźnym porachunkom politycznym. Jest gorzką ironią fakt, że Barbarę Blidę wywiesił na swoich sztandarach SLD, mimo iż ona sama kilkakrotnie zrywała z tą partią. A i partia zerwała z nią. Nie dała jej miejsca na liście wyborczej do Sejmu w 2005 r. I nie interesowała się nią do tragicznego 25 kwietnia 2007 r.
Bojownik o rynek
Publiczną obecność Blidy da się podzielić na trzy etapy. Najpierw była politykiem – jednym z wielu, budzącym kontrowersje, czasem sympatię. Potem była trędowata – obciążały ją zeznania jej przyjaciółki. Dzisiejsi głosiciele jej niewinności nie kwapili się wówczas nie tylko do obrony czy wyjaśnienia sprawy, ale nawet do bliższych kontaktów.
Wreszcie po tragicznej śmierci została kanonizowana. Stała się patronką, orędowniczką i wspomożycielką w walce z "kaczyzmem" i "ziobryzmem".
Dzięki temu wszystkiemu studenci dziennikarstwa mogą pisać prace zatytułowane np. "Obraz Barbary Blidy w publikacjach "Gazety Wyborczej" w latach 1989 – 2011". Podobno młodsze pokolenie nie rozumie kultowych fraz z filmów Barei. Badanie roczników "GW" pozwoli każdemu zrozumieć, co znaczy "prawda czasu i prawda ekranu".
Na początku Blida była postkomunistyczną posłanką. Jedną z wielu, ale aktywną w niektórych dyskusjach. W 1993 r. została ministrem budownictwa. Gdy jesteśmy przy "Gazecie Wyborczej", to nie widać w tamtejszych opisach zachwytu, z którym opisywano ją po jej śmierci. "GW" czasem ją krytykowała, a czasem czuć też było życzliwość. Być może dlatego, że była traktowana jako "bojownik o rynek". Tak, obok Grzegorza Kołodki i Wiesława Kaczmarka, z aprobatą określił ją Ernest Skalski.
Ogólnie jednak wyłania się obraz Blidy jako jednego z wielu regionalnych partyjnych macherów. Tych, co załatwią coś dla branży górniczej albo budowlanej lub pokłócą się z kolegami o miejsce na liście wyborczej.
Nie była przedstawiana jako autorytet, wzór dla młodzieży i "twarda Ślązaczka", gdy "GW" opisywała protesty Blidy przeciw "delegalizacji" przez rząd Buzka automatów hazardowych (tych słynnych, które poznaliśmy później za sprawą "Drzewka" i "Rycha"). "GW" drwiła wówczas – całkowicie słusznie – z jej pokrętnej argumentacji, że rząd nie powinien walczyć z hazardem, bo już w starożytnej Troi grywano w kości.
Bez słowa o naciskach PiS
Ale najciekawsze jest to, co stało się potem. Barbara Kmiecik, zwana śląską Alexis, bliska znajoma Blidy, trafiła do aresztu. Jej zeznania były obciążające dla kilku śląskich polityków, w większości z SLD. Kmiecik została aresztowana jeszcze za rządów Sojuszu. Wtedy też media zaczęły pisać o jej zeznaniach.
"GW" opisywała to bez szukania w tym drugiego dna. Nie protestowała przeciw rzucaniu oskarżeń na znanych polityków. W lutym 2005 r. pisała, że Kmiecik powoływała się na Blidę w Ministerstwie Gospodarki, skąd próbowała wyłudzić dotację. Dziennikarze zamieścili zaprzeczenie Blidy, ale w ogóle wymowa tekstu jednoznacznie wskazywała, że zeznania Kmiecik trzeba traktować poważnie. – "Jeśli zacznie mówić, to kłopoty może mieć połowa ludzi znanych z pierwszych stron gazet – opowiada informator". To cytat z tego tekstu. Kilka kolejnych publikacji też przedstawiało Alexis jako poważną aferzystkę. "GW" nie zarzucała jej konfabulacji, a prokuratura nie została oskarżona o wymuszanie zeznań.
Jeszcze w lutym 2007 r. – gdy rząd PiS był od dawna oskarżany o szukanie "układu" – "GW" z powagą relacjonowała postępy śledztwa w sprawie korupcji w handlu węglem. "Alexis przyznała też śledczym, że drogimi prezentami kupowała przychylność polityków lewicy. W swoich zeznaniach wymienia m.in. Barbarę Blidę". Była posłanka w tekście zaprzecza tym oskarżeniom.
Artykuł – tak, jak wszystkie do tej pory – wygląda standardowo: ktoś oskarża, ktoś temu zaprzecza. Ale nie ma ani słowa, że naciskana przez polityków PiS prokuratura za wszelką cenę szuka układu. Zresztą "Gazeta" dała artykułowi zupełnie bez ironii tytuł "Alexis sypie układ". Tekst ukazał się tuż po zatrzymaniu osławionego doktora G., gdy ta sama redakcja oskarżała ówczesne władze o najgorsze praktyki.
Dociekliwość
Wymowa tytułów i treści zmieniła się po samobójstwie, choć czasem pisali je ci sami autorzy. – "Złamali mnie i zeznawałam. Nie wstydzę się tego, co zrobiłam. Pytali głównie o Basię Blidę – opowiada "Gazecie" Barbara Kmiecik" – czytamy w nagłówku artykułu z 27 kwietnia 2007 r. Pisanego dzień po śmierci Blidy. Dwaj dziennikarze "GW" pojechali wówczas do Kmiecik. Przez dwa dni nikt nie pomyślał, aby zadać sobie ten trud. Obrona Blidy przed zarzutami Kmiecik i "knowaniami" prokuratury nikogo wówczas nie interesowała.
A półtora roku później autorowi tekstu "Alexis sypie układ" (i innych o aferze węglowej) pozwolono przeczytać akta w sprawie Barbary Blidy. Dotarł do nich pierwszy – jak sam się pochwalił. "Prokuratura i ABW nie miały nic na Blidę" – zatytułowany został jego artykuł.
Szkoda, że "Gazeta" nie była tak dociekliwa przed 25 kwietnia 2007 r.
Piotr Gursztyn
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE