Przez ostatnie dni jedni pouczali Kaczyńskiego, że wojuje z fantomami, bo przecież RAŚ to nieszkodliwa garstka, inni twierdzili, że cały Śląsk domaga się autonomii. W istocie obie tezy są nieprawdziwe – pisze publicysta „Rzeczpospolitej\"
Mamy kolejny teatr politycznego absurdu polegający na łapaniu kogoś za słowa. Znów tym kimś jest Jarosław Kaczyński, skłonny do formułowania tez ostrych i nie zawsze cyzelujący zdania. A jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że widowisko jest żenujące.
Zdanie: "Śląskość jest pewnym sposobem odcięcia się od polskości i przypuszczalnie przyjęciem po prostu zakamuflowanej opcji niemieckiej", pochodzi z raportu prezesa PiS o stanie państwa. Należy je w oczywisty sposób czytać łącznie z dwoma poprzednimi zdaniami. Kaczyński pisze w nich o rzecznikach tak zwanej narodowości śląskiej. Gdy je przeczytamy razem, stanie się jasne, że przez "śląskość" polityk tu akurat rozumie opowiadanie się za istnieniem tej narodowości. Prezes PiS polemizuje z rzecznikami RAŚ, a nie z ludźmi kultywującymi śląską gwarę czy obyczaje. Nie z patriotami własnego regionu.
Niech przeprosi!
Nie przeszkadzało to w miniony weekend takim politykom, jak Marek Migalski, Joanna Kluzik-Rostkowska, Paweł Graś czy Marek Siwiec ujmować się za wszystkimi Ślązakami i żądać przeprosin za "haniebną wypowiedź". A mediom nie przeszkadzało zadawać pytania w rodzaju: "Czy Ślązak może być dobrym Polakiem?". Choć literalnie rzecz biorąc, Kaczyński ujmował się w tych kilku zdaniach właśnie za tymi Ślązakami, którzy czują się Polakami.
Politykom się nie dziwię: ich wilczym prawem jest żerowanie na słownych niezręcznościach przeciwników, choć jest to w tej sprawie czynność wyjątkowo brzydka, zważywszy na przedmiot. Nie wierzę, żeby na przykład Marek Migalski, wypowiadający się dzień wcześniej przeciw autonomii Śląska, tego nie rozumiał.
Dziwię się dziennikarzom: ich zadaniem jest przecież dociekanie prawdy. Można oczywiście twierdzić, że Kaczyński zaszkodził po raz kolejny sam sobie, bo przed wyborami nie zaleca się do wszystkich możliwych grup wyborczych. Że jest niedyplomatyczny, że powinien brać poprawkę na cudze przeczulenie. Ale to nie zmienia przecież sensu tego fragmentu.
Przez ostatnie dni jedni pouczali lidera PiS, że wojuje z fantomami, bo przecież RAŚ to nieszkodliwa garstka, inni twierdzili z kolei, że cały Śląsk domaga się autonomii. W istocie obie tezy są nieprawdziwe. Nic nie wskazuje na to, aby większość nawet rdzennych Ślązaków zabiegała o przeforsowanie większej samodzielności od Warszawy (a mieszkają tam jeszcze inni ludzie). Ale też nie jest to zjawisko całkiem nieistotne, zważywszy na to, że formacja autonomistów to koalicjant PO w sejmiku wojewódzkim, który był w stanie przeforsować takie decyzje, jak zmiana barw stadionu chorzowskiego z narodowych na śląskie.
Widmo Niemców
Kaczyński z tą formacją polemizuje, przed nią przestrzega. Zauważmy zresztą, że nie proponuje w stosunku do rzeczników narodowości śląskiej żadnego administracyjnego przymusu. Po prostu się z nimi nie zgadza. Nie ma prawa?
To dziś dopiero cały spór został zrytualizowany jako międzypartyjny. Kilka miesięcy temu wielu kolegów Tuska miało wątpliwości, czy należy zawierać koalicję z RAŚ, przestrzegał przed nią także Bronisław Komorowski. Co charakterystyczne, Julia Pitera, gdy reporter Polsatu zacytował jej słowa prezydenta, potępiła je od razu jako słowa Kaczyńskiego.
Czy lider PiS ma rację, uznając opcję na narodowość śląską za zakamuflowane opowiedzenie się za niemczyzną? To odrobinę bardziej skomplikowane. Jeśli brać pod uwagę realia dawniejsze, z pewnością tak: zasadnicze starcie na tych ziemiach miało tylko dwie strony – Polaków i Niemców. Ale po czasach PRL, na bazie czasem autentycznych, a czasem wyolbrzymionych krzywd można sobie wyobrazić oryginałów, którzy naprawdę uwierzyli w odrębną śląską tożsamość narodową.
Fantom endecji
Kaczyński ma jednak prawo do interpretacji politycznej: pomysł wyodrębnienia Śląska to gra na budowanie oddzielnych więzów ekonomicznych i kulturowych z resztą Europy, co oznacza w praktyce grę na zbliżenie z Niemcami. Nie jest to spekulacja wydumana, zważywszy z jednej strony na już istniejące, choćby inwestycyjne mocne linki śląsko-niemieckie, z drugiej na historyczne sentymenty ciągle obecne wśród wielu Niemców.
Jak sądzę, ze strony liderów RAŚ byłaby to raczej chłodna gra niż kwestia narodowych emocji, takich czy innych. Ale polski patriota może sobie takiej gry nie życzyć.
Na marginesie tej debaty pojawiły się oskarżenia Kaczyńskiego o uleganie tendencjom endeckim. Wynika to z fałszywego przekonania, że każdy, kto posługuje się dziś kategorią narodu, kto uważa go za byt realny, obdarzony tożsamością, mający własne interesy, musi być nacjonalistą. Tak przecież nie jest.
To w równej mierze tradycja endecka co piłsudczykowska, ludowa, ba, ośmielę się zaryzykować twierdzenie, że to również tradycja przedwojennych elit PPS-owskich. Różnica polegała na tym, że nacjonaliści absolutyzowali naród, stawiali wspólnotę narodową ponad każdą inną, preferowali egoizm narodowy jako pożądany model relacji z innymi narodowościami.
Piłsudczycy tak nie myśleli, przynajmniej na początku, stąd na przykład ich zgoda na kontentowanie się "lojalnością państwową" innych narodowości. Ale dotyczyło to tylko tych grup narodowych, które realnie istniały, pomysł kreowania narodowości dla korzyści ekonomicznych wydałby im się i dziwaczny, i niegodziwy, bo i oni uznawali pojęcie interesu narodowego za coś żywego i obowiązującego.
Notabene liderzy RAŚ pokazali nie raz i nie dwa, że lojalność państwowa też jest im obca. Pomysł na wyodrębnianie się (podkreślmy: poza normalnym ustrojem innych części Polski), na korzystanie z ekskluzywnego przywileju po to, aby w jak najmniejszym stopniu dzielić się z innymi swoim bogactwem, nie ma nic wspólnego z poszanowaniem jakiejkolwiek wspólnoty. Także tej nazwanej po prostu Rzecząpospolitą Polską.
Prawo i Sprawiedliwość odwołujące się często do praw człowieka, a nie do narodowego egoizmu (choćby w polityce wschodniej), endecją czy neoendecją nie jest, choć możliwe, że tą tradycją kierują się pojedynczy politycy z jego obrzeży. Fakt, że niepokój o spoistość państwa, uzasadniony czy przesadny, może być uznawany za przejaw nacjonalizmu, to miara aberracji naszej epoki.
Gra słów
Jeden z publicystów krytykujących Kaczyńskiego powiedział przynajmniej szczerze: po co zajmować się Ślązakami, skoro i tak niedługo roztopimy się w narodowości europejskiej. Nawoływałbym do podobnej szczerości innych. Ale sprzeciw wobec takiego myślenia nie czyni z nikogo spadkobiercy Dmowskiego. Kilkadziesiąt lat temu sprzeciwiliby się i de Gaulle, i Churchill, i inni liderzy Europy.
Sławomir Sierakowski zarzucił mi w TVN-owskiej "Loży prasowej", że nie odróżniam narodowości od narodu. Tak, uważam w tym konkretnym kontekście podobne rozróżnienia za grę słów. W tej sprawie decydować będzie przecież suma praktycznych rozwiązań. Do jakich tradycji będą nawiązywali nauczyciele w śląskich szkołach czy lokalne media publiczne nadające rocznicowe audycje.
Jeśli uznamy Ślązaków za narodową mniejszość, sprawa staje się co najmniej dyskusyjna. Mniejszości mają tu większe lub mniejsze przywileje, których nie myślę kwestionować. Ale powiedzmy to sobie otwarcie, a nie udawajmy, że nie ma problemu. I pozwólmy tym, którzy się tego obawiają, wyrażać głośno swoje opinie.
Piotr Zaremba
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE