Ostatnio poparłem PO. Teraz wydaje mi się, że żyjemy w świecie soap opery. Mam wrażenie, że wszyscy politycy są zakumplowani, spotykają się przy grillu, a przed nami grają – mówi lider grupy T.Love Jackowi Cieślakowi
Wydałeś właśnie ultraszczery wywiad rzekę pod tytułem "Muniek", bo irytowała cię coraz większa hipokryzja w naszym kraju?
Miałem trochę wolnego czasu, zrobienie książki zaproponował Grzesiek Brzozowicz, z którym znamy się jeszcze z Remontu, z początku lat 80. Pomyślałem, że zbliżam się do pięćdziesiątki i czas szczerze porozmawiać o środowisku, pieniądzach, eventach, seksie, narkotykach. I polityce. Nie miałem ochoty na skandal. Chciałem znaleźć złoty środek między chamstwem prasy brytyjskiej, która wywleka najgorsze świństwa, a polskim zakłamaniem. Wyszedłem z robotniczego podwórka na częstochowskim Rakowie i nie lubię ściemy. Po mamie odziedziczyłem zasadę: kawa na ławę.
O polskich mediach mówisz: "Gazeta Wyborcza" kreowała cię na przyjaciela homoseksualistów, a "Dziennik" i "Rzeczpospolita" na człowieka, który się nawrócił i chodzi do spowiedzi.
Po premierze "I Hate Rock\'n\'Roll" udzieliłem podobnych wywiadów, kupiłem gazety i zobaczyłem dwóch różnych Muńków. Od tego czasu zacząłem się zastanawiać nad medialną socjotechniką kreowania współczesnej Polski, tego medialnego wywaru, którym podlewa się rozmówców. Z jednej strony są ultrawyluzowani, kochający mniejszości seksualne i Zachód, a z drugiej zwolennicy Boga, Polski i gilotyny. Jak śpiewa Bob Dylan: "Gotta Served Somebody". A prawda leży gdzieś pośrodku, o czym napisałem w piosence "Gun" na płycie "Muniek".
Kiedy zraziłeś się do mediów?
Był taki moment, że TVN 24 leciał u mnie non stop. Fajnie opakowali World Trade Center. Są tam fajni goście, na przykład Grzesiek Miecugow. Ciągle do mnie dzwonili, zapraszali. "Panie Muńku, to, panie Muńku, tamto". Trochę mnie to łechtało. Byłem już nie tylko muzykiem, ale mądralą od wszystkiego. Znałem się na relacjach polsko-żydowskich, redukcji armii niemieckiej. Mogłem skazać Polańskiego na niebyt albo załatwić mu niewinność. Powiedzieć coś o dopalaczach. Chcąc nie chcąc, stałem się medialną przekąską między newsem o Smoleńsku a prognozą pogody. Powiedziałem: stop.
A skąd! Poszedłeś dalej. O Adamie Michniku napisałeś, że jest manipulatorem, a o Rafale Ziemkiewiczu, że to sztywniak.
Ja się nie obrażam, jak ktoś o mnie coś napisze. Tylko niech to uzasadni. Może po tej książce nikt już do mnie nie zadzwoni i będę miał święty spokój?
Nie życzysz sobie chyba telefonów z komitetów wyborczych. W posłowiu napisałeś: "Teraz, gdy patrzę na dokonania PO, na którą głosowałem, to człowiek trzeźwieje, uczy się, widzi, jak nim manipulują, że jedni i drudzy to jest to samo gówno. Ta sama nieudolność. Może PO ma tylko lepsze opakowanie. Może Kaczyński jest uczciwy, ale co zrobię, że się go boję?".
Jedni i drudzy są słabi jako gospodarze kraju, mają średniej klasy team. Może gdyby byli razem, byłoby lepiej. Przecież są pieniądze, dotacje. Trzeba tylko umieć pracować. Nie umieją.
Po 1989 r. nie angażowałeś się w politykę.
To prawda. Naiwnie myślałem, że w Polsce będzie normalnie, zgodnie z zasadą "Kochajmy się". Głupio myślałem, bo wystarczyło przypomnieć sobie kilka książek o rewolucji, by pamiętać, że zwycięzcy zawsze się dzielą. W latach 90. szczególnie mnie to nie zajmowało. Uważałem, że mamy demokrację, niech się polityką zajmują profesjonaliści, a ja będę śpiewał o egzystencji, mieście, problemach seksualno-narkotykowych: niech sobie Kazik śpiewa o premierach Pawlaku i Oleksym! Ale przyszła następna dekada i dłużej obojętnym być się nie dało. Ostatnio poparłem PO. Teraz wydaje mi się, że żyjemy w świecie soap opery. Mam wrażenie, że wszyscy politycy są zakumplowani, spotykają się przy grillu, a przed nami grają. Jest goguś nr 1, 2, 3. Przed kamerą muszą się pospierać. A kiedy trzeba podjąć trudną decyzję dotyczącą przyszłości kraju – każdy rząd się boi. Wszystko jest robione pod słupki, jakby chodziło tylko o to, żeby przez kilka lat być u władzy.
Nie zaproszono cię do "Drugiego śniadania mistrzów", gdzie Donald Tusk spotkał się z muzykami. O co byś go zapytał?
Czy się nie boi obciachu na Euro. I o obietnice, bo mało której dotrzymał. Byłem świadkiem, jak w Niemczech śmiali się, mówiąc: "Tam, za granicą będzie Euro". Nie dziwię się. Co zobaczyłem, wjeżdżając ostatnio do Polski? Kościół, kantor i burdel. Chaos opisany w "Ubu królu" Alfreda Jarry. Niby coś się buduje, ale nikogo nie ma na budowie. Potem jest kawałek Europy w postaci autostrady, a przed stolicą Stryków wita, czyli korek. Mówiąc to, zdaję sobie sprawę, że przywalanie PO stało się teraz modne. Po fali wielkiego uwielbienia.
Po zwycięstwie Komorowskiego zjadłeś pieczoną kaczkę.
I na PiS na pewno nie będę głosował. Na SLD też nie. Nie wiem, na kogo będę głosował.
Zajmijmy się Zygmuntem Staszczykiem. Wspominasz obiad u rodziców w Częstochowie, podczas którego wyszedłeś do toalety, żeby wciągnąć kreskę. Zapaliła ci się wtedy lampka ostrzegawcza.
No tak. Patrzyłem na wannę, w której kąpałem się jeszcze jako szczeniak. Mama, jak to mama, robiła zrazy, tata czekał z cytrynówką własnej roboty, a ja... Nie byłem w klubie, w garderobie, nie byłem zmęczony, a jednak ciągnęło mnie do kreski. "Stary – zagadałem do siebie – niedobrze". Wróciłem do Warszawy, gdzie miałem zaproszenie na koncert i party z Aerosmith. Czyli znowu Babilon. Potem jakieś chlanie w Ground Zero. Czułem się zdołowany. Poszedłem z dziećmi na spacer, na Agrykolę. Pomyślałem: oto są niewinne dzieciaki, ptaszki śpiewają. Jestem ojcem. Po co mi to wszystko? Koks, który miałem w kieszeniach, powyrzucałem. Zaproszenie na koncert i party oddałem napotkanej dziewczynie. Wiem, że to ładna historia do prasy. Ładnie się ją opowiada. Ale temperamentu ćpuna nigdy nie miałem. Zawsze mnie bardziej alkohol spidował. Narkotyki były próbą odreagowania siermiężności PRL. Przyszedł do nas wielki świat. Wielu chciało go spróbować. Latka lecą, nie jestem aniołem, ale zrozumiałem, że do wszystkiego potrzebny jest dystans. Ludziom zdarzają się słabsze dni, muzykom słabsze płyty. Lepiej spojrzeć prawdzie w oczy. A nie udawać. Pakować się spidem.
Zabawne, że szukałeś prawdy o naszej rzeczywistości nawet na kasetach discopolowej grupy Fanatic, które kupowałeś z Pawłem Duninem-Wąsowiczem, w czasach gdy dla środowiska to była wiocha.
T. Love pojechało nawet na festiwal w Opolu, który organizował nasz ówczesny wydawca zajmujący się disco polo. Nie naciskał na nas – sam chciałem przyjrzeć się zjawisku z bliska. Ale jadąc do Opola, zrezygnowaliśmy z Jarocina i wtedy zapachniało Ku- Klux-Klanem. W gazetce jarocińskiej napisano "Nie dla T. Love". Pomyślałem: jacy wszyscy są zakłamani. Przecież nie zmieniłem swojej muzyki. Niestety, w Polsce trzeba mieć szyld OK, być w tym samym towarzystwie albo partii o konkretnie sformatowanych poglądach. Gdzieś być wolno, a gdzie indziej nie. Zazdroszczę wszystkim tym, którzy wszystko wiedzą na pewno. Dla mnie świat jest bardziej złożony. Lepiej nie oceniać innych pochopnie.
Jako pierwsza polska gwiazda ujawniasz swoje zarobki – 850 tysięcy złotych w 2010 r., w tym pół miliona tantiem.
Podoba mi się w Skandynawii. Ludzie z ABBY, megamilionerzy, nie obnoszą się ze swoim bogactwem. W Polsce przegina się w drugą stronę. W naszym środowisku też króluje soap opera, tyle że pod tytułem "Zabrałem ukochaną na Bali", ale gdy się rozmawia o konkretach, zapada milczenie. W powszechnym odbiorze życie artystów kojarzy się głównie z kuglarstwem, chlaniem i dymaniem. A my ciężko pracujemy. Dlatego staram się tłumaczyć, że muzyka, poza tym, że jest moją pasją, to także niełatwa pracą, za którą należy się zapłata. Z kasą różnie bywało. W latach 80. zdobyłem kredyt u publiczności, ale nie zarabiałem. Chcąc się utrzymać, kupiłem magnetowid, żeby sprzedać go w ZSRR. Nie udało się, zadłużyłem się na 400 dolarów i kiedy się ożeniłem, było w drodze dziecko, musiałem jechać do Londynu pracować na zmywaku.
Za wpływy ze Szwagierkolaski kupiłeś hondę accord, ale wtedy jeszcze wstydziłeś się większych pieniędzy.
Do tego stopnia, że kiedy znajomi powiedzieli: "Muniek, jaką masz furę", skłamałem, że ją pożyczyłem. W końcu doszedłem do wniosku, że to paranoja. Musimy się nauczyć normalnie mówić o pieniądzach.
Nie zwariowałeś na punkcie kasy. Nie przyjąłeś propozycji 400 tysięcy za reklamę żywca, na którą później zgodził się Wojciech Waglewski.
Mam świadomość, że zachowuję się jak staroświecki dziadek. Dla młodych ludzi mój gest jest bez sensu, bo dla nich reklama to żaden obciach. A ja muszę pamiętać, co mówiłem do prasy – że nigdy nie sprzedam się do reklamy.
Waglewski mówi, że ma szansę promować ciekawych artystów.
Wojtek zawsze fajnie mówi. A moim zdaniem w takiej sytuacji chodzi o 400 tysięcy. I lepiej o tym powiedzieć wprost. Starcza mi na życie, wycieczki, wakacje. Jeżdżę dobrym samochodem. Wolę grać eventy. Wizerunek nie jest na sprzedaż. To coś bezcennego, jak luksus w głowie. Ale może jestem głupi?
Nie boisz się telefonu od Kayah, której wypomniałeś wszelkie formy komercyjnej działalności?
Kaśka chyba nie ma z tym problemu. Znamy się długo i lubimy. Pamiętam, jak dziwiła się naszym listopadowym trasom. Mówiła: "Muniek, taka pogoda, chce się wam?". Jest elegancką kobietą, zapocone kluby to nie jest jej miejsce, a ja lubię sprawdzić, czy ktoś jeszcze kupuje bilety na T.Love.
Zygmunt "Muniek" Staszczyk, absolwent polonistyki na UW, jest współzałożycielem, liderem, wokalistą oraz autorem tekstów zespołu T.Love. Współpracował z wieloma artystami i zespołami, m.in. z Katarzyną Nosowską, Maanamem i Pidżamą Porno
Jacek Cieślak
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE