Posłowie zakładają się między sobą i z dziennikarzami. Przewidują wyniki wyborów i sejmowych głosowań, a nawet to, kto więcej schudnie
– Współpracę z Adamem Bielanem uważam za zakończoną – ogłosiła kilka dni temu szefowa PJN Joanna Kluzik-Rostkowska. Wyjaśniła, że to efekt docierających do niej informacji, iż europoseł bierze udział w działaniach mających na celu rozbicie formacji.
Jej decyzja miała wymierne skutki nie tylko dla PJN i europosła. Zyskał na niej Zbigniew Ziobro. – Z jednym z publicystów założyłem się, że Bielan nie tylko jako pierwszy ucieknie z tonącego okrętu, ale wybije w nim dziury, by inni jak najszybciej poszli na dno – mówi w "Rz" europoseł PiS. – Publicysta bardziej ufał w uczciwość Bielana niż ja. Dzięki temu będę mógł rozkoszować się brandy marki Metaxa, która była stawką zakładu – dodaje.
Przypadek Zbigniewa Ziobry nie jest wyjątkowy. Politycy zakładają się często, także publicznie. Choć już z wywiązywaniem się z powstałych w ich wyniku zobowiązań jest różnie.
Przegrana Tuska
– Dobrze, że to nie było o duże pieniądze – komentował w połowie marca premier Donald Tusk swój przegrany zakład z Moniką Olejnik. W rozmowie z nią w Radiu Zet utrzymywał, że w 2003 r. głosował przeciw krytykowanym obecnie przez siebie przywilejom dla służb mundurowych. Dziennikarka była innego zdania. – Niestety Internet jest bezwzględny – powiedziała, gdy współpracownicy dostarczyli jej wydruk z głosowania.
Szef rządu publicznie zakłada się rzadko. Nie oznacza to, że nie robi tego prywatnie. – W 1995 r. założyłem się z Tuskiem o to, kto wygra wybory prezydenckie: Aleksander Kwaśniewski czy Lech Wałęsa. Postawiłem na tego drugiego i przegrałem – wspomina Paweł Piskorski, były lider PO, obecnie szef Stronnictwa Demokratycznego. – Zresztą o wyniki wyborów zakładaliśmy się niejednokrotnie w gronie kilku osób. Stawką była zazwyczaj butelka wina. Nie miało większego znaczenia, kto wygrał, bo konsumowało się ją wspólnie.
Hennessy od prezesa
Jarosław Kaczyński również unika publicznego zakładania się. Zdarzały mu się jednak zakłady prywatne z europosłem PiS Jackiem Kurskim. Ten ostatni słynie z doskonałej pamięci do liczb, więc zakłady dotyczyły zazwyczaj dat oraz wielkości dających przedstawiać się cyframi. – Raz założyliśmy się o liczbę głosów, które prezes dostał w 1989 r. w wyborach do Senatu, innym razem o liczbę mieszkańców Bielska-Białej. We wszystkich przypadkach wygrałem– opowiada Jacek Kurski. – Po jednym z takich zakładów, podczas wyjazdowego posiedzenia klubu, dostałem od prezesa koniak Hennessy, który bezzwłocznie otworzyłem przy koleżankach i kolegach.
Do zakładów z europosłem słabość miał też śp. prezydent Lech Kaczyński. W 2009 r. założyli się o wysokość frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Wygrał poseł i dostał zaproszenie na lampkę wina w Pałacu Prezydenckim.
Kurski zakładał się też z posłem SLD Tadeuszem Iwińskim, a ostatnio często robi to z Ziobrą. Założyli się m.in. o to, czy pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy pod Smoleńskiem mec. Rafał Rogalski jest krewnym Bogusława Rogalskiego, byłego europosła LPR. – Uznałem, że są w podobnym wieku i tak do siebie podobni fizjonomicznie, iż jest niemożliwe, by nie byli braćmi. Zbigniew Ziobro był przeciwnego zdania – relacjonuje.
Zakład do dziś nie został rozstrzygnięty, bo gdy politycy byli już pewni, że te osoby nie są ze sobą spokrewnione, odkryli notkę w Wikipedii, z której wynika coś innego.
Kto dotrzymuje słowa
Jacek Kurski zakłada się zazwyczaj w zaciszu gabinetów. Ale większość polityków zobowiązania podejmuje w mediach. – Zakład jest papierkiem lakmusowym wiarygodności polityka i testem na to, czy dotrzymuje słowa – tłumaczy poseł SLD Marek Wikiński, który ma na koncie m.in. publiczny zakład z premierem Tuskiem.
Szef rządu w maju 2009 r. w programie "Młodzież kontra..." w TVP Info powiedział, że przyjmuje zakłady o to, czy prof. Jerzy Buzek zostanie szefem europarlamentu. Wikiński ogłosił, że stawia swoją miesięczną pensję. – Po przegranej zachowałem się honorowo i wpłaciłem pieniądze na konto Caritasu w Radomiu. Choć wygrana posłużyła komuś w potrzebie, żona poprosiła mnie, bym nie zakładał się już więcej o pieniądze – opowiada.
Wybór Jerzego Buzka na szefa PE przyniósł rozwiązanie kilku innych zakładów. Poseł PSL Eugeniusz Kłopotek przekazał butelkę kosztownego francuskiego szampana szefowi dyplomacji Radosławowi Sikorskiemu, a polityk SLD Sergiusz Najar po przegranej z europosłem PO Jackiem Protasiewiczem obiegł wrocławski ratusz.
Zbliżające się ważne wydarzenia to najczęstsza okazja do podejmowania publicznych zobowiązań. Wie o tym były minister sportu Mirosław Drzewiecki, który w 2008 r. założył się z kilkoma dziennikarzami o to, czy Michał Listkiewicz opuści fotel prezesa PZPN. Po przegranej wokół Pałacu Kultury musiała biegać Monika Olejnik. – Chciałem dodatkowo zdopingować Listkiewicza, by nie kandydował na następną kadencję – ujawnia powód zakładów były minister w rozmowie z "Rz".
Wiceminister na rowerze
– Zakładanie się to w polityce wybieg retoryczny, mający na celu dopchnięcie adwersarza do ściany – uważa były szef SLD Krzysztof Janik. Jego zdaniem tym należy tłumaczyć dający się zaobserwować w ostatnich latach wręcz wysyp zakładów wśród polityków.
Mirosław Drzewiecki zakładał się nie tylko o losy Listkiewicza. W 2007 r. założył się z Markiem Suskim z PiS, czyja partia wygra wybory. Z kolei przed ubiegłorocznymi wyborami prezydenckimi o wyniki zakładali się z dziennikarzami wicepremier Waldemar Pawlak (PSL) i Marek Wikiński.
Wyborcze zakłady mają też na koncie wiceszef Klubu PO Waldy Dzikowski i rzecznik Klubu PiS Adam Hofman.
Szczecińscy politycy PiS Krzysztof Zaremba i Leszek Dobrzyński udowodnili, że zakładać się można nie tylko z okazji wyborów. W 2006 r. założyli się, kto więcej schudnie w trzy miesiące. Wygrał ten drugi.
Równie różnorodne jak przedmioty zakładu były ich stawki. Pawlak oddał dwie pensje na rzecz powodzian, a Wikiński i Hofman biegali. Pierwszy wokół budynku Urzędu Miejskiego w Radomiu, drugi sejmowymi korytarzami. Waldy Dzikowski był z kolei przez partyjnych kolegów całowany w czoło. – Działo się to w miejscu symbolicznym: pod poznańskim pręgierzem – wspomina.
Do najoryginalniejszych należy zakład wiceministra infrastruktury Radosława Stępnia z dziennikarzami. Zapowiedział, że jeśli przed Euro 2012 nie powstanie odcinek autostrady łączący Stryków z Pyrzowicami, pokona trasę długości 180 kilometrów na rowerze. Obietnicy dotrzymał, choć lekko zmodyfikował trasę.
Przegrany samolot Palikota
Arthur Schopenhauer twierdził, że człowiek niedotrzymujący zakładów jest najgorszym z kłamców. W polskim Sejmie ta zasada widocznie nie obowiązuje. Wiele ważnych politycznych zakładów do dziś nie zostało bowiem zrealizowanych.
Uzasadnione pretensje do byłego lidera Platformy Jana Rokity może mieć Krzysztof Janik. – W 1998 r. założyliśmy się o to, czy SLD zagłosuje za powiatami. Rokita nie wierzył. Wisi mi butelkę alkoholu – ujawnia.
Z kolei Tadeusz Iwiński skarży się, że do dziś nie otrzymał trunków, które w latach 90. wygrał od naczelnego "Gazety Wyborczej" Adama Michnika i byłego premiera Józefa Oleksego. – Zakład z tym drugim pamiętam wyjątkowo dobrze. Jechaliśmy wieczornym pociągiem relacji Gdynia – Warszawa i założyliśmy się o to, czy prezydent Lech Wałęsa rozwiąże Sejm. Mógł to zrobić, bo dzień wcześniej upadł rząd Hanny Suchockiej. Nie było wtedy telefonów komórkowych, więc o wyniku zakładu dowiedzieliśmy się dopiero po przyjeździe do Warszawy – wspomina Iwiński.
W niechlubnej kategorii politycznych dłużników prym wiedzie jednak założyciel Ruchu Poparcia Janusz Palikot. Do dziś nie przekazał butelki whisky posłowi PJN Pawłowi Poncyljuszowi w związku z zakładem z 2009 r. Chodziło o efektywność prac komisji "Przyjazne państwo" podważaną przez Poncyljusza. W tym samym roku w programie "Teraz my" w TVN Palikot postawił swój samolot, że Donald Tusk zostanie prezydentem. Maszyny nie spieniężył.
– Whisky dla Poncyljusza czeka, ale on się boi spotkać. A Tusk nie został prezydentem, bo nie wystartował. Teza, że przegrałem ten zakład, jest naciągana – tłumaczy były poseł PO.
Krótka pamięć prezydenta
Zdarza się, że uczestnicy zakładu w ogóle zapominają o tym, że się zakładali. Przykładem może być były prezydent Aleksander Kwaśniewski. W marcu 1989 r., będąc ministrem w rządzie Mieczysława Rakowskiego, wziął udział w zakładzie dotyczącym tego, ile mandatów "Solidarność" uzyska w pierwszych częściowo wolnych wyborach do parlamentu.
Do zakładu przystąpili też premier Rakowski, rzecznik prasowy rządu Jerzy Urban i podsekretarz stanu w Urzędzie Rady Ministrów Aleksander Borowicz. Stawką było 5 tysięcy złotych – równowartość obiadu w restauracji sejmowej.
Marcowy zakład opisali autorzy kilku publikacji na temat historii najnowszej. Wynika z nich, że wygrał Borowicz, a uczestnicy znacznie nie docenili siły "S". Historycy spierają się jednak, czego konkretnie zakład dotyczył: wyborów do Sejmu czy Senatu, oraz kto w jaki sposób prognozował szanse opozycji.
Wątpliwości mógłby przeciąć Aleksander Kwaśniewski. W 2007 r. o przebieg zakładu spytała go "Krytyka Polityczna". Wydawał się zaskoczony. – Słabo (pamiętam, o co się założyliśmy – red.). O wynik wyborów albo coś podobnego? – pytał.
Gdyby nie krótka pamięć Kwaśniewskiego, wiedzielibyśmy o tym zakładzie więcej. Szkoda. Bądź co bądź zaczęła się od niego historia zakładów III Rzeczypospolitej. Samej III RP również.
Wiktor Ferfecki
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE