Ewa Stankiewicz stoi przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie przez kilka miesięcy i filmuje. Rozmawia z ludźmi. Wbrew swej woli staje się obiektem niechęci i agresji wreszcie – publicysta \"Rzeczpospolitej\" opisuje film \"Krzyż\"
Ewa Stankiewicz zrobiła kolejny wstrząsający film. Film, który analizuje III RP, ale także stan naszej cywilizacji głębiej niż uczone traktaty. Przede wszystkim zaś nie tyle mówi, ile pokazuje go w zbliżeniu. W przerażającym powiększeniu. "Krzyż" odsłania zjawisko, które nazwać można rodzeniem się pogardy jako siły społecznej.
Dokumentowanie nienawiści
Niedawno przez polskie ekrany przeszedł nagradzany i fetowany w Europie na wszelkie sposoby film – skądinąd świetnego reżysera – Michaela Hanekego "Biała wstążka". Miał on ukazywać genezę nazizmu. W rzeczywistości gruntownie i, co gorsza, w sugestywnej formie, fałszował historię, uznając niemieckie demony za płód patriarchalnego, rygorystycznego protestantyzmu – czytaj: etyki chrześcijańskiej czy religijnej po prostu.
"Wiek XX", równie doskonały film Bernarda Bertolucciego sprzed 40 lat, pokazywał powstawanie faszyzmu według marksistowskiej wykładni równie fałszywie, jak wizje Hanekego tworzone na podstawie współczesnej, liberalnej receptury.
"Krzyż" Stankiewicz łapie podobne do analizowanego w tamtych filmach zjawisko na gorącym uczynku i dokumentuje. Nie chcę używać określenia "faszyzm" czy "nazizm" nie tylko z powodu ich wyświechtania. Nigdy nie obcujemy z dosłowną powtarzalnością historycznych zjawisk. Zwykle nie jesteśmy jednak w stanie wyplątać się z naszych doświadczeń i walczymy z nieistniejącymi zagrożeniami przeszłości, choć analogiczne do nich, w nowej formie, sytuują się już zupełnie gdzie indziej.
Żałoba, czyli spotkanie
Film Stankiewicz pokazuje współczesne źródła postaw, które kiedyś płodziły nazizm czy faszyzm. Dokumentuje wyrastającą z nihilizmu pogardę prowadzącą do nienawiści wobec tych, którzy procesom tym nie ulegają i stają się żywym wyrzutem sumienia w "wyzwolonym" świecie. Filmuje nienawiść, która przeradza się w akceptację dla zbrodni.
Stankiewicz nie komentuje, nie narzuca swojego zdania, choć jej film jest wielkim komentarzem i podsumowaniem. Stoi przed prezydenckim pałacem przez kilka miesięcy i filmuje. Zadaje pytania i rozmawia z ludźmi. Wbrew woli staje się także bohaterką, obiektem niechęci i agresji wreszcie. Jej film ma charakter bezpośredniego przeżycia, ale jest także obrazem gorącej rzeczywistości przyłapanej chłodnym okiem kamery
Na początku jest podniośle.Tragedia smoleńska wyprowadza ludzi na ulice i pozwala im się ze sobą spotkać. Polacy odkrywają, że żyją w kraju, którego obraz kreowany przez opiniotwórcze ośrodki radykalnie odbiega od ich doświadczeń, w państwie, które nie jest ich. Okazuje się, że tak jak oni myśli wielu i że mają oni za sobą podobne doświadczenia.
Zaczyna się od najprostszych spostrzeżeń. Kontrastu między medialnym wizerunkiem nieżyjącego prezydenta a rzeczywistością. Dzielenia się informacjami o zdarzeniach i zjawiskach nieistniejących w oficjalnym przekazie. W tych rozmowach po drugiej stronie uczestniczą rodacy ukształtowani przez medialną propagandę. Nie dostrzegają problemów. Domaganie się sprawiedliwości to dla nich polowanie na czarownice. Kiedy słyszą, że dawni właściciele PRL w III RP przekazują władzę i wpływy swoim dzieciom, a krytycy tego stanu rzeczy domagają się tylko równości szans, nie bardzo mają co odpowiedzieć.
Jak wszystko w III RP, żałobnicy odbiegają od swoich medialnych wizerunków. Są wśród nich młodzi, wykształceni, którzy wygłaszają przemyślane sądy, a w odpowiedzi zwykle słyszą komunały. Często zresztą zamiast nich pojawia się epitet. Przecież takie poglądy prezentować mogą tylko "mohery" albo "pisiaki". Ale rozmowa i dyskusja ciągle są możliwe. Odbywają się w cieniu krzyża postawionego tam dla upamiętnienia poległych pod Smoleńskiem.
Wiara jako skandal
Symbole narodowe i religijne się przeplatają, gdyż kultura ufundowana jest na religii, a polskie doświadczenia są w tym względzie szczególnie wymowne. Trudno sfery te od siebie oddzielić.
Jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta było usunięcie krzyża sprzed pałacu, co Bronisław Komorowski ogłosił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". Dramatyczna próba wykonania tego postanowienia, którą oglądamy w filmie, zostaje udaremniona, choć krzyż osłonięto barierkami i otoczono kordonami policji i straży miejskiej. Od tego momentu jednak relacje między obrońcami krzyża a ich antagonistami się zmieniają, a różnica pogłębia.
Trwają jeszcze rozmowy, ale wrogość narasta. I, jak zwykle w naszej rzeczywistości, zaczyna się od odwrócenia znaczeń. To grupka modląca się pod krzyżem uznana zostaje za napastników. To oni mają reprezentować nietolerancję, zagrożenie wolności, są upostaciowieniem zmór ze snów liberalnego, rozdokazywanego, współczesnego mieszczucha. Tamci, religijni, poważnie traktujący wspólnotowe zobowiązania przeszkadzają w beztroskiej zabawie, w którą ma się zamienić życie. Skandalem jest samo ich istnienie.
Obelga, profanacja, agresja
Ci pod krzyżem, czyli inni, najpierw mają zostać naznaczeni, a potem wyeliminowani. Na razie z przestrzeni publicznej. – Krzyż do kościoła, modlić się w kościele! – wyją coraz bardziej wrogo grupki odprawiających rytuał prymitywnej zabawy na ulicy. Oburza ich religia, powaga i symbolizujący ją krzyż. Ulica, przestrzeń publiczna ma należeć do nich.
– Jestem czarnym Żydem, homoseksualistą... – prowokuje podpity, wyglądający raczej na cwaniaka z Targówka, gość, który podchodzi do spokojnych ludzi zebranych wokół krzyża. Uznaje, że nazwał to, czego tamci muszą nienawidzić. Muszą być homofobami, rasistami i antysemitami. Innymi słowy, zasłużyli na nienawiść i eliminację. Obrońcy krzyża mają być sektą, ludźmi chorymi psychicznie. Powinni być zamknięci.
Na naszych oczach wyłania się metafora współczesnej Europy.
Przeciwnicy krzyża używają ideologicznego frazesu, którym karmieni są na co dzień, potem krzyku i obelgi. Frazes mówi, że religia jest czymś nieprzyzwoitym i dlatego może być praktykowana prywatnie lub wyłącznie w przeznaczonych do tego miejscach w przeciwieństwie np. do seksu. Krzyk ma zagłuszyć wątpliwości i argumenty. Obelga odczłowiecza, pozwala odczuwać pogardę.
– Jest pani idiotką – mówi przechodzień do autorki filmu. – Dlaczego? – pyta Stankiewicz. – Bo wygląda pani na idiotkę! – słyszy odpowiedź.
Obelga przeradza się w profanację, próbę najgłębszego dotknięcia obrońców krzyża. Pojawiają się kolejne kombinacje: krzyż z puszek piwa Lech czy ukrzyżowany pluszowy miś.
Ta narastająca, symboliczna, słowna przemoc stopniowo prowadzi do przemocy dosłownej, fizycznej. Na początku są tylko obietnice.
– Należy was zbombardować, zniszczyć! – krztusi się wściekłością młody człowiek. Manifestacje obojętności wobec śmierci prezydenta przeradzają się w deklaracje satysfakcji z tego powodu i życzenia śmierci jego brata. Szczególną nienawiść wywołuje przecież partia uznana za emanację obrońców krzyża. Akt wściekłego, zespołowego rozrywania pluszowych kaczorów staje się plemiennym rytuałem.
Młodzi pytani o zabójstwo działacza PiS krztuszą się ze śmiechu. Przecież to tylko "pisiak". Zasłużył na to, co dostał. – Pizdy z pisu! – słyszymy coraz częściej obok innych wyzwisk.
Obelgom zaczyna towarzyszyć fizyczna agresja, która rozgrywa się przy akompaniamencie głupawych piosenek.
Porządek przemocy
Wszystko to toczy się pod nadzorem wyjątkowo licznych przedstawicieli służb porządkowych: policji i straży miejskiej. Funkcjonariusze nie zauważają aktów agresji wobec obrońców krzyża i ich stronników. Występują po stronie napastników.
Napadnięta Stankiewicz jest ostro przesłuchiwana. Stoimy wobec odwróconej rzeczywistości, którą nadzoruje władza. W pewnym momencie grupka szydzących z obrońców krzyża roztapia się w tłumie policjantów. – Czy panowie są z policji?! – pyta Stankiewicz i nie otrzymuje odpowiedzi.
"Krzyż" nie jest reportażem śledczym, ale ta scena, tak jak wątek wsparcia bojówek atakujących obrońców krzyża przez siły porządkowe, odsłania inny mechanizm wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu. Agresorzy używają języka, w który zostali wyposażeni przez dominujące ośrodki opiniotwórcze. Są efektem tworzonego przez nie przemysłu pogardy i nienawiści. Okazuje się, że najprawdopodobniej są także – a w każdym razie w jakiejś mierze – sterowani przez rządzących, którym nie na rękę jest pamięć o nieżyjącym prezydencie i katastrofie smoleńskiej.
To działanie posuwa się dalej. Paru żałobników zostało przez policję siłą zawiezionych do szpitala psychiatrycznego. Szpital zamknął ich, chociaż po jakimś czasie musiał wypuścić. Jeszcze. Przecież, jak powtarza się w wypowiedziach napastników, ludzie modlący się na ulicy – a może ogólnie, modlący się (jak można?! w XXI wieku?!) – to przypadki psychiatryczne. – A ludzie chorzy psychicznie muszą być zamykani w szpitalach! – wykrzykuje jeden z młodych, wykształconych, oburzonych krzyżem.
Niedaleko ma swoją siedzibę "Nowy, wspaniały świat", klub radykalnie lewicowej "Krytyki Politycznej", która na szczególnych warunkach wyjątkowo atrakcyjny lokal dostała od powołującej się nieustannie na swoją katolicką religijność prezydent Warszawy. Młodym lewicowcom, dla których słowem kluczem jest "wykluczenie", a jednym z ewangelistów – Michel Foucault, nie przyjdzie do głowy, że paradoksalnie realny przykład tego, o czym pisał autor "Nadzorować i karać", rozgrywa się dwa kroki od ich modnego klubu.
Dla Foucaulta norma zdrowia psychicznego była jednym z ważniejszych mechanizmów narzucania dominującej kultury. Ci, którzy się w niej nie mieścili, byli karani osadzeniem w psychiatrycznym szpitalu i poddawani przymusowej terapii. Abstrahując od wątpliwości, które budzi ta teoria, okazuje się ona pasować do współczesnej Europy i III RP jako jej karykaturalnego spełnienia. "Wykluczonymi" stają się w niej obrońcy tradycyjnej kultury. To ona klasyfikowana jest jako patologia, a jej przedstawiciele – jako mieszczący się poza normą – są karani.
Pałac i ulica
Władza w Polsce w imię swoich partyjnych interesików rozpętuje dziś nienawiść, którą "Krzyż" odsłania. Jej widomym symbolem jest prezydencki pałac. Milczący, rzęsiście oświetlony i gasnący, gdy bojówki ruszają na grupkę pod krzyżem. Czasami pojawia się prezydencki minister Jacek Michałowski, ironicznie (żeby nie powiedzieć pogardliwie) spoglądający na ludzi przed pałacem. Odmawia odpowiedzi, nieco znudzony, nieco poirytowany tym, co dzieje się na ulicy. Trafia tam zresztą tylko przypadkowo i jak najprędzej chce uciec do swojej limuzyny, pod opiekę swojego dworu.
Bezpośredniego kontaktu między pałacem a ulicą nie ma.
Jest jeszcze w "Krzyżu" uderzająca nieobecność, którą podkreślał Artur Bazak, omawiając film w tygodniku "Uważam Rze". To nieobecność Kościoła hierarchicznego. Do wyprowadzenia krzyża delegowani są młodzi, zagubieni księża. A modlić się wraz z jego obrońcami przychodzi tylko jeden kapłan, inna sprawa, że jeden z tych najbardziej znaczących z czasów opozycji i "Solidarności", przyjaciel ks. Jerzego Popiełuszki – ks. Stanisław Małkowski.
Drugi obieg
W dzisiejszej Polsce zaczyna się rozszerzać alternatywny obieg filmowy. Takie obrazy jak "List z Polski", "Mgła", a teraz "Krzyż" są produkowane i dystrybuowane poza oficjalnym obiegiem i niepokazywane przez media. Te dwa ostatnie powstały – wydawałoby się – wbrew zdrowemu rozsądkowi, bez żadnych środków, wyłącznie dzięki pasji i poświęceniu ich twórczyń oraz pracujących społecznie ekip. "Krzyż" Stankiewicz jest filmem, który chwyta na gorąco nasz czas i jego najgłębsze problemy. Mało prawdopodobne, żeby pokazały go polskie telewizje.
Film jest do kupienia w księgarniach
Bronisław Wildstein
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE