Donald Tusk wcześniej specjalnie nie cenił Cezarego Grabarczyka, a teraz nie może się bez niego obyć – mówią politycy Platformy
Posłowie i senatorowie Platformy Obywatelskiej zgromadzeni w podwarszawskiej Jachrance poczuli ogromną ulgę, gdy zobaczyli Donalda Tuska i Grzegorza Schetynę w dobrej komitywie, jak za dawnych lat.
– Naprawdę się bali, że spór między liderami to początek końca PO, dlatego kamień spadł im z serca – opowiada uczestnik piątkowego spotkania.
Konflikt między szefem i jego pierwszym zastępcą drążył partię od dawna. Wylał się do mediów, kiedy marszałek Sejmu otwarcie skrytykował premiera za zbyt opieszałą reakcję na raport MAK w sprawie katastrofy smoleńskiej. Schetyna został za to zaatakowany na posiedzeniu zarządu głównie przez ludzi Cezarego Grabarczyka i część lokalnych liderów. To wtedy ujawnił się podział partii na obozy Grabarczyka i Schetyny.
Politycy z drugiego szeregu
Klubowy klimat w warszawskiej XIX-w. kamienicy, doborowe drinki, a na ścianach niezliczona liczba telewizorów pokazujących futbol z całego świata. To Sketch – jedna z ulubionych knajpek grupy posłów PO.
Andrzej Biernat, szef łódzkiej Platformy, Ireneusz Raś, lider w Małopolsce, czasami Cezary Grabarczyk, minister infrastruktury, oraz kilku przewodniczących wojewódzkich wpada tu obejrzeć mecze. Bywa, że chwilę wcześniej niektórzy sami kopali piłkę razem z premierem. Ale w knajpce mało kto ich zna. – Nikt mnie nie zaczepia na ulicy i cenię sobie tę prywatność – mówi Biernat.
"Spółdzielnię", czyli grupę skupioną wokół Grabarczyka zwaną też hawełkowcami (od nazwy restauracji sejmowej) tworzy zaledwie kilku mało znanych polityków PO. Ale sympatyzują z nimi szefowie większości regionów.
Ich przeciwnicy twierdzą, że "spółdzielców" nie łączy żadna wspólna idea ani poglądy. – To typowa koteria, która dąży do poszerzenia wpływów i w konsekwencji do zdobycia władzy – uważa poseł z grupy Schetyny.
– Nie znam polityka, który swoją pracą nie chciałby budować swojej pozycji, a zwykle nie robi się tego w pojedynkę, lecz przekonując do swoich racji grupę – ripostuje Ireneusz Raś.
Skład tzw. spółdzielni jest wypadkową różnych układów sił w partii. Sympatyzuje z nią np. Waldy Dzikowski. Poszukał w niej wsparcia, gdy się okazało, że Rafał Grupiński, szef wielkopolskiej PO i filar grupy Schetyny, nie da mu pierwszego miejsca na liście wyborczej w Poznaniu. Bo sam zamierza je zająć.
W podobny sposób do grupy Grabarczyka przystąpił minister kultury Bogdan Zdrojewski. Nie żyje w przyjaźni ze Schetyną, a obaj są z jednego okręgu wyborczego. Z kolei poseł Damian Raczkowski wygrał wybory na szefa na Podlasiu z człowiekiem Schetyny i sprzymierzył się z grupą Grabarczyka.
– A gdy z Grabarczykiem związał się Tomasz Lentz z Torunia, to skłócony z nim Paweł Olszewski z Bydgoszczy nie miał wyjścia i przystał do Schetyny – opowiada jeden z działaczy.
Koledzy z ławy i boiska
Raś z Biernatem tworzą zgrany duet. To oni nadają w grupie ton. – Poznaliśmy się na sali plenarnej w 2005 r., gdy posadzili nas koło siebie w ławach – opowiada Biernat. Obaj interesują się sportem, grają w drużynie Tuska dwa razy w tygodniu. Biernat to napastnik, Raś – obrońca. Nawet pokoje w Domu Poselskim mają koło siebie. A kilka miesięcy temu Biernat został ojcem chrzestnym najmłodszej córki Rasia.
Biernata, lokalnego działacza PO w Łódzkiem, do wielkiej polityki wciągnął sam Grabarczyk. W 2005 r. Biernat był szefem powiatowego koła PO i szukał kandydatów na listy wyborcze. Dostał wówczas od Grabarczyka, z którym nie był specjalnie zaprzyjaźniony, propozycje, by sam wystartował. I tak rozpoczęła się jego kariera parlamentarna.
Dziś przez niektórych polityków Platformy uważany jest za człowieka odgrywającego taką rolę przy Grabarczyku jak niegdyś Schetyna przy Tusku. – To twardy, bezwzględny polityk – mówi jeden z posłów.
I coś jest na rzeczy. We władzach łódzkiej PO nie znaleźli się ludzie ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego, który z Grabarczykiem ściera się o wpływy w regionie.
Przeciwnicy wytykają też Biernatowi niską (44 proc.) frekwencję w Łódzkiem w partyjnych prawyborach kandydata na prezydenta w 2010 r. Rzekomym powodem tej sytuacji miało być "pompowanie kół". Chodziło o wspierające Grabarczyka Koło Aktywności. Oficjalnie miało liczyć około 460 członków, a nieoficjalnie działacze mówili o 160.
– Wątpliwości dotyczyły jednego koła, do którego zapisywało się wielu studentów. Teraz robimy weryfikację działaczy, by wiedzieć, jak jest naprawdę – odpowiada Biernat.
Część łódzkich polityków uważa też, że w organizacji wojewódzkiej źle się dzieje. Przypominają słynną historię, gdy jeden z polityków PO pod nickiem "lenon1" pisał w Internecie paszkwile m.in. na Iwonę Śledzińską-Katarasińską i Mirosława Drzewieckiego. Śledzińska-Katarasińska oskarżyła o tę działalność Zbigniewa Papierskiego, bliskiego współpracownika Grabarczyka, ale się z tego wycofała. Zwolennicy Biernata podkreślają natomiast, że za jego kadencji Platforma wygrała wybory samorządowe.
Raś to z kolei były podopieczny Jana Rokity. Niedoszły premier z Krakowa w 2005 roku pozyskał dla konserwatywnego skrzydła PO dwóch polityków: Jarosława Gowina, katolickiego publicystę, i właśnie Rasia. Ten drugi był mocno związany z krakowską kurią, bo jego brat jest sekretarzem kard. Stanisława Dziwisza. Na początku politycznej kariery Raś czasami podkreślał te koneksje.
– Chętnie organizuje pielgrzymki lub angażuje się w takie inicjatywy jak np. przywrócenie święta Trzech Króli – opowiada jeden z krakowskich polityków.
Raś jako szef małopolskiej PO również zarządza swoją organizacją twardą ręką. Nie dopuścił np. by jej wiceprzewodniczącą została konkurująca z nim Róża Thun.
Ostatnio jego współpracownicy próbowali odwołać członka zarządu krakowskiej Platformy i wstawić tam swojego człowieka.
Legendarny jest też jego konflikt z Gowinem, który związał się z grupą Schetyny. Szef małopolskiej PO zaproponował, by Gowin, który w poprzednich wyborach był lokomotywą krakowskiej listy, jesienią zamiast do Sejmu kandydował do Senatu.
Ale politycy przyznają, że za rządów Rasia w Małopolsce Platformie udało się tam wygrać wybory samorządowe (wcześniej rządził tam PiS).
Swoje wpływy w partii politycy z otoczenia Grabarczyka budują od lat. Dziś mało kto pamięta, że to oni stali za wyborem na szefa klubu Bogdana Zdrojewskiego. Wbrew woli i planom Tuska.
Plan spod Giewontu
W grudniowy wieczór w 2006 roku przy jednym ze stolików sejmowej restauracji Hawełka ustalili, że były prezydent Wrocławia będzie lepszym szefem klubu niż Zbigniew Chlebowski, którego chciał premier. Naprędce zebrali podpisy na liście poparcia, a pierwszy podpisał się Grabarczyk. Zdrojewski 12 głosami prześcignął kandydata Tuska. – "Spółdzielnia" zadziałała – miał wtedy paść komentarz z sali.
Dlaczego dzisiejszy minister infrastruktury wystąpił wówczas przeciwko Tuskowi?
– Grabarczyk wcześniej był członkiem jego dworu, ale poszedł w odstawkę. Akcją ze Zdrojewskim chciał pokazać, że się mimo wszystko liczy – wspomina członek grupy Schetyny. – Znaczenie "spółdzielni" urosło, gdy na fali afery hazardowej Tusk stracił swój dwór. W jego kancelarii przestali bywać Mirosław Drzewiecki, Sławomir Nowak, a przede wszystkim Schetyna. Premier znalazł się w próżni. Grupa Grabarczyka co prawda nie zastąpiła Tuskowi najbliższego otoczenia, ale pomogła mu utrzymać wpływy w większości struktur wojewódzkich po jesiennym zjeździe partii w 2010 r.
Tuż przed nim spółdzielcy policzyli się na imprezie z okazji 50. urodzin Biernata. Koledzy zorganizowali mu przyjęcie w Zakopanem. Zjechali niemal wszyscy liderzy regionalni oraz Paweł Graś, rzecznik rządu i jeden z najbliższych współpracowników premiera. Pod Giewontem miał powstać plan odsunięcia Schetyny od władzy w partii, co udało się zrealizować na jesiennym zjeździe.
– Ścierały się różne koncepcje. Wygrała Donalda Tuska – mówi "Rz" Raś. – Dziś gramy w jednej drużynie.
Wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że są to pobożne życzenia, bo wzajemne animozje są zbyt głębokie. W nieoficjalnych rozmowach politycy z grupy Schetyny wręcz zioną nienawiścią do ludzi Grabarczyka. Ich zdaniem spółdzielcy omamili premiera obietnicami budowy autostrad i poprawy infrastruktury przed Euro 2012. Z kolei współpracownicy Grabarczyka oskarżają Schetynę o działanie na szkodę partii.
– Kiepski wynik w tegorocznych wyborach byłby mu na rękę, bo jego pozycja w partii by się wzmocniła, a poza tym stałby się łącznikiem na linii PO – SLD przy tworzeniu ewentualnej koalicji – mówi spółdzielca.
Tusk, mistrz bonsai
Przed wyborami liderom PO rozdźwięki we własnym gronie nie są na rękę. By przygotować grunt pod partyjną jedność, Tusk musiał nieco utrzeć nosa grupie Grabarczyka. I już to zrobił – na ostatnim posiedzeniu zarządu ofuknął podlaskiego lidera PO Raczkowskiego za dopuszczenie do konfliktów w regionie. Dostało się też Rasiowi, który chciał go bronić. Poza tym nikt już nie atakował Schetyny, a niektórzy nawet prezentowali serdeczny stosunek wobec niego. I tylko minister zdrowia Ewa Kopacz zachowała chłodny dystans wobec marszałka Sejmu, w czym niektórzy doszukują się potwierdzenia podejrzeń "schetynowców", że poprawa relacji to tylko gra pozorów.
– Tusk jest mistrzem bonsai. Każdego w partii przytnie i uformuje wedle swoich potrzeb. Nikomu nie pozwoli wystrzelić – mówi jeden z polityków PO. – Przyciął Rokitę, gdy ten za bardzo wyrósł, utarł nosa Schetynie, gdy za bardzo zyskał na znaczeniu. Gdy głowę podnosił Gowin, jeden ruch nożycami i już Gowin jest taki malutki.
Czy Grabarczyka i jego grupę spotka ten sam los, gdy za bardzo urosną u boku Tuska?
Politycy z grupy Schetyny pocieszają się, że to jest tylko kwestia czasu. Ale ci, którzy stoją z boku, uważają, że tak jak długo w partii będzie Schetyna, tak długo premierowi będzie się opłacało trzymać wpływowych spółdzielców. Obie te grupy wzajemnie się szachują.
Dorota Kołakowska,Eliza Olczyk
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE