Podstawowym celem reformy szkolnictwa wyższego powinna być likwidacja patologii: wieloetatowości, niskich płac i niskich nakładów na naukę – pisze uniwersytecki wykładowca Edward Malec
Wszyscy wiedzą, że polska nauka i szkolnictwo wyższe są niedofinansowane, ale nie wszyscy wiedzą, jak bardzo. Od kilku lat budżet wszystkich polskich uczelni publicznych wynosi 10 – 12 mld zł. Wydatki z budżetu państwa na szkolnictwo wyższe i naukę w 2011 r. ledwie przekroczą 16 mld zł. Dla porównania, łączny roczny budżet dwu amerykańskich uniwersytetów – Princeton i Harvarda – wynosi około 5 mld dolarów. Polskie uczelnie publiczne kształcą ponad milion studentów. Uniwersytety Harvarda i Princeton około 25 tys.
Bo upadną prywatne uczelnie
W Polsce mamy ponad 130 uczelni publicznych i ponad 300 niepublicznych. Uczelnie niepubliczne prezentują niski poziom akademicki – zaledwie kilka ma uprawnienia habilitacyjne, a około 20 prawo doktoryzowania. Sam jednak fakt ich istnienia stwarza popyt na usługi akademickie. W połączeniu z niskimi płacami pracowników nauki i uczelni wyższych musiało to doprowadzić do patologicznej sytuacji, w której wykładowcy akademiccy pracują na wielu etatach.
Patologia ta jest nie tylko tolerowana, ale wręcz usankcjonowana. 14 lipca 2010 r. przedstawiliśmy Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego program walki z wieloetatowością. Usłyszeliśmy wtedy od ministra Witolda Jurka: „Nie możemy zlikwidować wieloetatowości, bo upadną uczelnie prywatne".
Lata 2011 – 2020 zapowiadają się wręcz koszmarnie. Opracowanie przygotowane na zlecenie MNiSW, znane jako strategia Ernst & Young, przewiduje, że w 2020 r. udział szkolnictwa wyższego w dochodzie narodowym brutto będzie na poziomie 0,9 – 1 proc. To tyle, ile odnotowano w polskim budżecie w 2008 r., i zaledwie połowa wielkości zalecanej przez unijny program Europa 2020.
Coraz mniej studentów
W okresie tym liczba studentów zmniejszy się o ponad pół miliona, co wynika głównie z załamania demograficznego. Tendencja ta od kilku lat jest już zresztą widoczna. Przy zmniejszaniu się liczby studentów szkół niepublicznych liczba studentów uczelni publicznych na kierunkach stacjonarnych i płatnych utrzymuje się z grubsza na stałym poziomie. Świadczy to o poczuciu realizmu młodych ludzi, którzy wybierają lepsze studia. Niepokojące – ale i zrozumiałe w społeczeństwie z niewielką i niestabilną klasą średnią – są natomiast sygnały świadczące o tym, że wśród uczelni niepublicznych gorzej radzą sobie te, które mają lepszą kadrę dydaktyczną.
Zmniejszenie liczby studentów doprowadzi do znacznego ubytku dochodów. Pod koniec dekady 2010 – 2020 większość uczelni niepublicznych może zniknąć. Prognoza Ernst & Young przewiduje, że liczba młodych ludzi uczących się na studiach stacjonarnych będzie o 20 proc. niższa niż obecnie (przy czym w 2020 r. studia stacjonarne prowadzone byłyby zarówno przez uczelnie niepubliczne, jak i publiczne).
Ciężar załamania demograficznego wzięłyby zatem na siebie uczelnie publiczne. Akurat w to jestem skłonny wierzyć. Nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym, forsowana uparcie przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, proponuje rozwiązania korzystniejsze dla uczelni prywatnych niż obecna i umożliwia transfer środków publicznych do szkolnictwa prywatnego. Minister Kudrycka powtarza: „Nieważne, szkoły wyższe publiczne czy prywatne. Ważne, czy dobre". Nie byłoby w tym nic złego, gdyby globalne nakłady budżetu na szkolnictwo wyższe miały radykalnie wzrosnąć. No i jakoś tak się dzieje, że proces budowy dobrych uczelni jest boleśnie długotrwały – zaryzykuję, że raczej 100 niż 20-letni.
Zwolennikom prywatyzacji czy komercjalizacji szkolnictwa wyższego poddaję pod refleksję: Uniwersytet Harvarda mógłby zwolnić wszystkich pracowników (poza działem finansowym, naturalnie), przestać uczyć studentów, a mimo to jego dochody nie spadłyby poniżej 2 mld dolarów rocznie. Majątek zgromadzony przez stulecia istnienia uczelni to 30 czy 40 mld dolarów, które nieustannie pracują w różnego rodzaju inwestycjach. Czesne przynosi tam około 1/6 całkowitych dochodów uczelni.
„Nie" dla patologii
Na pierwszym etapie podstawowym celem reformy szkolnictwa wyższego powinna być likwidacja patologii: wieloetatowości, niskich płac i niskich nakładów na naukę. Takie też jest zdanie Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność". Można to rozpocząć od powrotu do schematu płacowego 3:2:1:1, zgodnie z którym płace profesorów powinny przekraczać trzykrotność średniej płacy w gospodarce narodowej, adiunktów dwukrotnie itp. Ten ład płacowy stworzył rząd AWS, a wcielił w życie rząd Leszka Millera.
Rozmontowywanie tego rozwiązania rozpoczęło się niemal natychmiast po jego uchwaleniu. Powstało pojęcie tzw. kwoty bazowej, do której odnoszono pensje poszczególnych kategorii pracowników – ale ostatecznie zostało ono zniszczone przez rząd Marka Belki w 2005 r. Obecnie płace są niższe od przewidzianych w pierwotnej wersji ustawy o mniej więcej 1/4. Nowym elementem – zlekceważonym przez rząd – jest postulat, aby powrót do rozwiązania 3: 2: 1: 1 połączyć z zakazem pracy na wielu etatach, przynajmniej dla profesorów tytularnych. Zakaz ten można zresztą sprowadzić do wyboru: podwyżka w zamian za rezygnację z innych etatów.
Jest oczywiste, że schemat 3: 2: 1: 1 wymaga etatyzacji, ograniczenia samorządności uczelni, usztywnienie ważnego dydaktycznego segmentu ich budżetu. Podkreślmy wszakże, że zjawiska te wydają się nieuniknione wobec perspektywy wieloletniego spowolnienia czy nawet kryzysu gospodarczego w Polsce. Jednocześnie te niekorzystne efekty mogą zostać złagodzone przez wydatne zwiększenie wydatków na naukę, z obecnych 0,6 proc. produktu narodowego brutto (w tym zaledwie nieco ponad 0,3 proc. z budżetu państwa) do trzykrotnie wyższego średniego poziomu w Unii Europejskiej, a w perspektywie bardziej odległej – do strategicznego celu Unii Europejskiej: 3 proc. w 2020 r.
Środowisko akademickie od czasów Nielsa Bohra zna i akceptuje konkurencję w zdobywaniu grantów na badania naukowe. Fundusze z grantów pozwoliłyby zespołom naukowym i uczelniom na zachowanie zdolności do sterowania nauką i badaniami. Obecne propozycje MNiSW mogą doprowadzić do zastąpienia lepszych, ale publicznych, uczelni gorszymi, ale prywatnymi. Najwybitniejszy wychowanek Uniwersytetu Jagiellońskiego Mikołaj Kopernik, gdyby żył, pewnie zamieniłby swoje prawo złej monety na prawo złej uczelni.
Autor jest fizykiem, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, przewodniczącym Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność"
Edward Malec
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE