Jeśli dojdzie w Polsce do szczytu przywódców Europy Środkowej z udziałem Obamy i uroczystości smoleńskich z Miedwiediewem, to osiągnięć dyplomatycznych Komorowskiego nie da się już łatwo ośmieszyć – pisze publicysta
Bronisław Komorowski nie dał parasola Nicolasowi Sarkozy\'emu, usiadł przed Angelą Merkel, a Amerykanów uraczył bigosem. Gdyby tego rodzaju faux pas decydowały o sukcesach w polityce zagranicznej, polski prezydent nie miałby już czego szukać na międzynarodowym parkiecie. Jeszcze wcześniej ze światową sceną musieliby się pożegnać francuski prezydent, który niedawno, będąc w Alzacji, cieszył się publicznie, że znowu jest w Niemczech, oraz niemiecka kanclerz, której zaskakujące wypowiedzi na temat kryzysu w strefie euro na jesieni 2010 r. wywołały zaniepokojenie inwestorów i osłabienie kursu europejskiej waluty (tzw. Merkel crash).
W dyplomacji wpadki są co prawda interesujące, ale wcale nie tak istotne, a bardziej niż wrażenia liczy się skuteczność. Pod tym względem Bronisław Komorowski wypada znacznie lepiej, niż przedstawiają go krytycy, choć to dopiero początek jego wyprawy w Himalaje.
Twarda rozmowa z Rasmussenem
– Byłem bardzo zaskoczony, gdy parę lat temu usłyszałem, że Polska ciągle nie ma planów ewentualnościowych NATO, ponieważ mocno sprzeciwia się temu jedno z państw członkowskich sojuszu – mówił mi niedawno gen. Klaus Naumann. Jako szef Komitetu Wojskowego NATO ten niemiecki generał wprowadzał w latach 90. Polskę do sojuszu.
Jednak najpierw z powodu wojny w Kosowie, a później – co Naumann dość niechętnie przyznaje – ze względu na sprzeciw Niemiec Polska przez 12 lat członkostwa w NATO nie doczekała się planów obrony przez sojuszników (wywiad ukazał się w ostatnim wydaniu "Gościa Niedzielnego"). Fakt, że te plany wreszcie powstają, jest nie tyle sukcesem obecnych polskich władz, ile raczej dowodem na słabość polityki poprzedników. Kiedy na początku września 2010 r. Bronisław Komorowski rozpoczął inauguracyjny objazd po Brukseli, Paryżu i Berlinie, jego spotkanie z Andersem Foghiem Rasmussenem należało do najmniej kurtuazyjnych. Nowy sekretarz generalny NATO nie traktuje swojej roli jako usługodawcy wobec państw członkowskich, lecz jako menedżera, który został wynajęty do realizacji pewnej wizji.
Nowe wyzwania (także poza granicami sojuszu) oraz coraz bliższa współpraca z Rosją były jednymi z jej elementów i miały się znaleźć w negocjowanej wtedy nowej strategii NATO – niestety, także kosztem tradycyjnych zadań obronnych organizacji. Twarda rozmowa z Komorowskim sprawiła jednak, że Rasmussen musiał uwzględnić także polskie interesy bezpieczeństwa. Znalazło to wyraz w dokumentach przyjętych na listopadowym szczycie w NATO w Lizbonie oraz w decyzji o przygotowaniu natowskich planów ewentualnościowych dla Polski.
Skrytykowana niemiecka uchwała
W stosunkach z Niemcami Bronisław Komorowski prowadzi politykę historyczną, której efekty zapewne mógłby pochwalić także śp. Lech Kaczyński. Jeszcze jako marszałek Sejmu Komorowski zorganizował w gmachu Bundestagu w Berlinie wielką wystawę o "Solidarności".
W 20. rocznicę zwycięskich wyborów w czerwcu 1989 r. przypomniał w ten sposób niemieckim elitom politycznym, że upadek muru berlińskiego nie był tylko wynikiem pieriestrojki Michaiła Gorbaczowa i przejęzyczenia Güntera Schabowskiego (ten rzecznik komunistycznej partii NRD omyłkowo ogłosił w telewizji, że władze NRD "ze skutkiem natychmiastowym" znoszą ograniczenia w podróżach do RFN). Uporowi Komorowskiego "Solidarność" zawdzięcza swój pomnik w niezwykle symbolicznym miejscu Niemiec – tuż przy budynku Reichstagu i niedaleko Bramy Brandenburskiej.
Żywe relacje Komorowskiego-prezydenta z nową głową państwa RFN sprawiają, że niemiecka opinia publiczna ma okazję lepiej poznać polską historię XX wieku. Wspólna wizyta Bronisława Komorowskiego i Christiana Wulffa w celi śmierci gen. Stefana Grota-Roweckiego w Sachsenhausen była pierwszym tego rodzaju hołdem, jaki przywódcy Armii Krajowej oddał niemiecki prezydent. Również ostatnie uroczystości wyzwolenia KL Auschwitz, w których na zaproszenie Komorowskiego uczestniczył Wulff z wyjątkowo liczną delegacją, przypominały Niemcom także o polskich ofiarach zbrodniczej polityki III Rzeszy.
To poszukiwanie harmonii w relacjach z Berlinem nie przeszkadza Komorowskiemu twardo stawiać polskich interesów w rozmowach z niemieckimi politykami. O problemach Polonii w Niemczech mówi on podobnym językiem co politycy PiS. Niedawną uchwałę Bundestagu, która gloryfikuje zasługi wypędzonych dla pojednania z sąsiadami, skrytykował jako niezręczną i pomijającą historyczny kontekst. Ponieważ zrobił to podczas wizyty w Czechach, ten głos słabo się przebił do polskiej opinii publicznej.
Dopełnienie polityki pamięci
Dość długo Bronisław Komorowski nie potrafił znaleźć klucza do współpracy z Wiktorem Janukowyczem. Podczas pomarańczowej rewolucji w 2004 r. jako wicemarszałek Sejmu jeździł do Kijowa przecież nie po to, by popierać Janukowycza. Jednak nie tylko dawne uprzedzenia sprawiały, że ukraiński prezydent aż rok zwlekał ze swoją inauguracyjną podróżą do Warszawy. Kiedy wreszcie do niej doszło, okazało się, że prorosyjski przywódca Ukrainy wcale nie musi prowadzić antyeuropejskiej polityki. W Brukseli pojawiają się już pierwsze sygnały, że Ukraińcy zaczynają przyjmować bardziej koncyliacyjną postawę w negocjacjach o stowarzyszeniu z UE.
Po fatalnej końcówce prezydentury Wiktora Juszczenki, który m.in. ogłosił Stepana Banderę bohaterem Ukrainy, polsko-ukraińskie relacje potrzebują także symboli oczyszczających świadomość historyczną. Na lato tego roku planowane są uroczystości w Ostrówkach i Sahryniu, które upamiętnią pamięć ofiar ukraińskich rzezi i polskich akcji odwetowych. Wreszcie bardzo prawdopodobne jest też otwarcie polskiego cmentarza w Bykowni (tzw. czwartego cmentarza katyńskiego). Możliwe więc, że Komorowskiemu uda się dopełnić politykę pamięci, którą wobec Kijowa prowadzili już jego poprzednicy.
Dobre relacje z Miedwiediewem
Także amerykański urobek prezydenta jest większy, niż chcą go widzieć krytycy. Z Waszyngtonu Bronisław Komorowski przywiózł bowiem nie tylko nowe anegdoty, ale również deklarację stacjonowania w Powidzu samolotów U.S. Air Force oraz zapowiedź gotowości Amerykanów do rozmieszczenia w Polsce elementów nowej tarczy antyrakietowej (w grudniu 2010 r. pisał o tym w "Rzeczpospolitej" ambasador USA Lee Feinstein, a ostatnio przypomnieli w Waszyngtonie Hillary Clinton i Radosław Sikorski).
Już słychać, że nie podoba się to w Moskwie, ale oczywiście nie tylko to sprawia, iż sytuacja Komorowskiego na rosyjskim froncie nie jest najlepsza. Jego dobre relacje z Dmitrijem Miedwiediewem nie uchroniły Polski przed publikacją oskarżycielskiego raportu MAK Tatiany Anodiny (podopiecznej Władimira Putina). Możliwe jest jednak, że odegrają jeszcze rolę przy badaniu smoleńskiej katastrofy oraz przyczynią się do pełnego wyjaśnienia okoliczności zbrodni katyńskiej przez władze rosyjskie.
Niedawna wizyta w Pradze dowiodła, że są w polityce zagranicznej kwestie, które Bronisław Komorowski postrzega podobnie, jak widział je Lech Kaczyński. Dla obydwu prezydentów dobre relacje z krajami Europy Środkowo-Wschodniej to podstawowy składnik polskiej racji stanu. Wielu obserwatorów zaskoczyła dobra chemia, jaka pojawiła się w kontaktach Komorowskiego z Vaclavem Klausem i która przypominała relacje czeskiego prezydenta z Kaczyńskim.
Daleko sięgające ambicje
Obecną głowę państwa łączy z nieżyjącym poprzednikiem również specjalny stosunek do państw bałtyckich. Bronisław Komorowski ma doskonałe relacje z politykami łotewskimi, a w kontaktach z Litwinami stara się unikać zarówno sentymentalizmu, który w ostatnich latach Wilno sprytnie wykorzystywało, jak i protekcjonalności, którą da się teraz zauważyć w Warszawie.
Co prawda prezydent nie odegra czołowej roli podczas prezydencji Polski w UE, jednak z planów, które nieco przedwcześnie ujawnili jego doradcy, wynika, że zagraniczne ambicje Komorowskiego sięgają daleko. Jeśli rzeczywiście dojdzie do szczytu przywódców Europy Środkowej z udziałem Baracka Obamy czy uroczystości katyńsko-smoleńskich z Dmitrijem Miedwiediewem, to tych osiągnięć nie da się już łatwo zbagatelizować lub ośmieszyć. To wszystko nie są oczywiście himalajskie szczyty, ale z pewnością to poziom o wiele wyższy niż ten, na który Bronisława Komorowskiego chcą ściągnąć tropiciele dyplomatycznych wpadek.
Autor jest dziennikarzem i publicystą. Pracował m.in. w "Dzienniku" oraz w "Polsce. The Times"
Andrzej Godlewski
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE