Tekst, w którym Donald Tusk rozlicza się tylko z poprawiania poziomu życia Polaków, przypomina nieodparcie \"Przerwaną dekadę\" Edwarda Gierka.
Różni ich to, że Gierek upierał się, iż wszystko by się udało, gdyby go nie odsunięto od władzy, a Tusk, że wszystko jeszcze się uda, jeśli go u władzy pozostawimy – pisze publicysta "Rzeczpospolitej"
Dnald Tusk, premier i lider partii rządzącej, w chwili wyraźnego zachwiania popularności swojej i swego ugrupowania zwrócił się bezpośrednio do wyborców artykułem w "Gazecie Wyborczej". Artykuł jest bardzo obszerny, składać się ma z dwóch części. Pierwsza, utrzymana w duchu spowiedzi, "czego zdołałem dokonać, a co się nie udało", ukazała w ostatnią sobotę, druga, "zawierająca plan na następne lata", zapowiadana jest w przyszłym tygodniu.
Publikacji towarzyszy inauguracja strony internetowej, na której prezentowane są dane statystyczne – w tym wszystkie zawarte w artykule – mające dowieść, iż obietnice z expose premiera są sukcesywnie spełniane.
Ten niekonwencjonalny sposób zwrócenia się do wyborców prezentowany jest jako obrona przed zarzutami, które sypią się na rząd ze strony nie tylko opozycji, ale także coraz liczniejszych ekspertów.
Osobna narracja
W istocie jednak premier wcale nie odpowiada, ale buduje osobną "narrację", alternatywną wobec tego, co mówią jego krytycy. Do ich zarzutów odnosi się jedynie hasłowo i bardzo wybiórczo, samemu określając hierarchię ważności spraw.
Nie odnosi się więc premier w żaden sposób do najpoważniejszych zarzucanych mu win. Nie pisze w ogóle o długu publicznym, który za jego trzyletnich rządów wzrósł o ponad 300 miliardów złotych, czyli niemal o drugie tyle, co przez 17 poprzedzających je lat istnienia III RP, ani nie wspomina o okolicznościach oddania całości śledztwa po katastrofie smoleńskiej niejasno umocowanemu prawnie MAK, z powoływaniem się na konwencję chicagowską, która w oczywisty sposób nie mogła mieć zastosowania do lotu państwowego i wojskowej maszyny, ani o innych zaniechaniach.
Nie znajdziemy ani słowa o niewytłumaczalnym zachowaniu rządu, a zwłaszcza samego premiera, w sprawie kontraktu gazowego, który – gdyby nie interwencja Komisji Europejskiej – całkowicie oddałby polską infrastrukturę pod zarząd rosyjskiego Gazpromu.
Podobnie jak wcześniej tylko interwencja EBC ocaliła nas przed zamachem tego rządu na fundamentalną dla przyjętej linii reform niezależność NBP. Wreszcie, nijak nie odnosi się premier rządu do coraz powszechniej dostrzeganej nieskuteczności państwa i jego struktur w każdej właściwie dziedzinie.
Zamiast tego, używając tonu bardzo, jak na tego typu tekst, osobistego, nie stroniąc od zwierzeń o swoich marzeniach i odczuciach, wykorzystuje Donald Tusk specyficzną formę publicystyczną do zarysowania własnej wizji swych rządów. Trudno się dziwić, oczywiście, że kładzie w niej nacisk na sukcesy i przedstawia korzystne dla siebie dane; ale nawet w tym odsłania, nieświadomie zapewne, swe słabości i w gruncie rzeczy potwierdza zarzuty, iż jako urzędnik państwowy okazał się dużo mniej skuteczny niż jako walczący o władzę i poparcie polityk, a do roli męża stanu, generalnie, nie dorósł.
Dekapitacja infrastruktury
Zasadniczym problemem sporządzanego przez premiera bilansu dokonań nie jest bowiem wybiórcze stosowanie statystyk. Tego przewinienia dopuszczają się wszak, w mniejszym lub większym stopniu, wszyscy politycy. Oczywiście, na każdy konkretny argument użyty tu przez premiera można przedstawić kontrargumenty lub, co najmniej, rozmaite "ale".
Premier wylicza kilometry wybudowanych lub zmodernizowanych dróg i autostrad. Można i trzeba na to odpowiedzieć, że wskutek błędów jego rządu generalny plan modernizacji runął, bo "odpuszczono" kluczowe odcinki, przez co dalej nie powstaje w Polsce żaden system komunikacyjny, a jedynie porozrzucane tu i tam kawałki nowej nawierzchni.
Trzeba też zwrócić uwagę, że wiele mówiąc o drogach, kompletnie (i ponoć świadomie) "odpuścił" jego rząd infrastrukturę kolejową. A problem z koleją to nie tyle bałagan przy wprowadzaniu nowych rozkładów jazdy, do którego wielkodusznie się przyznaje, ile problem dekapitacji torów, taboru i oprzyrządowania tras: wskutek tej dekapitacji średnia szybkość pociągu towarowego w Polsce spada już poniżej 20 km/h, a odpowiedzialna spółka szacuje, że samo tylko "przywrócenie torów do stanu pierwotnego" (czyli z czasów Edwarda Gierka) wymaga szybkiego znalezienia na inwestycje co najmniej 40 miliardów złotych.
Podobna dekapitacja jest udziałem infrastruktury przesyłowej w energetyce. Specjaliści zapowiadają, że bez szybkich nakładów podobnej wielkości w najbliższych latach zacznie ona coraz częściej zawodzić – premier tymczasem umyka od tej sprawy do stwierdzenia, że rozpoczęty przez niego program budowy siłowni atomowej gwarantuje, iż Polaków nie czekają wyłączenia prądu.
Poważną rozmowę o polskiej służbie zdrowia zaczynać trzeba od systemu ubezpieczeń i złamania przez PO wyborczej obietnicy rozbicia monopolu NFZ. Bez tego postulowana (i też, od lat tylko postulowana) prywatyzacja placówek leczniczych ma drugorzędne znaczenie. Poważną rozmowę o edukacji trzeba zaczynać od określenia generalnych założeń systemu, zamiast, jak to czyni premier, oznajmiać, że wzrost nauczycielskich pensji gwarantuje podniesienie poziomu jakości działania szkół, i chlubić się liczbą zbudowanych (notabene, przez gminy, jedynie przy finansowym wsparciu budżetu centralnego) boisk i placów zabaw.
W podobny sposób, powtórzę, spierać by się można z każdym właściwie argumentem Tuska, i wątpliwe, aby ostatecznie zdołał on z tego sporu wyjść obronną ręką. Ale, wracając do przerwanej myśli, nie to jest najważniejszym mankamentem tekstu. Spójrzmy na jego główne założenie.
Człowiek na niewłaściwym miejscu
Otóż generalną osią opowiadanej przez premiera narracji jest walka o "podniesienie poziomu życia Polaków". Tak określa we wstępie artykułu Donald Tusk generalny swój cel, ze spełnienia którego sam siebie rozlicza. To zresztą wyjaśnia takie, a nie inne użyte argumenty (jeśli np. na problem kolei patrzymy nie z perspektywy państwa, tylko pasażera, to istotnie bałagan w rozkładzie jazdy wydaje się większym zaniedbaniem, niż pordzewiałe semafory i odszkodowania za spóźnienia transportów wlokących się po zdezelowanych torach w tempie okulałego muła). Deklaracji dotyczącej tego celu towarzyszy aprioryczne stwierdzenie, że "już nie walka o byt narodu czy przetrwanie państwa, nie ratowanie od upadku, ale rozwój" jest wyzwaniem, które przed nim, jako przywódcą państwa, stoi.
I tu właśnie odkrywa się Donald Tusk jako człowiek zdecydowanie niewłaściwy na miejscu, na którym się znajduje. Wbrew bowiem jego twierdzeniom, w które sam się zdaje głęboko wierzyć, nie jest nam dziś dany "czas pokoju i budowania dostatku". Jakkolwiek okrutnie to brzmi, marzenia premiera, by rządzić w czasach spokojnych i niewymagających odeń wielkości, rozminęły się z rzeczywistością.
Zmienia się, generalnie, cała geopolityczna sytuacja, i kończy się dobra koniunktura dla polskiej niepodległości. Stany Zjednoczone dążą do wycofania się z Europy, co oznacza budowanie na nowo całego systemu jej stabilności – a rysująca się alternatywa przypomina bardzo ład określony na kongresie wiedeńskim, z naszego punktu widzenia mający tę bardzo zasadniczą wadę, iż do wyważenia wpływów Rosji, Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii nie trzeba wcale podmiotowej Polski.
Stracił rozpęd projekt Unii Europejskiej i towarzyszący mu projekt wspólnej waluty; wprost mówi się już o "wypełnianiu przez Niemcy pustego miejsca po Brukseli", czego przejawem najnowszy szczyt, na który po raz pierwszy nie zaproszono części przywódców UE, sankcjonując podział na "dwie prędkości" europejskie.
Słupki wciąż najważniejsze
Również sytuacja wewnętrzna – demograficzna, cywilizacyjna, gospodarcza – jest wyzwaniem. Polska znalazła się w momencie przełomowym. Albo powstrzyma rozpad państwa i dekapitację infrastruktury, albo zmarnuje wysiłek całego pokolenia, które częścią rozproszy się po emigracji, a częścią zdemoralizuje na bezrobociu. Skutkiem tego będzie cywilizacyjny regres na wiele lat, trwała utrata szansy dogonienia Zachodu, a może nawet, w najgorszym wypadku, kolejna utrata niepodległości.
Z tego wszystkiego Donald Tusk najwyraźniej nie zdaje i nie chce sobie zdawać sprawy. Tekst, w którym rozlicza się tylko z poprawiania poziomu życia Polaków, przypomina nieodparcie "Przerwaną dekadę" Edwarda Gierka. Różni ich to, że Gierek upierał się, iż wszystko by się jeszcze udało, gdyby go nie odsunięto od władzy, a Tusk, że wszystko jeszcze się uda, jeśli go u władzy pozostawimy – ale upodabnia horyzont obu spowiedzi i zupełny brak świadomości, że "podnoszenie poziomu życia" na kredyt, bez kłopotania się, kto i kiedy zapłaci długi, nie jest żadnym sukcesem.
W istocie więc, chcąc się bronić, zadał Donald Tusk samemu sobie dotkliwy cios, potwierdzając najcięższy ze stawianych mu zarzutów: że jest politykiem krótkowzrocznym i nieodpowiedzialnym, niezdolnym myśleć o niczym ważniejszym od sondażowych słupków.
Rafał A. Ziemkiewicz
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE