KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Niedziela, 24 listopada, 2024   I   10:43:59 PM EST   I   Emmy, Flory, Romana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Czar Platformy prysł, marzenia pozostały

05 marca, 2011

Naiwnej wiary w rządy „dobrych, mądrych ludzi” nie da się podtrzymać bez codziennej, solidnej dawki alkoholu i nieustannie pobudzanego strachu przed PiS, przed lustracją i Smoleńskiem – pisze filozof społeczny

Platforma podobno traci w sondażach. Czyżby platformerska bańka wreszcie pękła, a Polakom wracało poczucie rzeczywistości? Czyżbym się szczęśliwie mylił, pisząc na początku roku w „Rzeczpospolitej", że Polakom PO zupełnie wystarcza? To chyba jeszcze przedwczesny i zbyt optymistyczny wniosek. Sądzę, że „mistrzowie bajeru", jak nazywa ich lud, coś jeszcze wymyślą, żeby zbałamucić publiczność

Nawet celebryci zauważyli

A to, ile warte są polskie sondaże, wiemy już od dawna. Prawdziwą zagadką, do której rozwiązania przydałyby się kompetencje z psychopatologii społecznej, jest fakt utrzymywania się ciągle dużego poparcia dla PO, mimo ewidentnych faktów wskazujących, że mamy do czynienia z rządem, który nie jest po prostu nieudolny na zwykłą polską miarę, ale doprowadza Rzeczpospolitą do stanu zapaści.

Nowością jest jednak to, iż nawet celebryci zauważyli, że rząd nie przeprowadza reform. Choć to wiadomo było od początku. Mieliśmy się cieszyć życiem, a rządzący zajmować administrowaniem, by nie zabrakło nam „ciepłej wody w kranie". Czasy wielkich reform przecież się skończyły. Na tym między innymi polegać miała sławetna „postpolityka". A zapowiedzi kolejnych „ofensyw legislacyjnych" służyły tylko celom propagandowym.

Prawdziwa filozofia rządzenia była zgoła inna i nikt jej nie ukrywał. Jak w 2008 r. pisał Aleksander Smolar we wnikliwej analizie tej filozofii: „Tusk z lekceważeniem mówił o tych, którzy od niego oczekiwali wizji, projektu dla Polski (...) Wybór Tuska nie był sprawą przypadku: „wyrzucę z Platformy każdego, kto będzie mówił, że Platforma jest po to, żeby przeprowadzić bolesne reformy. Jeśli ktoś chce bólu, niech idzie do stomatologa i rwie zęby bez znieczulenia". Odpowiadał też: „Kiedy ktoś mi mówił w PO, że musimy mieć szuflady pełne ustaw, miałem ochotę poszukać noża". W istocie nie była to krytyka zbyt radykalnego programu reform i parlamentarnego aktywizmu. Słowa Tuska były wymierzone w koncepcje rządzenia jako reformowania, zmierzania do jakiegoś ideału. Takie sformułowania mogły sugerować – zupełnie niesłusznie – najbardziej zachowawczą koncepcję rządzenia od 1989 roku" (zob. „Polska Tuska", Fundacja im. Stefana Batorego, Warszawa 2008).

Na tym polegała największa zaleta rządów PO. Jak cieszył się wówczas Marek Beylin, wybitny publicysta „Gazety Wyborczej": „Platforma Obywatelska poważyła się na eksperyment: legitymizuje się przez teraźniejszość. Szczęśliwie PO nie wkracza w sferę przeszłości oraz pomija przyszłość, bo doświadczenie podpowiada, że w przypadku poprzednich ekip przedstawianie takich wizji okazało się nieskuteczne. Trzeba także pamiętać, że obie te sfery zostały zajęte (i zdewastowane) przez Prawo i Sprawiedliwość. Ta partia odwoływała się nie tylko do przeszłości, ale też do przyszłości. Mówiła, jaka ma być Polska: silna, mocna. Działania PO wydają się bardzo racjonalne. Poruszanie się wyłącznie w horyzoncie teraźniejszości, choćby per saldo niemożliwe, jest elementem stabilizującym" (tamże).

Lepiej późno niż wcale

Zauroczeni Tuskiem i Platformą Polacy poruszali się w horyzoncie teraźniejszości z gracją, żwawo i beztrosko, ciesząc się chwilą, wzrostem gospodarczym i unijnymi dotacjami, upajając się elokwencją polityków PO, wyśmiewając opozycję. Starannie pomijali przyszłość i nie chcieli się zajmować przeszłością, a rząd zaczął w ich imieniu dyscyplinować zbyt dociekliwych historyków. Nic dziwnego, że teraźniejszość stawała się coraz bardziej pusta i coraz bardziej nierzeczywista.

Teraz nagle Polacy dowiedzieli się, że bolesna wizyta u dentysty będzie niezbędna. Leszek Balcerowicz, już nawet nie stomatolog, ale chirurg szczękowy gotowy do operacji bez znieczulenia, stanął na czele ruchu nieposłuszeństwa obywatelskiego polskiej „upper class" i skwapliwych, choć przeceniających swoje siły, kandydatów do niej, wzywając do natychmiastowych działań, do tego, by Polacy zapłacili wreszcie i za absurdalną reformę emerytalną, i za ten beztroski bal na zielonej wyspie, który zorganizował Donald Tusk.

A Tusk, wielki kunktator, znowu odkłada przykre decyzje na czas po wyborach. Na razie zapowiada, że sięgnie raczej do portfela „młodych wykształconych, przybyłych do wielkich miast" oraz niemłodych, ale już od czasu PRL „przeznaczonych do dobrobytu", jak ich kiedyś trafnie nazywał Leopold Tyrmand. Tusk wie, że inaczej wyborów nie wygra. Poza tym inaczej jak dotąd działać nie potrafi.

W sytuacji dysonansu poznawczego wywołanego konfliktem autorytetów, kiedy nie wiadomo, czy wierzyć Tuskowi czy Balcerowiczowi, także do świadomości tych, którzy dotąd nie nadwerężali swoich zwojów mózgowych, zaczęły docierać niepokojące fakty. W wyniku intensywnej pracy myślowej niektórzy zauważyli nawet, że Platforma niezbyt energicznie walczy z korupcją. No cóż – lepiej późno niż wcale.

O tym, jak długo i jak bardzo można oszukiwać samego siebie, świadczy niedawna wypowiedź Jarosława Gowina, jednego z czołowych polityków Platformy, obecnie sojusznika Grzegorza Schetyny. Otóż oburzał się on w Radiu Zet, że szef SLD bagatelizuje aferę Rywina: „jeżeli Grzegorz Napieralski w taki sposób interpretuje aferę Rywina to znaczy, że bardzo niewiele zrozumiał, co się w Polsce w ostatniej dekadzie wydarzyło, a wydarzyła się rzecz, moim zdaniem, bardzo cenna, to znaczy skończyło się przyzwolenie na korupcję, na nadużycia w łonie władzy, skończyło się przyzwolenie na to, że demokracja traktowana jest jako parawan, a faktyczne decyzje podejmowane są gdzieś w gabinetach, z dala od kontroli mediów, od demokratycznej kontroli wyborców".

A przecież wszyscy wiedzą, że epoka walki z korupcją, rozpoczęta aferą Rywina, dawno się już skończyła. Oficjalnie zamknął ją Mirosław Sekuła, przewodniczący komisji hazardowej. Kontrola mediów prawie nie istnieje, bo większość jest „zaprzyjaźniona", a demokracja znowu jest parawanem zakrywającym nieobyczajne praktyki władzy.

Nic wspólnego z patriotyzmem

Nie wiadomo jeszcze, jak celebryci przezwyciężą ów dysonans poznawczy. Sprawy na pewno nie ułatwia fakt, że w dodatku „mistrzowie bajeru" stracili dawną lekkość. Któż bowiem dzisiaj powie, że: „na czele rządu stoi człowiek postrzegany jako przyjazny światu, młodzieńczy i rozluźniony"? (zob. Jacek Kochanowicz w cytowanej broszurze „Polska Tuska"). Powrót do naiwnej wiary w rządy „dobrych, mądrych ludzi" byłby bardzo trudny i nie da się jej podtrzymać bez codziennej solidnej dawki alkoholu i nieustannie pobudzanego strachu przed PiS, przed lustracją i Smoleńskiem.

Elity III RP i celebryci nie wydają się szczególnie zmartwieni tym, co martwi wielu, zwykłych, nieelitarnych i przez nikogo nie celebrowanych Polaków, mianowicie – stan polskiego państwa i pozycja Polski. I nic dziwnego, bo jak słusznie podkreślał w przytoczonym cytacie Beylin, silna i mocna Polska to był i jest cel typowo „pisowski". Donald Tusk i jego ekipa mimo pozoru bezideowości mieli inny głęboko zinternalizowany cel polityczny.

Jak słusznie zauważał Aleksander Smolar: „Celem ma być (...) ograniczanie omnipotencji państwa i jego instytucji, ich redukcja i – w konsekwencji – stopniowa likwidacja lub sprowadzenie roli państwa do minimum". Niewątpliwie w realizacji tego celu – stopniowej likwidacji państwa polskiego – Platformie udało się bardzo dużo osiągnąć, nawet SLD nie może z nią w tym względzie konkurować, o czym mogliśmy się naocznie przekonać 10 kwietnia 2010.

Ten ewidentny sukces Platformy jest przyczyną, z powodu której odwracają się od niej najmłodsi wyborcy, którzy czują, że w sprawie katastrofy smoleńskiej obóz rządzący sprzeniewierzył się podstawowym wartościom. W 2007 roku młodzi ludzie głosowali przeciw PiS, bo wydawał się im „obciachem". Dzisiaj PO nie jest „obciachem" – stała się uosobieniem czegoś znacznie gorszego.

Dlatego wzrosła też determinacja tych Polaków, którzy już wcześniej odrzucali jej rządy. Formują się w ruch społeczny. Dla nich jest to partia, która nie ma nic wspólnego z tradycją „Solidarności" i w ogóle z polskimi tradycjami patriotycznymi. I mają coraz mocniejsze na to dowody.

Prześmieszny apel

Ostatni spadek sondażowego poparcia pokazuje, że w Polsce trudno jest rządzić wbrew „klasie panującej", wbrew „ludziom przeznaczonym do dobrobytu". Ich problem polega na tym, że dla PO nie ma na razie dobrej alternatywy. Intensywne poszukiwania trwają. Prawdopodobnie po wyborach uda się sklecić jakąś koalicję – jeśli będzie to konieczne już z nowym premierem, który mógłby mieć na imię na przykład Grzegorz – by rządzić tak, aby wszystko było jak dotąd.

I to nie inna partia może pokrzyżować te rachuby, lecz lud, nie zręczny PR, lecz coraz silniejsza mobilizacja społecznego sprzeciwu. Polacy czują bowiem, że dzieje się coś fundamentalnie złego, co nie tylko Antoni Macierewicz jest skłonny uznać za zaprzaństwo. Gniewne pomruki narodu, który zamierza zgromadzić się 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu i w wielu innych miejscach, wywołują strach.

Objawem paniki był na przykład niedawny prześmieszny apel prorządowych intelektualistów skupionych w „Zmowie obywatelskiej". Dopiero teraz dostrzegli „dramatyczną degradację debaty publicznej" i „narastającą falę nietolerancji w życiu kraju". Teraz – po Palikocie, Kutzu, Niesiołowskim, Bartoszewskim etc., po setkach „debat" w Radiu Zet, w TOK FM, w TVN 24, po „Szkłach kontaktowych" i kompromitujących konwentyklach, w których często brali udział – opowiadają się za „dialogiem, w którym nienaruszone pozostają godność, poczucie wartości i reputacja każdej ze stron".

Niestety, po tym wszystkim, co stało się w ostatnich latach, po niszczącej „godnościowej podstawy prezydentury" kampanii przeciw Lechowi Kaczyńskiemu i po obecnych czystkach w mediach, są oni równie wiarygodni, jak kiedyś komuniści wzywający do pokoju i chwalący prawdziwą demokrację pod swoim przewodem.

Autor jest profesorem Uniwersytetu w Bremie i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz współpracownikiem „Rzeczpospolitej"

Zdzisław Krasnodębski
Rzeczpospolita, rp.pl