KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Niedziela, 24 listopada, 2024   I   10:37:51 PM EST   I   Emmy, Flory, Romana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Kto trzyma \"wajchę\" od mediów?

21 lutego, 2011

Donald Tusk, który uwierzył, że przegrać może tylko z PiS, a z PiS właśnie przegrać nie może, najwyraźniej zdał już sobie sprawę, że przeoczył niebezpieczny dla niego wariant wydarzeń – zauważa publicysta \"Rzeczpospolitej\"

Te słowa, zacytowane przez reporterkę „Polski", obiegły środowisko dziennikarskie: oglądając kolejny krytyczny dla siebie i swego rządu materiał w telewizji, którą jeszcze niedawno Andrzej Wajda wymieniał na pierwszym miejscu wśród tych, które „popierają nas", miał Donald Tusk rzucić przez zęby, po charakterystycznym dla polityków wulgaryzmie: „ktoś przełożył wajchę!".

Zwracano już publicznie uwagę na zawarte w tym komentarzu niepochlebne wyobrażenia o „niezależności" mediów. Premier zapewne ma swoje powody, by tak je postrzegać, i swoją wiedzę, na której wiarę w istnienie uruchamiającej media „wajchy" opiera. Być może jego wiara jest bezzasadna, a wiedza niekompletna. Ale jak w takim razie inaczej wyjaśnić, że w ciągu kilku zaledwie tygodni atmosfera wokół rządu zmieniła się diametralnie?

Pęknięcie „omerty"

Jest przecież faktem, że te same media, które kiedyś każdy przejaw nieudolności bądź niegodziwości władzy tłumaczyły na jej korzyść, a jeśli się tego nie dało zrobić, przynajmniej odwracały od nich uwagę, teraz nie stronią nie tylko od krytyki, ale wręcz od kpin.

Mniej uważnemu obserwatorowi wydawać się może, że stało się to nagle; w istocie mieliśmy do czynienia z pewnym procesem. Jego początkiem wydaje się konflikt rządu ze środowiskiem ekonomistów, tradycyjnie uznawanych przez liberalne salony za autorytety. Ściślej – przyłączenie się do tego konfliktu Leszka Balcerowicza, bo dopóki rząd krytykowany był przez Krzysztofa Rybińskiego czy Stanisława Gomułkę, media nie wspierały ich tak jednoznacznie.

Większe znaczenie miała jednak wewnętrzna walka w PO. Spowodowała ona pęknięcie szczelnej dotąd partyjnej „omerty", członkowie skłóconych frakcji zaczęli „nadawać" na siebie nawzajem. A kiedy kolejne tytuły decydowały się z tych przecieków korzystać, następne odbierały to jako sygnał, że „już wypada" dywagować o PO w takim samym tonie, w jakim dotąd robiło się to tylko w odniesieniu do partii opozycyjnych.

Lewica wzięła TVP

Wskazałbym jednak także okoliczność, która każe sposób myślenia polityków, wyrażony przypisywanym Tuskowi cytatem o „przełożeniu wajchy", traktować poważnie. Jest nim wymanewrowanie przez SLD partii rządzącej w układach związanych z „odzyskiwaniem" mediów publicznych, wskutek czego po wspólnym usunięciu z nich PiS, postkomuniści objęli TVP i Polskie Radio całkowitą kontrolą, co najmniej na czas do wyborów.

Natychmiast dało się to zauważyć w programach informacyjnych i publicystycznych (położenie w jednym z lutowych wydań „Wiadomości" największego nacisku na całkowicie pusty informacyjnie materiał, iż w marcu SLD stworzy jakiś enigmatyczny „gabinet cieni", nadaje się do podręcznika jako wzorcowe egzemplum dziennikarskiego serwilizmu), i, co najważniejsze, wbrew powtarzanemu przez ostatnie lata frazesowi, „kto ma telewizję, ten przegrywa wybory", natychmiast dało skutki w sondażach.

Nagły wzrost popularności lewicy nie da się wytłumaczyć inaczej niż jej dominacją we wciąż najbardziej w Polsce wpływowych mediach publicznych. Nie stało się przecież nic innego, co by kazało wyborcom spojrzeć na ugrupowanie Napieralskiego innym niż dotąd wzrokiem.

Szeregowi dziennikarze bardzo się na sugestię, jakoby ustawiano ich jakąś „wajchą", oburzyli, ale przecież, powiedzmy sobie szczerze – ktoś akceptuje tematy, decyduje o wysuwaniu jednych na czołówkę, a pomijaniu innych, ustala, kto będzie realizował dany materiał lub komentował dane wydarzenie. Gdyby decyzje te nie miały wpływu na odbiorców, nie wydawano by milionów na specjalistów od piaru i marketingu, nie mówiąc już o trwonieniu sił przez polityków na pozyskiwanie rozmaitymi metodami medialnych magnatów.

Nie trzeba wcale, żeby dziennikarz był posłusznym wykonawcą zleceń (choć tacy zawsze się znajdą i dobrze to robi ich karierze), nawet przeciwnie, paru demonstracyjnie niezależnych zawsze się przyda, podnosząc wiarygodność firmy. Ale ponad głowami zwykłych dziennikarzy są szefowie, narzucający generalne kierunki. Tych decyzji nie możemy znać, chyba że ktoś je podsłucha czy wyniesie wewnętrzną korespondencję, ale możemy się ich domyślać, obserwując to, co pojawia się na łamach i ekranach. Ich uważniejsza obserwacja w ostatnich tygodniach pozwala na ciekawe spostrzeżenie.

„Wrzutki" bez odzewu

„Przełożenie wajchy", jak zapewne rozumiał je premier, wyraża się nie w tym, że pojawiają się krytyczne albo nawet złośliwe komentarze pod jego adresem. Takie, incydentalnie, pojawiały się i wcześniej, i nie zmieniało to ogólnego tonu.

Niepokojące z punktu widzenia rządu i PO musi być to, że wiodące media przestały reagować na podsuwane im „wrzutki", które do niedawna były skutecznym sposobem sprawowania przez Tuska władzy nad tym, wokół jakich (wygodnych dla niego) kwestii toczą się spory i czym zajmowana jest uwaga obywateli. Kilka miesięcy wcześniej podrzucenie przez rząd hasła „odszkodowania za Smoleńsk" zmiotłoby z pierwszych kwadransów wszystkich programów wszelkie inne tematy i pobudziło komentatorów do przypomnienia widzom i słuchaczom wszystkich elementów antypisowskiego dyskursu o „grze trumnami" czy „gloryfikowaniu marnej prezydentury".

Tymczasem od kilku tygodni kolejne próby PO ustawienia ponownie w centrum publicznych emocji wojny z Jarosławem Kaczyńskim, nawet tak rozpaczliwe jak zapowiadane przez Hannę Gronkiewicz-Waltz „referendum" w sprawie pomnika, pozostają bezskuteczne. Na czołówkach dalej pozostają wewnętrzne problemy PO i rządu, kompromitacje prezydenta, stan finansów publicznych, MAK etc.

Jeszcze bardziej znaczące staje się to wszystko, kiedy zmianę tonu wiodących mediów rozpatrywać w szerszym kontekście politycznym – między innymi uwzględniając tworzenie się nowego ośrodka wokół prezydenta. Na razie wprawdzie wydaje się on jedynie grupą nieporadnych emerytów z byłej UW, wspieranych przez osoby które, jak Tomasz Nałęcz czy Sławomir Nowak, trudno kojarzyć z jakimiś sukcesami – a sam prezydent, delikatnie mówiąc, nie błyszczy.

Ale potencjalnie Belweder, poprzez symboliczny hołd prezydenta dla generała Wojciecha Jaruzelskiego, daje postkomunistom perspektywę wyjścia z marginesu sceny politycznej. Samo jego istnienia sprawiło, że paraliżujące dotąd salony i odwodzące je od jakiegokolwiek krytykowania PO poczucie „nie ma alternatywy dla Tuska" zelżało i już tylko najbardziej zacietrzewieni w nienawiści do Kaczyńskiego grzmią, żeby Tuska nie krytykować, bo kto nie wspiera go ze wszystkich sił, mości drogę powrotu do władzy dla PiS.

A dodać jeszcze trzeba jednoznaczne wotum nieufności dla rządu ze strony środowisk biznesowych i przeniesienie ich poparcia na SLD. Kto był na ostatniej gali BCC i widział fetowanych tam polityków lewicy, nie ma co do tego wątpliwości.

Błędy i wypaczenia

Rysuje się więc scenariusz dla Tuska groźny: osłabienie PO, wzrost znaczenia SLD i wciąż silny PiS. Już słyszy się ze strony komentatorów, zwykle wyrażających opinie wpływowych ośrodków, że „PO ma jeszcze możliwości wewnętrznej reformy", co w tłumaczeniu na mowę prostą oznacza wezwanie, by odsunąć Tuska, zwalić na niego winę za „błędy i wypaczenia" trzyletniego „okresu zastoju", i postawić na kogoś nowego.

Kogoś, kto następnie wspólnie z SLD, z ewentualnym udziałem PSL lub PJN, rzuci hasło „ocalenia" przed smoleńskimi radykałami poprzez najszerszą możliwą koalicję. Być może „ocalać" będzie jakiś „rząd fachowców". Spekuluje się, że mógłby takowy tworzyć Leszek Balcerowicz, wskazywany też bywa Aleksander Kwaśniewski, jeśli, oczywiście, zdoła się uporać z dawnymi problemami. Nie ulega wątpliwości, że takiemu scenariuszowi dysponenci wiodących mediów nie tylko przyklasną, ale wręcz staną na głowie, aby się mu przysłużyć.

Donald Tusk, który uwierzył, że przegrać może tylko z PiS, a z PiS właśnie przegrać nie może, najwyraźniej zdał już sobie sprawę, że przeoczył niebezpieczny dla niego wariant wydarzeń. Zapewne skłoni go to do podjęcia walki o odzyskanie kontroli nad „wajchą". Dziennikarze mogą się oczywiście oburzać i zaprzeczać, ale… Ale czy kaprale w okopach mogą ze stuprocentową pewnością wiedzieć, co tak naprawdę zamierzają w sztabie?

Rafał A. Ziemkiewicz
Rzeczpospolita, rp.pl