KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Niedziela, 24 listopada, 2024   I   09:01:57 PM EST   I   Emmy, Flory, Romana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Bezpańska Polska

09 lutego, 2011

Komunistyczna nomenklatura szybko się uwłaszczyła na tym, co najlepsze, podczas gdy obywatelom w ich masie pozostały na własność mieszkania czy domy. To za mało, aby odtworzyć klasę średnią – pisze architekt i publicysta

Leszek Balcerowicz, przywracając Polsce realne pieniądze, uzdrowił rynek. Ale tylko częściowo. Rewolucji monetarnej nie towarzyszyła bowiem rewolucja własnościowa. Im częściej się podnosi kwestię prywatyzacji, tym wyraźniej widać, jak wielkim zaniedbaniem polskiej transformacji było i jest zaniechanie reprywatyzacji i – szerzej rzecz ujmując – regulacji spraw własnościowych. A przecież utopia komunistyczna – "wyzwolenie ludu" – polegała na wyzuciu obywateli z ich własności.

Kraj bez gospodarzy

Polska zarówno w wymiarze państwowym, jak i gminnym pozostaje bezpańska. To, co władze komunistyczne zawłaszczyły, władze III Rzeczypospolitej przejęły i arbitralnie tym dysponują do dzisiaj. Przekazywanie własności z owego dominium w ręce prywatnych właścicieli czy swobodnych zrzeszeń (wspólnot bądź spółdzielni) jest procesem biurokratycznym. Przebieg ma powolny, bo nikt od 21 lat nie wyznaczył horyzontu czasowego na uporządkowanie własności.

W tym szaleństwie jest metoda. Nomenklatura szybko się uwłaszczyła na tym, co najlepsze, podczas gdy obywatelom w ich masie pozostały na własność – i to nie zawsze – mieszkania czy domy. To za mało, aby odtworzyć klasę średnią, wolną w swych życiowych decyzjach tą wolnością, którą daje majątek zabezpieczający na dalszą przyszłość.

Jadąc przez polskie miasta, widzimy kraj bez gospodarzy. Niektóre miejsca robią wrażenie, jakby dopiero wczoraj skończyła się wojna. Nieużytki wynikają w znaczącej części z nieuporządkowania własności. Główne ulice naszych miast wyglądają gorzej niż pasaże centrów handlowych. W Warszawie gmina wynajmuje lokale po spekulacyjnych cenach. Kto będzie w tych warunkach trwale inwestował? Banki płacą lepiej niż kupcy i restauratorzy – korzystniej jest zatem wynajmować lokale komunalne bankom. Tak obumierają tradycyjne ulice i place.

Tymczasem o najemców dużych i małych walczą właściciele centrów handlowych i tak stają się one surogatem miejskości.

Trudno osiągnąć ład przestrzenny – a dodatkowo estetyczny – tam, gdzie w domenie wspólnej, publicznej, jest zbyt wiele nieruchomości, a domena prywatnej własności jest selektywnie blokowana przez administrację.

Wracamy do punktu wyjścia: własność jest kategorią niezbędną dla funkcjonowania zdrowego rynku. Kształtuje obyczaje i odpowiedzialność, wyznacza granice obowiązującego prawa. Gra rynkowa i przepisy techniczne jak świat światem powodowały coraz intensywniejsze narastanie tkanki miejskiej, wypełniając przestrzenie pomiędzy ulicami, placami i zieleńcami miast. Ale to władze miejskie, a nie rynek, wyznaczały granice przestrzeni publicznej, linie zabudowy, jej wysokości, procent terenu niezabudowanego w granicach prywatnych działek.

Jeśli gminy w Polsce zakreśliły granice własności gruntu po obrysie budynków i dysponują w arbitralny sposób terenem wokół, to mowy nie ma o jakimkolwiek racjonalnym, planowym przekształceniu chaotycznych blokowisk w miasta. Początkiem i końcem procesu urbanizacji jest sensowny podział własności.

Jak wybudować parking dla rosnącej liczby samochodów obecnych mieszkańców, gdy władze miasta spekulują działką wykrojoną z terenu przylegającego do zabudowy? Jak ocalić enklawy zieleni osiedlowej – skwerów, parków czy naturalnych zbiorników wodnych – gdy samorząd jest graczem na rynku i jego monopolistycznym regulatorem?

Własnościowa anarchia

Od początku polskiej transformacji kalectwem gospodarki przestrzennej było oderwanie planowania od własności – własnościowa anarchia. Władza publiczna w Polsce w dziesiątkach dziedzin na każdym kroku ogranicza inicjatywy obywateli i przedsiębiorców. Natomiast bezmyślnie wycofała się z planowania, czyli wyznaczenia rzeczy wspólnych – res publica.

Nie ogranicza prawa własności przepisami lokalnymi w dziedzinie prawa do zabudowy i do określonego użytkowania. Każdy nabyty drogą kupna kawałek wolnej Polski można dziś użytkować, jak się komu podoba, zgodnie z prawem lub "lewem", choćby nie podobało się to nikomu wokoło.

Nie trzeba być zawodowym urbanistą ani ekonomistą, aby zauważyć koszty braku planowania. Miasta polskie na koszt podatników utrzymują pustynie niezagospodarowanych terenów budowlanych na obszarach uzbrojonych w infrastrukturę. A jednocześnie ponosimy ogromne nakłady na infrastrukturę związaną z niekontrolowaną urbanizacją terenów podmiejskich będących wyłącznie sypialniami. Przyczyną nie jest brak profesjonalistów, lecz całkowita ignorancja polityków. Na poziomie stanowienia prawa i na poziomie praktyki rządzenia.

Dwa cele planowania przestrzennego – te najważniejsze: zapobieganie rozpraszaniu zabudowy i ochrona terenów otwartych – nie znalazły się w preambule żadnej z ustaw o zagospodarowaniu przestrzennym. A ta formuła 2+2 – dwa podstawowe cele planowania i dwa podstawowe instrumenty – wiąże się bezpośrednio ze zrozumieniem związku własności z wolnością.

Jeśli pozwalamy dowolnie użytkować czy zabudować działkę jednego właściciela, to naruszamy wolność sąsiada i wspólnoty. Wszyscy, którzy walczą z monopolem władzy publicznej w dziedzinie planowania, atakują w ten sposób sam fundament liberalnego rozumienia wolności. Kończy się ona tam, gdzie narusza wolność innych. Właśnie słowo "regulacja", i jego praktyczne rozumienie, jest tu kluczowe.

To nie populizm

Powszechne uwłaszczenie było wykpiwane przez ekonomistów jako przykład populizmu, odkąd Lech Wałęsa rzucił hasło: "Dajmy każdemu 100 milionów". Oczywiście, tak prostego początku jak w grze planszowej "Monopol" nie da się skutecznie wdrożyć. Ale uwłaszczając obywateli na licznych bezpańskich nieruchomościach, można znacznie poszerzyć liczbę graczy na rynku.

Nieprzypadkowo skupiamy się tu na nieruchomościach. Ziemia stanowi jedyne dobro niepomnażalne. Przeciwnicy reprywatyzacji w Polsce są jednocześnie zwolennikami prywatyzacji. Zatem zbywania tego, co PRL zagrabił, często z naruszeniem komunistycznego prawa. Są zarazem antagonistami wszelkich form uwłaszczenia obywateli w drodze uproszczonego nabywania przez użytkowników własności komunalnej, państwowej czy spółdzielczej.

Słyszymy wiele o tym, że prywatyzując przemysł, zwiększamy rentowność gospodarki, wyrywamy ją z rąk administracji i polityków. W stosunku do wielkich organizacji gospodarczych panaceum prywatyzacyjne bywa bałamutne. Właściwa struktura i standardy działania korporacji są często istotniejsze niż prywatyzacja. Kontrola właściciela państwowego banku PKO BP i prywatnego Pekao SA są tak samo odległe od spersonalizowanej relacji przy okienku czy biurku doradcy. Źródła ostatniego kryzysu pokazują, że także w sektorze prywatnym pieniądz i własność mogą się oderwać od rzeczywistości. Nic nie zastąpi w gospodarce prawdziwego właściciela, także w mikroskali – w indywidualnym gospodarowaniu majątkiem.

Zarówno reprywatyzacja, jak i niezbędne wywłaszczenia (np. związane z budową infrastruktury) mogłyby być rzetelnie rekompensowane z zasobu własności, którymi dysponują gminy i Skarb Państwa.

Rewolucja właścicielska

Zamiast więc rozważać reprywatyzację jako operację, na którą państwa nie stać finansowo, przyjmijmy raczej, że przeciąganie problemu regulacji własności w nieskończoność jest tym, na co nie stać nas wszystkich. Gdy władza tłumaczy nam, że kolejna komunalna czy gminna inwestycja jest zablokowana z powodu protestu mieszkańców, pozostajemy w zaklętym kręgu bezpańskiej Polski. O kompromis łatwiej tam, gdzie gra toczy się między właścicielami pewnymi swoich praw.

Inwestowanie w infrastrukturę podwyższa wartość gruntów, zatem można się dzielić przyszłymi zyskami lub rekompensować utracone. To nie jest gra o sumie zerowej. Zarobić mogą zarówno obecni właściciele, jak i właściciel publiczny. Władza będąca jednocześnie monopolistą w decyzjach waloryzujących własność i najsilniejszym graczem na rynku własności sama anarchizuje obywateli. Nie grając według reguł, nie grając czysto, sama skłania obywateli do buntu.

Własność publiczna, aby być równie święta jak prywatna, musi zrezygnować z monopolizowania rynku. Prawo i tak daje władzy pozycję dominującą przez monopol planistyczny. Własność ze swej natury rodzi poczucie odpowiedzialności. Ale nadmiar własności w rękach władzy publicznej prowadzi do marnotrawstwa. W Polsce przekonujemy się o tym co i rusz. Jak tlenu potrzebujemy rewolucji właścicielskiej.

Czesław Bielecki Autor jest architektem, publicystą, działaczem społecznym. W PRL działał w opozycji demokratycznej, publikował w prasie podziemnej jako Maciej Poleski. Był doradcą w rządzie Jana Olszewskiego. Współzakładał Ruch Stu. W 2010 roku kandydował na urząd prezydenta Warszawy z poparciem PiS

Czesław Bielecki
Rzeczpospolita, rp.pl