KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 28 listopada, 2024   I   01:02:27 PM EST   I   Jakuba, Stefana, Romy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Smoleńsk niesymetryczny

08 lutego, 2011

Nie można stawiać znaku równości między partią domagającą się, choćby i na oślep, wyciągnięcia konsekwencji z wielkiego skandalu i ekipą, która szuka w tej sprawie głównie wykrętów – stwierdza publicysta „Rzeczpospolitej\"

Klasyczny pojedynek potworów – tak nazwał Robert Krasowski polskie życie publiczne, zarzucając komentatorom, że kibicują jednej ze stron, miast powiedzieć, że rząd kłamie, a opozycja bajdurzy. Czy wizja polskiej polityki zarysowana przez Krasowskiego jest nieprawdziwa? Bywa prawdziwa. PO i PiS to dziś zmilitaryzowane hufce skupione wokół liderów, a to nie sprzyja myśleniu, tym bardziej formułowaniu dobrych dla państwa pomysłów. A jednak za prosta to diagnoza i fałszywe wnioski.

Banalne mniejsze zło

Swoje odkrycie, że zwolennicy obu stron, zwłaszcza z kręgu opiniotwórczych elit, kierują się zasadą mniejszego zła, przedstawia Krasowski jako coś wyjątkowego. A tak naprawdę tą maksymą kierowano się na przestrzeni dziejów demokracji wiele razy. Zaryzykowałbym twierdzenie, że na ogół.

Od żartobliwej formułki włoskiej z lat 50.: "zatykamy nosy i głosujemy na chadecję" (bo alternatywnym zwycięzcą są komuniści), po uwagę bodajże Raymonda Arona, że on przy każdych kolejnych francuskich wyborach pamiętał o zasadzie mniejszego zła.

Naturalnie od komentatorów, od dziennikarzy, powinno się wymagać nieco więcej niż od zwykłych wyborców. Kiedy występują wyłącznie w roli zmilitaryzowanych rzeczników myśli nieomylnego lidera, nie do twarzy im z tym. Ale zaryzykowałbym kolejne twierdzenie, że jak na temperaturę obecnej wojny polsko-polskiej są oni raczej zaskakująco niezależni niż niepokojąco uzależnieni od zasady mniejszego zła.

Przyznałbym tu zresztą zdecydowanie palmę pierwszeństwa coraz bardziej mniejszościowej, wypychanej zewsząd prawej stronie, która często mówi prawdę również swoim (czy tym bardziej swoim), narażając się na dąsy prawicowych polityków i histerię ich dziennikarskich podnóżków. Po stronie liberalno-lewicowej oficjalnie zadekretowana na łamach "Polityki" doktryna "Kaczyński czyha za rogiem" dużo dłużej zamulała umysły i sumienia.

Samoistny ciężar

Apel, żeby pójść jeszcze dalej, aby uznać jednych i drugich za takie samo zło, może być w poszczególnych przypadkach uzasadniony. Ale traktowany jako uniwersalny klucz wymaga przyjęcia fałszywego schematu: symetrii szukanej na siłę.

Nawet owa formułka: "rząd kłamie, a opozycja bajdurzy" daje pole do interpretacji. Kłamstwo jest złem popełnianym z premedytacją. Bajdurzenie raczej wyrazem słabości. Skądinąd ten opis nie najgorzej charakteryzuje obecne życie publiczne w Polsce. Kogoś, kto bajdurzy, można jeszcze oświecić (choć to niewdzięczne zajęcie). Wpłynięcie na polityka, który kłamie, to praca syzyfowa. Prościej go jednak zdemaskować.

Ten fałsz symetrii ujawnia się, kiedy Robert Krasowski próbuje za jej pomocą opisać sprawę smoleńską. Najpierw przekonuje: "Tusk popełnił nie jakiś błąd, on zawalił jedną z najważniejszych dla państwa spraw". I opatruje to stosownymi dowodami. Potem zaś zarzuca Jarosławowi Kaczyńskiemu, że wedle jego zamiaru "śmierć Lecha Kaczyńskiego ma służyć jako symbol i dowód upadku polskiej państwowości pod rządami Tuska".

Ale przecież jeśli prawdziwe jest zdanie pierwsze, Kaczyński może mieć w zasadniczej sprawie rację – to jest taki symbol i dowód.

Naturalnie to nie powinno zwalniać komentatora od krytycznej oceny jego metody. Nie wszystkie argumenty prezesa PiS są spójne – na przykład "cała wina Rosjan" stawia de facto pod znakiem zapytania odpowiedzialność ministra Klicha, więc ludzie PiS wykonują łamańce, żeby pogodzić ogień z wodą. Ich język bywa drastycznie przesadny i zresztą przeciwskuteczny. Pomińmy już Antoniego Macierewicza – sam Kaczyński ma na swoim koncie wypowiedzi fatalne, jak tę o trójce parlamentarzystów, ofiar małostkowości marszałka Komorowskiego. Należy to punktować, choć chętnych do punktowania jest aż nadto.

Ale przykro mi, generalnie ja żadnej symetrii tutaj nie widzę. Pewnie Kaczyński tej tematyki używa do celów czysto politycznych – tak jest zawsze, gdy dowolną kwestię podnoszą politycy. Ale to nie pozbawia jej samoistnego ciężaru. Nie ma znaku równości między partią domagającą się, choćby i na oślep, wyciągnięcia konsekwencji z wielkiego skandalu i ekipą (o partii nie chcę mówić, bo znaczna część Platformy odgrywa tu rolę statysty), która szuka w tej sprawie głównie wykrętów i marketingowych osłon.

Czy tylko kibole?

Stanowisko Krasowskiego jest po części konsekwencją jego wieloletniego poglądu na polskie życie polityczne. Bywa ono przez niego przedstawiane jako kłąb irracjonalnych wojen. Irracjonalnych, bo według jego wizji polskie państwo jest już w dużej mierze naprawione, pola konfliktów wyrównane, a spór ideowy to tylko kostiumowy spektakl obsługujący ludzkie ambicje.

Ja widzę polską politykę zupełnie inaczej. Państwo jest zdefektowane i wymaga gruntownego remontu, a PO zwolniła się w znacznej mierze z tego obowiązku. Natomiast spór ideowy, nawet jeśli dziś wyolbrzymiany, istnieje i będzie raczej przybierał na sile w związku z zamiarem aplikowania nam europejskich nowinek.

Skoro tak to oceniam, muszę też widzieć ludzi, którzy są mi w ramach obecnych politycznych podziałów bliżsi, nawet jeśli niekoniecznie godni bezwarunkowego zaufania. Z pewnością wolałbym, aby polskie partie wyglądały inaczej, ale nie ja będę je tworzył czy reformował.

Dam konkretny przykład: prokurator generalny nie stawił się przed sejmową komisją z wyjaśnieniami w sprawie afery hazardowej. Awanturowała się w tej sprawie Beata Kempa z PiS. Co powinien zrobić komentator o moich poglądach? Szukać fałszywej symetrii, przypominając sobie sytuacje, kiedy sama posłanka Kempa mijała się z rozsądkiem? Czy pamiętać, że winna tej konkretnej sytuacji jest obecna koalicja – bo przekształciła prokuraturę w niezależną korporację. Niezależną od opinii publicznej, co w kraju dotkniętym gangreną korupcji i przestępczością jest i zbrodnią, i błędem. PiS był w tej sprawie przeciw.

Polemizując z Krasowskim pamiętam jeszcze o jednym. Owa symetria to recepta na publicystyczną obecność. Można się różnić od większości opisywaczy rzeczywistości, którzy są sytuowani, nie zawsze z własnej woli, po czyjejś stronie. I można być wyrazistym.

Może jest to metoda skuteczna. Ale ma istotne wady. Czytając krajowe teksty, na przykład w tworzonym przez Krasowskiego miesięczniku "Europa", odnoszę wrażenie, że konkluzja: "wszyscy są jednakowi" zanadto zaciążyła nad ich przekazem.

Zaciążyła tak dalece, że niewiele już pozostaje do powiedzenia. No bo skoro tak, można się nie zajmować racjami – partii, polityków, nawet gazet, które "są zawsze po czyjejś stronie". To jedynie bandy pochłonięte bezładnymi bijatykami. Kto by się wsłuchiwał w racje kibolskich grup umawiających się na ustawki?

Ja uważam, że polityczne kibolstwo jest w Polsce faktem. Ale w międzypartyjnych sporach – jak w tym o prokuraturę – możemy się doszukać czegoś istotnego i wpływającego na nasz los. Nawet jeśli układ sił partyjnych nie gwarantuje nam ich sensownego zakończenia. Warto to ludziom mówić.

Kto i z kim mówi?

Nie byłbym sobą, gdybym nie zgłosił także zastrzeżeń do polemiki Artura Bazaka, jaka ukazała się w "Rzeczpospolitej" zaraz po tekście Krasowskiego. Młody konserwatywny publicysta, wyrażający stanowisko generalnie mi bliższe, zastosował bowiem metodę bardzo dyskusyjną.

Na uwagi Krasowskiego krytyczne wobec Kaczyńskiego przypomniał od razu, że jest on przedmiotem nagonki. Pojawiło się obowiązkowe przywołanie ankiety w tygodniku "Nie" nakierowanej na wyśmianie lidera PiS i łódzkiego zabójstwa działacza tej partii. Obowiązkowe, bo czytałem takie ułatwione polemiki setki razy.

Kaczyński bywa przedmiotem brzydkiej nagonki. Ale co to ma wspólnego z politologicznymi rozważaniami Krasowskiego, w których nie ma ani jednego obraźliwego argumentu. Który nie odwołuje się w najmniejszym stopniu do stereotypów rodem z przemysłu pogardy. To jest próba stworzenia – na własny użytek naturalnie – szczególnego immunitetu, według zasady: skoro jest atakowany, nie może podlegać krytyce.

Wielu zwolenników PiS zmieniło ją już zresztą dawno w zasadę: skoro jest tak mocno atakowany, musi być nieomylny. Tracą na tym głównie oni sami. Formacja w ogóle niereagująca na krytykę – wewnętrzną lub zewnętrzną – pogrąża się w marazmie, popełnia błędy i jest szczególnie narażona na wywrotkę. Jak kierowca, który uprze się, aby pędzić po drogach z pozasłanianymi szybami.

Jest również w tekście Bazaka bardziej subtelne przesłanie: autor zestawia rozważania Krasowskiego z obecną publicystyką "Teologii Politycznej", twierdząc, że mówią oni mniej więcej to samo. Ponieważ oba środowiska były kiedyś w ostrym konflikcie, ma to brzmieć pikantnie. Tylko nie wiadomo, jak ma się to do pytania: kto w tym sporze trafił, a kto pobłądził?

Rozumiem, że dla Bazaka, który odszedł ze skłaniającej się ku PJN "Teologii Politycznej", bo zachował wierność jej pierwotnym sympatiom, powiedzenie Dariuszowi Karłowiczowi: "Jesteś jak Krasowski" to gratka. Ale to przypomina tezę Hanny Gronkiewicz-Waltz, która upominając swego partyjnego kolegę Grzegorza Schetynę za niewczesne przytyki wobec pana premiera, obwieściła: "Nie tylko to jest ważne, jakie kto ma zdanie, ale z kim je ma".

Życie umysłowe ufundowane na takiej "mądrości" więdnie szybko. A w Polsce pytanie "z kim mówił" to jeden z najczęściej używanych w debatach zabiegów.

Piotr Zaremba
Rzeczpospolita, rp.pl