Wymiana jednej trzeciej gabinetu pozwoliłaby Tuskowi dotrwać do końca kadencji i mieć nadzieję na kolejną wygraną – mówi Eryk Misiewicz, konsultant polityczny
Platforma jest na zakręcie, i to kilka miesięcy przed wyborami. Czy to już zjazd po równi pochyłej?
Eryk Mistewicz, konsultant polityczny: To najtrudniejszy moment Donalda Tuska. Jeśli potwierdzi się tendencja odwracania się wyborców od Platformy, będzie ona już nieodwracalna. Na pewno przed najbliższymi wyborami.
Dlaczego to najtrudniejszy moment?
Przyczyn jest kilka.
To po kolei.
Platformę zaczął dotykać syndrom wypalenia. Straszenie Jarosławem Kaczyńskim, Antonim Macierewiczem przestaje działać. Premier Donald Tusk w sejmowym wystąpieniu po upokorzeniu Polski raportem MAK znów chciał wywołać spór "racjonalna PO" kontra "nieprzewidywalny, groźny PiS" i niewiele z tego wyszło. Spór PO – PiS zaczyna być odbierany także przez wyborców Platformy jako anachroniczny, donikąd nie prowadzący. Strach przed Kaczyńskim nie wystarczy już, aby głosować na PO. Szczególnie że jesteśmy w sekwencji zdarzeń, z których każde kieruje Platformę w dół.
Jaka to sekwencja?
Po trzech latach rządów nie ma już żaru i esprit konstytuującego radość, którą emanowała Platforma. Nie ma tej drużyny, tego zwycięskiego Manchesteru United, tego U2. Są poobijani, warczący na siebie politycy czy wręcz politykierzy, jakich wyborcy pamiętają z epoki SLD czy AWS. Grzegorz Schetyna trzy dni przed raportem MAK w TVN 24 dywaguje, że nie wiadomo, kto będzie premierem po wyborach. To wypowiedzenie przywództwa Tuskowi w drużynie PO.
A Tuskowi niczego pan nie zarzuca?
Słynny radar Tuska po raz pierwszy od kilku lat pracuje na wolniejszych obrotach. Nie wychwycił skali interesów naruszonych przez Jacka Rostowskiego decyzją o pozbawieniu zysków OFE. Minister finansów wziął na cel system, którego zaplecza, skali naruszanych interesów nie rozpoznał wcześniej, bo nigdy nie był politykiem. Miał prawo nie wiedzieć, na co się porywa. Rząd Tuska nagle znalazł się na kursie kolizyjnym.
Tę kolizyjność wzmacnia sytuacja wewnątrz partii?
W biegu Platforma weszła w stan walk wewnętrznych w związku z tworzeniem list. Bez planu, bez wykorzystania dywidendy z dziesięciu lat na scenie, trzech lat w rządzie. Wewnętrzna walka w takim momencie niczego nie zbuduje. A za chwilę kolejna kampania i angażująca premiera polska prezydencja.
To chyba równia pochyła?
Rozwiązaniem jest dymisja całego rządu. Chirurgiczna operacja, w pełni kontrolowana. Z pokazaniem lidera – Donalda Tuska, i tych złych, którzy sobie nie radzą. Taką operację przeprowadzono przed kilkoma miesiącami we Francji. Tam był to grom z jasnego nieba. Nicolas Sarkozy doprowadził do dymisji całego rządu. W operacji "remanent rządu" zdymisjonował premiera Francois Fillona, potrzymał francuską klasę polityczną w stanie niepewności. Pokazał, że to on trzyma wszystkie nitki władzy.
I jak tę rządową roszadę przeprowadził?
Dzień później ponownie powołał Fillona na stanowisko premiera. Przy okazji dokonał przeglądu pracy resortów. Część ministrów pochwalił i utrzymał na stanowiskach, a kilkunastu sekretarzy stanu pozbawił tek. Kilka resortów połączył w ramach oszczędności. Kilku ministrów ruchem konika szachowego zmieniło obszary kompetencji. Z kultury na obronę – dlaczegóż by nie?
Po co to zrobił?
Przegrupował siły. UMP, partia Sarkozy\'ego, również przygotowuje się do następnych wyborów w 2012 roku. Wymiana jednej trzeciej rządu po dwóch trzecich kadencji nadała impet tej ekipie, rozbudziła nadzieję na ponowną wygraną, dokończenie reform.
Głęboka wymiana rządu pozwoliłaby Tuskowi przegrupować siły?
Tak. Słabszych skierować na tyły. Bardziej bojowych lub wypoczętych do ataku. A niektórych przywołać na plac boju, choćby z Brukseli. Remanent rządu pozwoli na sięgnięcie po nowe zasoby, także z mniejszych partii czy fachowców. Sarkozy zaczął pisanie swojej historii jakby od nowa, odzyskał komfort sytuacji.
Na czym ten komfort miałby polegać?
Część ministrów była ostro krytykowanych przez opozycję. Jedna czy druga dymisja mogłaby dać wrażenie, że lider obawia się opozycji lub – co gorsza – przyznaje jej rację. Nie budowałoby to jego pozycji. Inaczej, gdy realizuje dymisję en bloc. Pokazuje się jako silny lider. I nie buduje sobie na przyszłość armii wrogów. Żaden z ministrów dotkniętych remanentem rządu nie odbiera dymisji jako wymierzonej akurat w niego.
Dlatego, że odchodzi w ramach operacji "remanent"?
Tak. Przeprowadzona w ten sposób dymisja Bogdana Klicha nie kwestionowałaby jego kompetencji. Zwłaszcza jeśli otrzymałby dobre miejsce na liście wyborczej.
Co to daje Tuskowi?
Przeprowadzona z chirurgiczną precyzją operacja buduje lidera. W czasie podwyższonego medialnego jazgotu tylko on wie, kto z rządu odejdzie, kto przetrwa. To nie lobbyści firm farmaceutycznych, wykorzystując media i grając politykami opozycji, odwołują ministra zdrowia, firm kolejowych – ministra transportu, ubezpieczeniowych – polityki socjalnej, itp. To on rozlicza ministrów z postawionych zadań. Jednocześnie pokazuje, że wsłuchuje się w głosy wyborców. Mobilizuje rządzących do lepszej pracy. Wprowadza świeżą krew. Daje impuls do odzyskania wiary przez wyborców. Jest prawdziwym mężem stanu.
Tu już chyba pan przesadza z tym mężem stanu. Poza tym we Francji jest model prezydencki, w Polsce premier sam musiałby się zdymisjonować.
To drużyna musi podjąć decyzję. I we Francji, i w Polsce rządzi drużyna, familia.
Jaka drużyna?
We Francji UMP, a w Polsce PO, współdziałające zresztą w jednym europejskim nurcie centroprawicy i mające w swoich krajach podobne problemy. We Francji do drużyny należą prezydent, premier, szef Zgromadzenia Narodowego, w Polsce podobnie: Bronisław Komorowski, Tusk, Schetyna. Wspólna jest ich odpowiedzialność. Zresztą oprócz obowiązującego w danym kraju modelu władzy jest coś, co można nazwać duchem przywództwa, politycznego leadershipu, władztwa nad drużyną. Nad drużyną mającą w swoich rękach wszystkie ogniwa zmian.
Trzymając się tej analogii, Tusk to Sarkozy?
Tylko lider sceny zdolny jest przeprowadzić operację rządowego remanentu. Ale oczywiście z pomocą drużyny. Kosmetyczne zmiany, wymiana jednego czy dwóch ministrów, już nie wystarczą. Nawet tak ewidentne jak resorty niekierowane przez polityków, w których władza została przejęta przez ambitnych wiceministrów.
Na przykład w jakich?
Chociażby w Ministerstwie Środowiska. Kierowanie tym resortem dawno już przejął zastępca ministra Andrzeja Kraszewskiego<\\f>Stanisław Gawłowski, szef jednego z regionów PO.
Mówiąc o ruchach konika szachowego, sugerował pan chyba, że Bogdan Klich odejdzie, a zastąpi go minister kultury Bogdan Zdrojewski?
Mieściłoby się to w logice, która towarzyszyła decyzjom we Francji. Podobnie jak zastąpienie na stanowisku ministra finansów Jacka Rostowskiego Janem K. Bieleckim. Bielecki w przeciwieństwie do obecnego ministra jest politykiem. Taka zmiana byłaby dobrze odebrana, mimo że przecież nie zmieniałaby istoty prowadzonej polityki. Na pewno jednak odebrałaby sporo paliwa ekonomistom atakującym rząd w kwestii OFE.
Dymisja rządu jest też okazją do zaproponowania stanowisk osobom, które są tzw. bezpartyjnymi fachowcami. Niezagospodarowane, łatwiej opowiedzą się przeciwko rządowi. Być może gdyby Leszek Balcerowicz został poproszony, by rozważył start z poparciem PO w wyborach prezydenckich lub choćby doradzał w najważniejszych kwestiach państwa, dzisiaj z taką ostrością nie recenzowałby rządu.
Przecież Balcerowicz jest niewybieralny?
Nie o to chodzi. Inny przykład – Krzysztof Rybiński byłby zachwycony, mogąc tylko rozważać stanowisko ministra szkolnictwa wyższego. Remanent rządu, tak jak we Francji, ożywiłby życie publiczne. I pozwolił na ruchy kadrowe, które w innym wypadku trudno byłoby podjąć.
Jakie ruchy byłyby łatwiejsze?
Choćby zaproponowanie miejsca w rządzie politykom kojarzonym dotąd raczej z opozycją. Paweł Poncyljusz, wiceminister w rządzie PiS, zna górnictwo. A obok niego choćby współpracownicy Michała Boniego czy świeża krew gospodarczych MBA-owców (absolwentów Master of Business Administration). Naturalne, że w chwili rekonfiguracji gabinetu doprasza się z jednej strony osoby dysponujące autorytetem, pełne pomysłów i energii, z drugiej zaś te, które wydają się największymi krytykami rządu. Otwarcie się PO na polityków PJN czy nawet SLD nie powinno dziwić. W podobny sposób Sarkozy zaprosił niegdyś do rządu ludzi lewicy.
I premier ma to zrobić kilka miesięcy przed wyborami?
Przede wszystkim PO powinna otrzepać się z kurzu. Odnowić pozytywne emocje wyborców. Odzyskać werwę. Wymiana jednej trzeciej gabinetu w trzech czwartych kadencji pozwoliłaby dotrwać do jej końca i mieć nadzieję na ponowną wygraną.
rozmawiała Małgorzata Subotić
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE