Myślał rząd i premier, myśleli ich piarowcy, myśleli, myśleli, niósł się chrzęst ich zmuszanych do wysiłku zwojów mózgowych po korytarzach i gabinetach, no, aż wreszcie wymyślili. Wymyślili nie co robić, żeby choć trochę naprawić popełnione błędy, oczywiście, bo nie nad tym bynajmniej myśleli. Wymyślili, jak je przykryć. Jaka „wrzutka” zdoła odwrócić uwagę.
I zaraz potuptali do zaprzyjaźnionych mediów z „niusem” − rząd proponuje po ćwierć balona za każdego zabitego na Siewiernym. Zaprzyjaźnione media „niusa” oczywiście podchwyciły, jak zwykły chwytać każdy bzdet, podrzucany im przez rządowy pijar. Podchwyciły i podkręciły. Usłużna jak zwykle „Wyborcza” połączyła go z przypomnieniem, że rodziny ofiar katastrofy w Mirosławcu sprzed 3 lat dostały „jedynie świadczenia wynikające ze śmierci ich najbliższych, a nie z tytułu katastrofy, do jakiej doszło”, bo obowiązywały wówczas nieco inne przepisy. „Byłoby skandalem, gdyby okazało się, że odszkodowania otrzymają rodziny ofiar katastrofy w Smoleńsku, a te po katastrofie samolotu CASA – nie”.
Większość smoleńskich wdów, niestety, zachowała się w sposób godny i zbyła natrętnie dopytujących się dziennikarzy odpowiedzią, że nie myślą teraz o pieniądzach. Ale na szczęście dla rządowego piaru jest jeszcze Marcin Dubienecki. Ten najwyraźniej bardzo lubi być cytowany na kolorowych paskach. Po ujawnieniu dowodów, że pilot Tupolewa wcale nie próbował lądować, wrzucił na nie niezwykle w tym momencie wygodną dla władzy i salonu tezę o zamachu; teraz udzielił wypowiedzi, że ćwierć miliona to zdecydowanie za mało, i zrobił podobną karierę. No a wierny skrót przekazu dnia, do zapamiętania i powtarzania w formie przystępnej nawet dla móżdżku „młodego, wykształconego i z dużego miasta” dało jak zwykle co wieczór „Szkło kontaktowe”, gdzie mogliśmy usłyszeć, że to skandal bulić taką kaskę pazernym rodzinom, bo w końcu „na biednych nie trafiło”, a dołem na ekranie przeczytać dowcipne uwagi w stylu „a kasy za CASĘ nie będzie!”.
Jakikolwiek uczciwy dziennikarz na tego „niusa” zareagować powinien przede wszystkim podejrzliwością: dlaczegóż to rząd akurat teraz wyskakuje ze sprawą, na którą w oczywisty sposób na razie nie czas?! Jeszcze nie ustalono odpowiedzialności, jeszcze trwają spory, bez tego nie ma się co wyrywać z wyliczeniami. Ba, przyjmowanie już w tej chwili przez rząd pełnej odpowiedzialności zdaje się być w sprzeczności z kwestionowaniem nieomylności MAK. Choć linia pana premiera jest tutaj tak pokrętna, że doprawdy trudno mówić, co właściwie on uważa. Najpierw, gdy piarowcy doradzili mu odstawiać twardziela, popisywał się, że raport jest „w całości nie do przyjęcia”, potem, jak dostał od przyjaciół ze wschodu po łapach, wyjaśnił już grzeczniej, że żadnego z ustaleń MAK zasadniczo nie kwestionuje, tylko, wydaje mu się, warto by raport jeszcze rozszerzyć, bo jest niekompletny. Ale wystarczyło jedno napomknienie ministra Ławrowa, że kwitnące stosunki między naszymi krajami mogą zostać przez takie gadanie popsute − i Tusk umknął „po rodzinę”, a jak się znów pojawił, to już zajęty jest jedynie pokrzykiwaniem na PiS, a jego klaka − wytykaniem smoleńskich rodzin, które dostaną kupę szmalu, chociaż „na biednych nie trafiło”, podczas gdy „młodzi, wykształceni i z dużych miast” tracą przez ich chciwość przyszłe emerytury.
Najbardziej pouczający był ten moment zniknięcia premiera. Na tę chwilę − wszystko zamarło. Nikt nie wiedział, co zrobić, nikt nawet nie wiedział, co powiedzieć. Nie można było znaleźć żadnego platformersa gotowego udzielić publicznej wypowiedzi. Zamilkły lub głupkowato próbowały zmienić temat czołowe gwiazdy dziennikarstwa. Bez esemesa z centrali, bez „przekazu dnia” całe mrowisko popadło nagle w stupor i bezwolę. Wypisz wymaluj jak słudzy ciemności po upadku Saurona. Pokazało się dobitnie, że cały aparat władzy, rząd, partia, i najbardziej krzykliwe „niezależne” media to tylko rozrośnięty do monstrualnych rozmiarów odwłok Tuska. Gdy na chwilę, wskutek jakiegoś kryzysu, napędzająca go wola osłabnie, wszyscy oni popadają w otępienie. Nie wiedzą, co robić, co mówić, co myśleć. Tak ich przyuczono się nie wychylać, że bez wytycznych − po prostu ich nie ma.
Na szczęście dla Tuska, gdy wszystko inne zawodzi, zostaje jeszcze jedna, jedyna siła, na której może odbudowywać swą popularność − nienawiść i pogarda polskiej obrazowanszcziny dla „Polski ciemnej”, „polskiego NRD”, dla „starszych, gorzej wykształconych i z mniejszych ośrodków”, dla „pisowców” po prostu. Do niej zawsze się może Tusk odwołać i wokół niej skrzyknąć swą zbieraninę. Choćby przeciwko pazernym wdowom i sierotom.
KATALOG FIRM W INTERNECIE