Donald Tusk próbuje odzyskać to, co Polska utraciła wskutek kompromitującej nieudolności jego rządu podczas ustalania (w kwietniu 2010 roku) sposobu badania przyczyn katastrofy smoleńskiej.
Ale także wskutek późniejszych przejawów braku profesjonalizmu ekipy premiera, które zaowocowały tym, co się stało w ubiegłym tygodniu: niemal całkowitym oddaniem Rosjanom pola do swobodnego interpretowania tego, co się wydarzyło na lotnisku Siewiernyj.
Szef rządu usiłuje więc, po pierwsze, odzyskać szansę na ustalenie prawdy o wszystkich (a nie tylko tych leżących po polskiej stronie) przyczynach i okolicznościach katastrofy smoleńskiej. I po drugie, stara się przywrócić właściwe proporcje ocenom wszystkich – a więc zarówno polskich, jak też rosyjskich – uczestników tej tragedii.
Czy sztuka ta może się jeszcze powieść? Wtorkowa konferencja ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera, będąca odpowiedzią na opublikowanie przez MAK stronniczego raportu, dowodzi, że jest na to pewna nadzieja.
Dobrze się stało, że władze Polski zdobyły kopię nagrań z wieży kontrolnej lotniska Siewiernyj oraz że – nie oglądając się na Rosjan – zaprezentowały te zapisy, w tym rozmowy dyżurujących tam oficerów z wysoko postawionymi osobami spoza Smoleńska. Z tych rozmów jednoznacznie wynika, że oficerowie znajdujący się w wieży kontrolnej (jeśli ten budynek w ogóle zasługuje na to miano) znajdowali się pod presją na przykład tajemniczego generała, który nakazał im "na razie sprowadzać" polskiego Tu-154. Jak wynika z treści rozmów oficerów w wieży, co najmniej jeden z nich nie uważał tego rozwiązania za właściwe.
A przecież trzeba dodać, że rosyjscy kontrolerzy niemal w tym samym czasie podawali zastanawiająco rozbieżne informacje pogodowe rosyjskiemu iłowi-76 i polskiemu jakowi-40, że wielokrotnie (jak twierdzili podczas przesłuchań, wyłącznie dla dobra lądujących) wprowadzali pilotów polskiego Tu-154 w błąd co do ścieżki i kursu schodzenia, że podawali im nieprawdziwe informacje o (lepszej od faktycznej) widoczności, że we właściwym momencie kategorycznie nie nakazali Tu-154 odejścia na lotnisko zapasowe, że pod koniec tragicznego lotu właściwie pozostawili załogę samą sobie.
W każdym razie teraz już z całą pewnością wiadomo, że obsada wieży kontrolnej popełniła tak wiele błędów, iż nie mogło to pozostać bez ogromnego wpływu na to, co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 roku. Mimo to, choć bez wątpienia wszystkie te nowe informacje stawiają w innym (znacznie lepszym) świetle polskich pilotów, to jednak nie powinniśmy zapominać, że ostatecznie to właśnie oni (bo chcieli wykonać zadanie) podjęli tragiczną w skutkach decyzję o podejściu do lądowania w tak niesprzyjających warunkach atmosferycznych, jakie tamtego dnia panowały w Smoleńsku.
KATALOG FIRM W INTERNECIE