Krakowianie chcą upamiętnić załogę amerykańskiego bombowca, który pod koniec grudnia 1944 roku został ostrzelany nad Krakowem, a jego załoga dostała się do niemieckiej niewoli (wszyscy przeżyli wojnę i wrócili do USA) - poinformowała Polska Agencja Prasowa.
"Bombowiec Boeing B-17 z 10-osobową załogą na pokładzie 26 grudnia 1944 r. brał udział w nalocie na zakłady chemiczne w Blachowni Śląskiej. Maszyna została ostrzelana i uszkodzona nad celem bombardowania. Nad Krakowem potężny samolot ponownie dostał się pod ogień niemieckiej artylerii przeciwlotniczej i został zmuszony do lądowania na przedpolu Fortu Borek" - czytamy w depeszy PAP.
- Sprawdzimy, czyją własnością jest teren przed fortem i jeśli uzyskamy zgodę, wiosną chcielibyśmy obsadzić niskimi roślinami obrys tego samolotu. To była wielka maszyna, miała 30 m rozpiętości. Od tego chcielibyśmy zacząć. Chcemy, aby to wydarzenie zaistniało w świadomości mieszkańców naszego osiedla. A za rok-dwa będzie budowana szkoła, kto wie, może mogłaby nosić imię pilotów amerykańskich? Zobaczymy - powiedział PAP Robert Springwald z Muzeum Armi Krajowej w Krakowie.
"Latająca forteca" należała do 352. Dywizjonu 301. Grupy Bombowej 5. Skrzydła Bombowego 15. Armii Powietrznej USA. Załoga nadała jej imię "Candie", które mimo dramatycznych wydarzeń ostatecznie okazało się dla niej szczęśliwe, bo wszyscy przeżyli wojnę.
- Samolot wystartował z bazy we Włoszech. Został uszkodzony nad celem bombardowania, czyli zakładami chemicznymi w Blachowni Śląskiej, które produkowały m.in. benzynę syntetyczną. Działały tylko dwa z czterech silników. Starali się dociągnąć do linii rosyjskich, dlatego zdecydowali się lecieć nad Krakowem - przypomniał w rozmowie z PAP historię "Candie" badacz dziejów działań lotniczych na terenie Małopolski doktor Krzysztof Wielgus.
"<Latająca forteca> nad Krakowem dostała się pod ostrzał z pociągu artylerii przeciwlotniczej, stojącego w rejonie dworca w Płaszowie. Ostrzał spowodował kolejne uszkodzenia maszyny, która zaczęła krążyć w poszukiwaniu miejsca do lądowania. Wtedy została ostrzelana przez obsadę obozu jenieckiego w Kobierzynie, na co strzelcy pokładowi odpowiedzieli ogniem. Piloci byli zmuszeni do lądowania na przedpolu Fortu 52 Borek. Pierwszy pilot, zarazem dowódca maszyny por. Harry O. Filer posadził maszynę na ziemi bez podwozia. Szczęśliwie dla amerykańskich lotników teren lekko się wznosił i maszyna zdołała wytracić prędkość" - napisała PAP.
- Gdyby wpadli do fosy fortu, byłoby po nich; maszyna eksplodowałaby - ocenił dr Wielgus.
Lotnicy zostali wzięci przez Niemców do niewoli. Jeden z członków załogi był z pochodzenia Żydem.
- Tylko bardzo twarda interwencja kapitana maszyny spowodowała, że nie został oddzielony od reszty załogi i uniknął tragicznego losu - podkreślił dr Wielgus.
"AK planowała odbicie lotników, ale zanim to nastąpiło, Amerykanie zostali wywiezieni do obozu jenieckiego w Rzeszy. W 1945 r. zostali wyzwoleni przez wojska amerykańskie i wrócili do USA. Jeden z nich - William Nassif - został aktorem i kolegą późniejszego prezydenta USA, Ronalda Reagana" - czytamy w depeszy PAP.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE