Na dwa lata i 8 miesięcy pozbawienia wolności skazał Sąd Okręgowy w Krakowie Szweda Matsa Andersa Hoegstroema, oskarżonego o podżeganie do kradzieży napisu \"Arbeit macht frei\" znad bramy byłego niemieckiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau.
W ten sposób dobiegł wreszcie końca wielomiesięczny serial sądowy, związany z historycznym napisem, który zniknął w nocy 18 grudnia ubiegłego roku i został odnaleziony kilka dni później w okolicy Torunia, pocięty na części. Obecnie jest już scalony, ale prawdopodobnie nie wróci na pierwotne miejsce (zastąpi go kopia), lecz do zbiorów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.
Nie jest jednak wykluczone, że procedura sądowa będzie kontynuowana w Szwecji, ponieważ polscy prokuratorzy ustalili, że Hoegstroem mógł działać na zlecenie swego rodaka-milionera Larsa W. i przekazali materiały na ten temat do Sztokholmu.
Odpowiadający za taki sam zarzut Marcin S. i jeden z bezpośrednich wykonawców kradzieży Andrzej S. zostali skazani odpowiednio na dwa lata i sześć miesięcy oraz dwa lata i cztery miesiące pozbawienia wolności, a także na wpłacenie 10 tysięcy złotych nawiązki na Fundację Auschwitz-Birkenau w Warszawie.
"Wyroki zapadły bez przeprowadzenia przewodu sądowego, ponieważ oskarżeni zgłosili chęć dobrowolnego poddania się karze i wnieśli o wydanie wyroku bez procesu. Sąd uznał, że wina oskarżonych nie budzi wątpliwości" - czytamy w depeszy Polskiej Agencji Prasowej.
Wyrok na Hoegstroema uprawomocni się za tydzień, jeżeli żadna ze stron nie wniesie wniosku o jego pisemne uzasadnienie. Wówczas będzie mogła zostać wszczęta procedura wydania skazanego do Szwecji.
Trzej pozostali bezpośredni sprawcy kradzieży zostali skazani w marcu na kary od półtora roku do dwóch i pół roku pozbawienia wolności oraz nawiązki pieniężne.
Hoegstroem początkowo nie przyznawał się do winy, przedstawiając własną wersję wydarzeń, ale później zmienił linię obrony, przestał się wypierać udziału w przestępstwie i złożył obszerne wyjaśnienia. Prokuratura wyraziła zgodę na podawanie jego nazwiska.
Prokuratura ustaliła, że Szwed zamierzał przekazać ukradziony napis innej osobie, która miała pokryć wszystkie koszty, czyli zapłacić Polakom. Do przekazania pieniędzy jednak nie doszło.
Tylko Andrzej S. wyraził ubolewanie z powodu swojego czynu.
- Chciałem przeprosić, przyjmuję wyrok z pokorą i zdaję sobie sprawę, że był to czyn haniebny - powiedział w ostatnim słowie przed sądem.
Jego adwokat Wiesław Miśko podkreślił postawę oskarżonego, który od początku przyznał się do winy i wskazał miejsce ukrycia tablicy.
- Myślał, że to złom, nie był świadomy znaczenia tego czynu i nigdy by tego nie popełnił - tłumaczył.
Hoegstroem potwierdził jedynie przed sądem, że akceptuje wyrok. Po wyroku powiedział dziennikarzom, że "ten kraj to żart, powinniście się wstydzić".
Jego obrońca Wit Seidler wyjaśnił mediom, że "ten wyrok jest wypadkową chęci opuszczenia polskiego aresztu przez Hoegstroema i niemożności wykazania tego, co mogłoby spowodować, że będzie mniej winny" (wszystkie cytaty za depeszą PAP).
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE