Kwaśniewski i Kaczyński też nic nie wskórali w sprawie wiz do USA, ale przynajmniej nie naginali rzeczywistości – pisze publicysta \"Rzeczpospolitej\"
Dla Romana Kuźniara, doradcy ds. zagranicznych Bronisława Komorowskiego, niedawna podróż głowy państwa do Stanów Zjednoczonych była "najbardziej udaną wizytą prezydenta w USA w ostatniej dekadzie" ("Nie domagaliśmy się prezentów", "Rz", 13.12.2010). Komorowski miał się bowiem kierować "realizmem, a nie chciejstwem, oraz stawiał na pierwszym miejscu polskie interesy".
Żenujący temat wiz
Trudno było oczekiwać innej oceny tej wizyty od człowieka, który, jak mniemam, sam do niej prezydenta RP przygotowywał. Zaskakuje jednak ton, z jakim ważny urzędnik państwowy traktuje poprzedników swojego obecnego szefa: "Prezydenci Kwaśniewski i Kaczyński podczas podróży do Stanów Zjednoczonych zajmowali się głównie nakłanianiem Amerykanów do zniesienia obowiązku wizowego. Robili to w sposób, który nie tylko nie przynosił efektów, ale budził niekiedy zażenowanie".
Jest to krytyka o tyle dziwna, iż sam Barack Obama podczas konferencji prasowej przypomniał, iż prezydent Komorowski "poruszył kwestię wiz bardzo stanowczo" ("… raised this issue robustly"). A Komorowski natychmiast wyraził mu za to wdzięczność: "Miło mi, że prezydent Obama potwierdził, iż rozmowa na ten temat była".
Nie bardzo rozumiem, na czym miał polegać "żenujący" charakter rozmów prowadzonych przez poprzednich prezydentów. Ja z historii polsko-amerykańskich negocjacji na temat wiz przypominam sobie tylko jedną żenującą sytuację: w marcu 2008 r., tuż przed swoją wyprawą do USA, premier Donald Tusk zapowiedział, iż nie poruszy tego problemu w trakcie spotkania z George\'em W. Bushem. Jak bardzo musiał być skonfundowany, gdy Bush na konferencji prasowej wypalił, że rozmawiał z Tuskiem… o wizach.
Dwa lata później, przed praskim spotkaniem przywódców Europy Środkowo-Wschodniej z Barackiem Obamą, Tusk powtórzył: "Polska nie musi błagać o regulacje w kwestiach wizowych. (…) Nasz partner dojrzeje do takiej decyzji. Polska nie będzie robiła z relacji polsko-amerykańskich proszalnych procesji. To jest niedopuszczalne".
A jednak pod koniec kwietnia tego roku minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski rozmawiał o wizach z Hillary Clinton. Według depeszy PAP "Sikorski zwrócił jej uwagę, że Polska jest jedynym krajem strefy Schengen, któremu USA nie zniosły dotąd wiz". – Miałem odczucie, że to wywarło duże wrażenie na sekretarz stanu – powiedział szef MSZ. Tego samego dnia Jerzy Buzek, przewodniczący Parlamentu Europejskiego (i polityk Platformy), nawiązał do sporu o wizy podczas spotkania z wiceprezydentem USA Joe Bidenem.
Między "oczekuję" a "obiecuję"
Zdumiewający jest kolejny fragment tekstu Kuźniara: "Prezydent Obama (…) podjął zobowiązanie, że za jego prezydentury ten reżim [wizowy] zniknie. Po raz pierwszy prezydent nie kluczył w tej sprawie, nie zasłaniał się Kongresem, tylko złożył jednoznaczną deklarację".
Po pierwsze: Obama wyraźnie tłumaczył, że "musi współdziałać z Kongresem, by zmienić prawo, ponieważ obecne nie pozwala mu jako prezydentowi na podejmowanie w tej kwestii wiążących decyzji" (zapis wideo z konferencji jest dostępny na oficjalnym kanale Białego Domu w portalu YouTube).
Po drugie: Obama nie podjął żadnego "zobowiązania" ani nie złożył "jednoznacznej deklaracji". Stwierdził jedynie: "Chcę z tej sprawy uczynić priorytet swojej administracji i załatwić ją w miarę szybko. Oczekuję, że problem ten zostanie rozwiązany jeszcze za mojej prezydentury".
Jako prawnik i doświadczony polityk Obama wie, jak ogromna jest różnica między "oczekuję" a "obiecuję". Co ciekawe, w trzystronicowym wspólnym oświadczeniu prezydentów USA i Polski wydanym po wizycie nie ma najmniejszej wzmianki o wizach, co może oznaczać, że oficjalnie obecna administracja nie tylko niczego nie obiecuje, ale chyba też za bardzo nie oczekuje.
Owszem, Kwaśniewski i Kaczyński także nie doprowadzili do zniesienia wiz, ale przynajmniej nie naginali rzeczywistości. Gdy Lech Kaczyński spotykał się w lipcu 2007 roku z George\'em W. Bushem, amerykański prezydent stwierdził, że "będzie kontynuował prace z Kongresem, aby zmienić prawo, tak aby było można doprowadzić" [do zniesienia wiz]. Powiedział więc niemal słowo w słowo to, co usłyszeliśmy w ubiegłym tygodniu z ust Obamy. Wówczas jednak Kaczyński nie obwieszczał buńczucznie, że oto Bush "złożył jednoznaczną deklarację", lecz przytomnie zauważył: "Sprawa wiz jest na dobrej drodze, choć to w dużym stopniu zależy od Kongresu. A proces legislacyjny w USA jest trudny i długi".
Mit z dawnej epoki
Jeszcze jeden passus z artykułu Kuźniara: "W ostatnich latach rozmowy polsko-amerykańskie koncentrowały się na wizach i współpracy wojskowej, zwłaszcza udziale naszych żołnierzy w operacjach USA. To się teraz zmienia. Polska pracuje nad rozwijaniem współpracy gospodarczej i międzyludzkiej. Otwierają się perspektywy amerykańskich inwestycji w polski sektor energetyczny. Chodzi tu zarówno o wydobycie gazu łupkowego, energię atomową, jak i o technologie związane z czystą energią. Bronisław Komorowski zachęcał stronę amerykańską do udziału w przetargach".
W 2009 roku Stany Zjednoczone były na piątym miejscu wśród krajów inwestujących w Polsce – przed Włochami, Hiszpanią i Holandią. Na przygotowanej przez PAIiIZ liście największych zagranicznych koncernów robiących interesy nad Wisłą jest 161 amerykańskich firm (francuskich – 118), łącznie z gigantami biznesu, takimi jak General Motors, General Electric, Caterpillar, Citigroup, Colgate-Palmolive, Delphi, Google, Hewlett Packard, Intel, Marriott, Mars, Microsoft, Motorola czy UPS. Skąd zatem przekonanie Kuźniara, iż polsko-amerykańska współpraca gospodarcza dotąd szwankowała? Trudno odgadnąć.
Gaz łupkowy? Amerykanie szukają go w Polsce nie dlatego, że premierem RP jest Donald Tusk, a prezydentem Bronisław Komorowski, tylko dlatego, że dysponują odpowiednią technologią i zwęszyli szansę na miliardowe profity. Przetargi? Według Kuźniara Komorowski zachęcał do nich "stronę amerykańską". Czyli kogo? Obamę?
Doradcy prezydenta można by zadedykować fragment tekstu, jaki ukazał się w tygodniku "Wprost" w 2002 roku, po wizycie Aleksandra Kwaśniewskiego w Waszyngtonie: "Mamy nadzieję, że dzięki decyzjom Busha i Kwaśniewskiego wzrosną inwestycje amerykańskie w Polsce i obniży się bezrobocie. To mit z epoki centralnego planowania i central handlu zagranicznego. Prezydent USA ma taką samą władzę nad tym, gdzie General Motors postawi fabrykę samochodów, jak prezydent Polski nad tym, gdzie Ursus sprzeda traktory. Przepis na zwiększenie inwestycji amerykańskich istnieje i jest banalny. Kapitał amerykański przyjdzie tam, gdzie są dobre warunki do rozwoju przedsiębiorczości, przede wszystkim rodzimej".
Wyjątkowo trafne spostrzeżenie publicysty podpisanego pod tamtym artykułem jako "Radek Sikorski".
KATALOG FIRM W INTERNECIE