Nelli Rokita, posłanka PiS
Rz: Jest pani w Sejmie od trzech lat…
Nelli Rokita: …i mam poczucie, że moja obecność w polityce, mój wizerunek – to wszystko poszło trochę w złym kierunku.
Bo jest pani celebrytką, a nie poważnym politykiem?
Sama się zastanawiałam, po co w tym tkwię. Dziwi się pan mojemu rozgoryczeniu? Może się obraziłam po tym, jak zobaczyłam, jak politycy i media traktują mojego męża? Dla niego polityka była czymś bardzo serio, miał coś do powiedzenia, a media zlekceważyły go, wyśmiały.
I dlatego pani postanowiła dać mediom to, czego chcą? Spektakl, zabawę, komedię?
Coś w tym jest, bo przecież dziennikarze nie oczekują dziś od polityków refleksji. Zdaję sobie sprawę, że powinnam inaczej rozmawiać, ale z kim?
Choćby z mediami.
Jeśli dziennikarz nie odróżnia Kazachstanu od Kirgizji i pyta: „A co to za różnica?”, to co mam mu tłumaczyć? Mam mu korepetycji z geografii i historii udzielać?
Nie przesadza pani?
Proszę pana, kiedy powiedziałam, że pochodzę z Azji, bo tam się urodziłam, to jeden z dziennikarzy rzucił: „A myślałem, że w Azji to wszyscy mają skośne oczy…”. Odpowiedziałam, że nasza rodzina to wyjątek.
Taka mutacja?
O właśnie, że jesteśmy inni, bo zmutowani.
Poznał się na żarcie?
Nie sądzę, bo kiedy mu tłumaczyłam, że mieszkałam w Rosji, ale też w części azjatyckiej, to mi nie uwierzył, bo Azja to przecież Chiny.
I jak pani wtedy reaguje?
Pozwalam sobie na żarciki i udaję, że nic się nie stało.
Opowiada mi pani historyjki z jakimś niedouczonym dziennikarzem…
Zdarza mi się, że idę do studia perfekcyjnie przygotowana, wiem, co chcę powiedzieć o ważnej ustawie, a to pytanie i tak nie pada albo też dziennikarz jest nieprzygotowany… I trzeba się dostosować.
Są politycy, którzy ochoczo biorą w tym udział…
No właśnie!
Ale to pani poszła o krok dalej, robiąc spektakl z siebie.
Ale z kim mam prowadzić te debaty, do których mnie pan zachęca?
Z tymi, którzy dziwią się, że nie mam skośnych oczu, skoro wychowałam się w Azji?
Niech pani nie zwala wszystkiego na dziennikarzy. Ja się uparłem porozmawiać z panią serio, a pani co chwila ucieka w anegdotę.
Chcę panu pokazać pewne mechanizmy, realia, które utrudniają takie funkcjonowanie w polityce, o jakim pan mówi.
Pani nawet nie próbuje rozmawiać z mediami serio, a i one tego od pani nie oczekują.
Ma pan rację, popełniłam błąd. Jeśli dziennikarzom nie przeszkadza, że nie wiedzą takich rzeczy, to proszę bardzo, ja mogę się z nimi śmiać, mogę być wariatką. Zresztą śmiać się akurat lubię i często śmieję się sama z siebie.
Media zapraszają panią po to, by panią skompromitować.
Może tak jest, ale ciągle mam nadzieję, że uda mi się powiedzieć coś ważnego.
Jak, skoro nie mówi pani o sprawach ważnych, tylko robi show?
Oczywiście w telewizji mówię hasłowo, bo tam tak trzeba.
Czasami obraca się przeciw mnie mój brak wyczucia polszczyzny i powiem coś, co może zostać odebrane zabawnie. Proszę pamiętać, że polski to dla mnie język obcy, którego uczyłam się już jako osoba dorosła, łatwo mnie łapać za słówka na niezręcznych sformułowaniach. Powiedziałam, że Tusk stoi w rozkroku i śmiech, a sam premier wzywał Palikota: „Nie stój w drzwiach, nie rób przeciągu”, i wszystko dobrze.
Media mają używanie, bo pani daje powody.
Takie, jak te z Ikarusem? Powiedziałam tak zamiast Ikar, bo po łacinie i niemiecku jest Ikarus, po grecku Ikaros. Jak tylko tak powiedziałam, w mediach wielki śmiech, że Rokita myli mity z autobusami.
A pani śmiała się razem z nimi.
To prawda, ale to pewnie dlatego, że bawi mnie ta poppolityka i sama czasami przesadzam.
Zaśmiewa się pani z żartów na swój temat, opowiada, jak to ludzie mylą panią z postacią od Szymona Majewskiego…
(śmiech) A to nie jest fascynujące, że ktoś zagrał mnie na tyle dobrze, że ludzie wzięli tę postać za mnie?
Pani stara się być jeszcze bardziej zwariowana, ekscentryczna, próbuje ukryć inteligencję i czasem to pani wychodzi. Uważa pani dziennikarzy za głupków i sobie nimi gra?
Nie, tak nie jest. Ja po prostu wybrałam drogę bycia sobą zawsze, nie tylko jak wypiję (śmiech). Wielu ludzi jest sobą, jak wypiją – wtedy wychodzi z nich prawdziwa natura, mnie to nawet fascynuje.
Mówi pani, że nie lubi piaru, a jest pani wykreowana od początku do końca.
Panie Robercie, piar to moje hobby, ale nie lubię piaru bezczelnego, nachalnego. Jestem wykreowana? W jakimś stopniu każdy z nas się kreuje, każdy jest więc piarowcem. Pan założył dziś pomarańczowy szalik i to coś mówi o panu.
Że lubię ten kolor albo to jedyny szalik, jaki mogłem w domu znaleźć.
A ja bym powiedziała, że ma pan po prostu dobry nastrój.
Kapitalny wprost. Musiałem wstać w śnieżycy o 5.30.
Pan jest radosny z natury i to wystarcza.
Mieliśmy rozmawiać o pani. O tym, że jest pani wykreowana.
Wręcz odwrotnie, jestem całkowicie naturalna, całkowicie!
Ludzie narzucają sobie pewne ograniczenia – ot, posłowie ubierają się w pewien sposób, pani – nie.
Staram się!
Czyżby? Koronkowe rękawiczki, ekstrawagancki kapelusz, dziwny żakiet i najbardziej odjechane buty w mieście.
(śmiech) No i?
No i to celowe. Przecież nie ubiera się pani po ciemku!
Mam tak od dziecka – kiedy rano wstanę i mam ochotę na jakiś kolor czy jakąś marynarkę, to ją zakładam i nie patrzę, czy to do czegoś pasuje czy nie. Później mi mówią, że to nie jest tak źle. Często wynika to z wygody.
I z wygody pofarbowała pani włosy na siwo?
Oczywiście, że z wygody.
Przecież to właśnie element kreacji na oryginalność.
Panie Robercie, naprawdę bardzo trudno się z panem rozmawia. Pan mi nie wierzy (śmiech). Pan mówi, że ja się dziwacznie ubieram, ale tak samo było w szkole we Frunze czy na uniwersytecie. I kiedy ludzie mnie lepiej poznawali, przy jakimś winie mówili: „Nie zmieniaj się, zostań sobą”.
A ja znam kilka osób, które panią poznały i mówiły: „O Boże, ona jest normalna!”.
(śmiech) Ludzi różne rzeczy zaskakują. Latem przechodziliśmy z mężem przez pl. Szczepański w Krakowie i zaczepił mnie jakiś pan, który wcześniej coś wypił, i mówi: „Pani Nelli? Pani w ogóle nie jest taka brzydka!”. Mnie to autentycznie rozbawiło!
Kończąc ten wątek, nie ma pani wrażenia, że jak wchodzi do Sejmu, to inaczej wygląda, mówi, zachowuje się od reszty posłanek?
Oczywiście, że mam, ale jednocześnie żywię przekonanie, że to wszyscy inni są wariatami. Bo czy ja mam udawać?
Kiedy razem z Igorem Zalewskim rozmawiałem z panią 14 lat temu…
Pamiętam, to był mój pierwszy wywiad. Całe życie potem za mną chodził!
Wtedy była pani nieśmiałą i lekko ekstrawagancką osobą. Potem podbijała pani pisma kobiece i salony, aż wreszcie media zaczęły panią traktować zupełnie inaczej.
Wcześniej byłam ładna i mądra, potem brzydka i głupia – tak to wyglądało. To było ściśle związane z polityką. Ładna i mądra byłam, kiedy wiązano mnie z Platformą Obywatelską, a kiedy związałam się z PiS, nagle okazałam się kompletną idiotką… (śmiech)
Ale pani podjęła tę grę i z ochotą udaje mniej rozgarniętą, niż jest. Czym właściwie zajmuje się pani w Sejmie?
W czasach, gdy najwięksi ludzie w Polsce mówią, że są z dala od polityki, to politykiem jestem ja. Działam w komisji Unii Europejskiej i naprawdę mnie to interesuje. Chętnie wzięłabym się też za likwidację NFZ, który tylko przejada składki pacjentów na administrację. Wróciłabym do idei konkurujących ze sobą kas chorych. Albo system szkolny: badałam system francuski, system fiński i każdy ekspert panu powie, że reformowanie szkoły bez uprzedniego zadbania o przedszkola jest postawieniem sprawy na głowie! Więc ja się czymś interesuję, czymś zajmuję, tylko, że nikt nie chce o tym rozmawiać.
Bo w Sejmie nie jest pani znana z projektów ustaw, ale z gagów, żartów i skrzydlatych słów.
To proszę, porozmawiajmy o ustawach! Ogromna większość polityków zajmująca się ustawami trafiającymi do Sejmu nie wie, o czym mówi. Ja przepraszam, ale każdego porównuję do mojego męża, a jak Janek brał się za ustawę, to widziałam tę pracę. On się na tym znał, on o tym czytał, on rozumiał, co się pisze – to był najwyższy standard.
Ktoś mu teraz dorównuje?
Nikt, łącznie ze mną.
Z faktu, że nikt nie jest drugim Janem Rokitą, do sejmowego nicnierobienia droga daleka.
Na poziomie komisji często pracujemy nad sensownymi ustawami. Aż do momentu, kiedy wkracza wielka polityka i wszystko przewraca. Ja akceptuję to, że Sejm jest miejscem uprawiania wielkiej polityki, że system polityczny tak jest zbudowany, ale kiedy widzę, że nawet najbardziej oczywiste sprawy są podporządkowane grze politycznej, to kapituluję. I niech pan ode mnie nie wymaga, bym aktywnie to wspierała.
Pani małe zaangażowanie wynika z rozczarowania?
Tak, jestem rozczarowana tą mizerną polityką, jaką uprawiamy od lat.
Ludwik Dorn, będąc za rządów SLD-PSL posłem niezależnym, siedział w Hawełce, popijał wino i sam jeden napisał oraz przewalczył ustawę o finansowaniu partii politycznych.
Podziwiam go za to.
Niech pani nie podziwia, a bierze przykład.
Może ma pan rację, może powinnam bardziej się zaangażować. A może zbyt wiele pan ode mnie wymaga? (śmiech)
Bez kokieterii. Dlaczego Niemka z Rosji nie interesuje się stosunkami polsko-rosyjskimi czy polsko-niemieckimi?
To dobre pytanie, może powinnam interesować się tym, a nie Francją, Hiszpanią czy Włochami. Czasami zdumiewają mnie głosy polskich polityków, którzy nie mają pojęcia o Rosji czy Niemczech i prezentują jakieś absurdalne podejście do tych spraw. A dlaczego nie protestuję? Ja chyba rzeczywiście unikam konfliktu i nie ma we mnie chęci przebicia się za wszelką cenę.
Marne tłumaczenie. Może pani po prostu nie chce być politykiem? Nawet Kirgizją się pani nie zajmuje, a któż się lepiej na niej zna?
To prawda, wychowałam się tam i kiedy wybuchły tam zamieszki, zadałam publiczne pytanie ministrowi Sikorskiemu, który bardzo się zdziwił, że ja tam spędziłam dziesięć lat życia.
Wychowała się pani w Biszkeku…
Wtedy Frunze.
No tak, ale i wcześniej, i teraz Biszkek. Strasznie brzydkie miasto.
Naprawdę? Ja zapamiętałam je jako bardzo zielone miasto z pięknymi widokami na ośnieżone szczyty Tienszan.
To jego jedyna zaleta. Architekturę ma koszmarną.
Rzeczywiście, te bloki w centrum nie były zbyt ciekawe. Jest chyba tylko stary gmach opery i jeszcze jeden budynek.
Jak pani trafiła w tak egzotyczne strony?
Ojciec siedział cztery lata w więzieniu w Czelabińsku na Uralu. Siedział za to, że jest Niemcem, a było po wojnie, stalinizm. Zresztą nie on pierwszy w rodzinie, bo obaj moi dziadkowie siedzieli, z czego jeden zginął nie wiadomo gdzie. Tata kilka lat pomieszkał jeszcze w Czelabińsku i przenieśliśmy się do Frunze za lepszym życiem.
Jakoś wam się w tym Frunze udało.
To prawda, rodzice sobie radzili. Dziadek był farmerem wynalazcą i patentował swoje innowacje, a ojciec był utalentowanym mechanikiem samochodowym. Skończyłam we Frunze szkołę i miałam iść na studia, ale już wtedy siedział w więzieniu mój starszy brat – student prawa, dziś tłumacz w Hanowerze. On cały czas próbował wyemigrować ze Związku Radzieckiego.
W końcu się udało.
Miałam 19 lat, kiedy rodzina przeniosła się do Hanoweru, a ja wprost na studia do Hamburga. Dalej wszyscy wiedzą. Ostatecznie w latach 90. zjechałam na stałe do Polski.
W domu rodzinnym rozmawialiście po niemiecku?
Po szwabsku, czyli w dialekcie niemieckiego. Oczywiście ja nie chciałam mówić po niemiecku, bo kto na podwórku chciał być Niemcem? Wszyscy chcieli być po stronie Armii Czerwonej.
Po polsku mówi pani świetnie, ale z akcentem.
Ja w każdym języku mówię z dziwnym akcentem: po niemiecku ze szwabskim, po rosyjsku i angielsku z niemieckim, ale ktoś kiedyś półżartem rzucił, że to nie jest akcent niemiecki, tylko akcent Nelli.
Z córką rozmawia pani po niemiecku?
Albo po polsku. Próbowałam rozmawiać z nią po hiszpańsku, ale ona nie chce i mówi, że mój hiszpański jest za słaby.
Wychowuje pani córkę bardzo pragmatycznie.
To prawda. Ponieważ niemiecki i polski zna z domu, to wysłałam ją w Polsce do szkoły francuskiej, wychodząc z założenia, że angielskiego i tak się nauczy. No i w tej szkole Polacy płacili mniej niż obcokrajowcy. Przykazałam więc Kasi, by mówiła, że jest Polką. Kiedy ją jednak spytali, odpowiedziała tak: „Mama jest Rosjanką, tata – Polakiem, a ja jestem Niemką”.
Na studia trafiła do Hiszpanii.
Do uniwersytetu prowadzonego przez Opus Dei w Nawarze. To był pomysł męża, który musiałam oczywiście sfinansować. Zawsze byłam oszczędna, zawsze pracowałam w biznesie, dorabiałam tłumaczeniami, inwestowałam, mam dwa mieszkania w Hamburgu, więc jestem niezależna finansowo. Mogłabym prowadzić dobre życie na Zachodzie, ale wybrałam Polskę.
Pan musi kochać Polskę, a ja chcę – taka jest różnica między nami. Bo pan się tu urodził, pan jest Polakiem, a ja nie mam żadnych korzeni i wybrałam Polskę dobrowolnie. Oczywiście dlatego, że wybrałam mojego męża, ale mogłabym przenieść się do Francji, która mnie zawsze ciągnęła, do Włoch, do Hiszpanii, a jednak jestem tu.
Gdyby tę rozmowę pokazano w telewizji, ludzie by pani nie poznali, bo jest pani zupełnie inną osobą, potrafi serio, rzeczowo rozmawiać.
To możliwe, tylko ja, będąc debiutantką, wpadłam po uszy w politykę, w świat mediów. I grałam napisaną mi rolę, ale też zawsze staram się być sobą.
To jest scenariusz pisany przez media: niech przyjdzie Rokita, to się pośmiejemy.
Znowu muszę przyznać panu rację, tego oczekują. Dlatego zaczęłam ostatnio odmawiać.
Wystartuje pani w wyborach w 2011 roku?
Moim priorytetem jest, by do polityki wrócił Jan Rokita. Nie dlatego, że to mój mąż, ale dlatego, że polska polityka powinna być bardziej serio, bo tego potrzebuje Polska. Szkopuł w tym, że on nie chce, choć to jego psi obowiązek.
I jak będzie kandydował, to pani ustąpi?
Chciałabym go wtedy wspierać, ale nie dlatego, że w Sejmie nie może być męża i żony czy rodzeństwa, tylko że jak na taką małą Polskę jeden Rokita w Sejmie wystarczy (śmiech)
A co, jeśli go pani nie przekona?
Wtedy będę się musiała rozejrzeć i sprawdzić, czy w polityce może być więcej sensownych kobiet. I jeśli znajdzie się ciekawa grupa pań z samorządów, a znam takie, to chętnie będę z nimi współpracowała.
W ramach PiS, a może w Polska Jest Najważniejsza?
Tam są sensowni ludzie, ale styl tego odejścia bardzo mi nie odpowiadał. A poza tym ja po 10 kwietnia nie wyobrażam sobie opuszczenia Prawa i Sprawiedliwości.
Marzy się pani Nelli Rokita w wersji serio? Bardziej podobna do Jana Rokity niż bohaterów komedii dell’arte?
To chyba oczywiste, że chciałabym taka być, tym bardziej że mój mąż w polityce to mój niedościgły wzór. Szkoda, że on sam przestał się interesować polityką i nie chce o tym rozmawiać.
Rozmowa nieautoryzowana
KATALOG FIRM W INTERNECIE