KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Niedziela, 24 listopada, 2024   I   04:40:20 PM EST   I   Emmy, Flory, Romana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Wojna o Gruzję

07 grudnia, 2010

Czy Saakaszwili w 2008 roku nie planował wojny i zaatakował wojska rosyjskie pod wpływem impulsu? Tak sądzili Amerykanie – dokumenty ujawnione przez WikiLeaks analizują publicyści „Rzeczpospolitej\"

Atmosfera rozmów jest momentami wroga. Mikry prezydent Francji szarpie za klapy postawnego szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa i nazywa go kłamcą... ten obrazek pochodzi z tajnej depeszy wysłanej we wrześniu 2008 roku przez ambasadora USA w Moskwie do centrali. Amerykanie uzyskali ją od niezbyt dyskretnego francuskiego dyplomaty, który opowiedział im o szczegółach burzliwych rozmów Nicolasa Sarkozy\'ego w Moskwie.

W szyfrówce obok danych informatora pojawia się prośba, by trzymać je w dyskrecji (please protect), ale z powodu przecieku w WikiLeaks nazwisko Francuza może poznać każdy, kto ma dostęp do Internetu.

Z ogromnej liczby tajnych amerykańskich dokumentów, które codziennie pojawiają się w Internecie, wyciągane są podobne obrazki. Stąd wrażenie, że materiał serwowany przez WikiLeaks jest niezbyt ważny, plotkarsko-przyczynkarski. Ale to nieprawda.

Skala przecieku jest ogromna. Gdyby ktoś wydał tylko amerykańskie depesze dotyczące wojny rosyjsko-gruzińskiej (opublikowane za pośrednictwem portalu Russkij Reporter – rusrep.ru), to wyszłaby z tego bardzo gruba księga. Szyfrówki z kilkunastu amerykańskich placówek na całym świecie liczą ok. 570 tysięcy. Fachowcy będą mieli więc nad czym pracować przez długie tygodnie.

A już teraz – nawet po pobieżnej analizie – widać, że tajne notatki amerykańskich ambasad rozwiewają kilka mitów, dostarczają kilku ciekawych informacji i zapewne łamią karierę kilku gadulskim dyplomatom.

 

Amerykanie nie znali planów

Pierwszy legł mit o wszechwiedzy Amerykanów w Gruzji. Ambasada USA – jak wszyscy na świecie – była zaskoczona wybuchem wojny.

7 sierpnia 2008 roku na granicy administracyjnej między Gruzją i Osetią trwała regularna strzelanina.

Szef placówki John F. Tefft, dyplomata z 30-letnim stażem, spotyka się z ministrem spraw zagranicznych Gruzji. Apeluje o rozwagę. Ma informacje, że gruzińskie wojska są w stanie gotowości, ale nie podejrzewa, by prezydent Saakaszwili myślał o wojnie. Nie ma także pojęcia, co zamierzają Rosjanie! Choć dziś już wiadomo, że przerzucali swoje siły do Osetii przez Tunel Rokijski, a co więcej – gruziński wywiad miał tego świadomość. Następną depeszę Tefft pisze 8 sierpnia. Wojska Saakaszwilego zajęły właśnie osetyjską stolicę Cchinwali.

Ambasador donosi, że wszelkie dowody zebrane przez amerykańskich dyplomatów świadczą o tym, że Saakaszwili nie planował wojny i nie uderzył z premedytacją. Jakie to dowody? Kluczowi gruzińscy urzędnicy, którzy powinni brać udział w podejmowaniu decyzji o ataku, byli na urlopach. Jeszcze o 22.30 (a więc na godzinę przed rozpoczęciem wojny) ambasada kontaktowała się z Ministerstwem Obrony, MSZ i pracujący tam Gruzini zapewniali, że zawieszenie broni powinno się utrzymać. Z notatki Teffta można wyciągnąć wniosek, że Saakaszwili wydał rozkaz spontanicznie, gdy okazało się, że Osetyjczycy po raz kolejny zaczęli ostrzeliwać pociskami artyleryjskimi gruzińskie wsie. Oni prowokowali, a on miał wojska na pozycjach. Dał się więc ponieść emocjom. Tego ambasador wprost nie pisze, ale przytacza kolejne dowody na tezę o spontaniczności ataku. Gdyby operacja była zaplanowana, Saakaszwili powinien wcześniej ogłosić mobilizację (ogłosił ją, gdy ofensywa trwała). Także wcześniej powinien poprosić USA o przetransportowanie do kraju gruzińskiego kontyngentu z Iraku (a poprosił 8 sierpnia o 4 rano, wiedząc, że zgodnie z umową Waszyngton ma aż 96 godzin, by dostarczyć wojsko).

Tefft nie znalazł dowodów na to, że Gruzini chcieli wojny. To ważne zdanie – bo ambasador pisał do Departamentu Stanu, nie mógł więc oszukiwać.

Depesze Teffta powinny zakończyć spekulacje przynajmniej na temat tego, czy Saakaszwili uzgadniał wszystkie posunięcia z Waszyngtonem. A tak twierdzili Rosjanie, obarczając USA współodpowiedzialnością za wojnę. Ale oczywiście spekulacje się nie zakończą. Choćby dlatego, że w Gruzji było w tym czasie 127 amerykańskich doradców wojskowych. Każdy niedowiarek zapyta: Ilu z nich pracowało dla wywiadu? Jaką oni dysponowali wiedzą? Jakie mieli rozkazy?

 

Saakaszwili wygrał i przestał wierzyć

Z szyfrówek ambasady USA w Tbilisi wynika, że chwilę po ofensywie, 8 sierpnia prezydent Micheil Saakaszwili czuł się jak zwycięzca. Mówi amerykańskiemu posłowi, że jego armia kontroluje większość Osetii. Walki trwają jeszcze tylko na północy.

Dobry humor opuścił Saakaszwilego następnego dnia rano. Już było jasne, co zrobią Rosjanie, bo przystąpili do zmasowanej kontrofensywy i bombardowań celów w całej Gruzji. Gruziński prezydent mówił Tefftowi bez ogródek: "Rosjanie chcą zająć cały kraj i ustanowić tu nowy rząd".

Brzmiało to smutno, ale logicznie. Saakaszwili – żaląc się rano Tefftowi, gdy gruzińscy żołnierze byli jeszcze w Cchinwali – wykazał się realizmem. Kilkanaście godzin później wojna właściwie była przegrana.

Tego samego dnia Tefft pisze do centrali, że niektóre budynki rządowe w Tbilisi są ewakuowane. Ludzie są wystraszeni. Rosjanie niepodzielnie panują w powietrzu. Choć wojna trwa dopiero drugi dzień, Departament Stanu w tajnej notatce przyznaje, że Gruzini nie mają już środków obrony przeciwlotniczej. Ich zdaniem Saakaszwili będzie zabiegał o zdobycie ręcznych wyrzutni przeciwlotniczych w Azerbejdżanie i na Ukrainie.

Wiadomo, że gruziński prezydent zabiegał o wyrzutnie także w Polsce. Przyznał to 13 sierpnia generał Franciszek Gągor w rozmowie z amerykańskim attaché wojskowym w Warszawie, z czego oczywiście sporządzono notatkę. Według jego słów Tbilisi chciało wyrzutni Grom i przenośnych zestawów przeciwpancernych Fagot. Generał mówił koledze, że decyzję ma podjąć MSZ, ale już wtedy na dostarczanie czegokolwiek było za późno. Jeszcze 11 sierpnia Departament Stanu konkludował, że armia gruzińska nie jest już dowodzona i nie kontroluje sytuacji w kraju.

 

Rice chce powstrzymać Rosję

Amerykanie przestali mieć złudzenia. Zrozumieli, że Rosja się nie zatrzyma – choć Gruzini potulnie ogłosili jednostronne zawieszenie broni. Coraz bardziej realna była groźba zainstalowanego przez Rosję nowego rządu w Tbilisi. Tymczasem amerykański przedstawiciel przy NATO Bruce Weinrod zaraz po rozpoczęciu konfliktu alarmuje, że sojusznicy są podzieleni: jedni chcą popierać Gruzję, inni twierdzą, że Saakaszwili sam sobie winien.

W tej sytuacji Condoleezza Rice wysyła 10 sierpnia tajną depeszę do ambasadorów USA we wszystkich państwach NATO. Mają się następnego dnia rano spotkać z jak najwyższymi rangą przedstawicielami poszczególnych rządów. Chodzi o to, by przekonać ich do jak najbardziej twardego stanowiska wobec Rosji. USA chcą, by Rada Północnoatlantycka jednym głosem potępiła Moskwę i zażądała natychmiastowego wycofania ich wojsk. Dyplomaci wypełnili polecenie i do Waszyngtonu zaczęły spływać odpowiedzi dowodzące, że nie ma szans na jedność.

Wiodącą rolę odegrali Francuzi i Niemcy. W depeszy z Berlina cytowany jest doradca Angeli Merkel, który wykluczył użycie słowa "potępienie" w deklaracji NATO, bojąc się, że może to usztywnić Rosję i pokrzyżować pokojowe plany Francuzów. Podobnie było z Włochami, którzy chcieli zrównoważonego stanowiska sojuszu. W Lizbonie Amerykanie także usłyszeli, że portugalski rząd nikogo nie będzie potępiać. Urzędnicy dodawali, że Gruzja właśnie dowiodła, że nie jest gotowa, by być w NATO.

Do bólu szczery był urzędnik słowackiego MSZ, który napomknął w rozmowie z amerykańskim kolegą, że nie każda depesza wychodząca z jego resortu "jest prorosyjska". Przy okazji z sarkazmem zauważył, że rosyjski ambasador na ostatnim spotkaniu w MSZ utrzymywał, iż "reprezentuje interesy ZSRR".

Ta "prorosyjska" koalicja w NATO utrzymała się do końca konfliktu. Jako jeden z niewielu krajów zdanie zmieniała Holandia. Z początku niechętna oskarżaniu Rosji, następnie zaczęła być bardzo radykalna. Najpewniej powodem była śmierć holenderskiego operatora kamery. Zginął w centrum Gori, w miejscu, gdzie nie było żadnych instalacji wojskowych, od wybuchu rosyjskiej bomby. Rząd musiał więc zareagować ostro.

 

Polska – zdecydowany lider

Po stronie USA byli tradycyjnie Kanadyjczycy i Brytyjczycy. Wspierała ich też Kopenhaga. Gotowe do najostrzejszego potępienia Moskwy były oczywiście kraje bałtyckie (jeden z ich dyplomatów proponował nawet zabranie Soczi olimpiady lub wyrzucenie Rosji z G8 jako realne kary, które zabolałyby Kreml).

Jednak – co przyznają Amerykanie w depeszy z ambasady w Warszawie – to Polska objęła zdecydowane przywództwo podczas konfliktu z Gruzją.

Z szyfrówki wynikało, że gdy Amerykanie namawiali nas do ostrego potraktowania Rosjan (charge d\'affaires ambasady wiceszefa MSZ Andrzeja Kremera), my robiliśmy dokładnie to samo (wiceminister ON Stanisław Komorowski wiceszefa Departamentu Obrony).

W depeszy nie widać śladu jakichkolwiek różnic w stanowisku Polski. Radek Sikorski jest chwalony za przekonywanie kolegów z UE do bardziej krytycznego spojrzenia na Rosję. Lech Kaczyński (był już wówczas w ostrym konflikcie z Sikorskim) za wyjazd do Tbilisi wspólnie z liderami państw bałtyckich i Ukrainy.

Wypowiedzi szefa sztabu generalnego (które są w kolejnej depeszy z Warszawy) krytykujące Saakaszwilego za to, że dał się podpuścić Rosjanom, zniszczył armię i perspektywy wejścia Gruzji do NATO, należy rozpatrywać raczej jako szczerą ocenę sytuacji niż różnicę w strategii.

Zwłaszcza że za chwilę generał mówi o potrzebie wspierania Ukrainy i wyraża gotowość posłania broni do Tbilisi.

W pierwszych depeszach, które wyciekły z Departamentu Stanu, Polska prezentuje się więc dobrze: ma spójne stanowisko, jest zdecydowana. Ale to może szybko się zmienić. Gdy zaczną wyciekać inne korespondencje z Warszawy, np. na temat negocjacji w sprawie tarczy antyrakietowej.

 

Papierowy sukces Sarkozy\'ego

Jeśli coś zaskakuje w depeszach, to niezbyt wielkie znaczenie, jakie przypisują Amerykanie gruzińskiej wizycie Lecha Kaczyńskiego. Informują o jego przemówieniu, ale raczej zdawkowo.

Główną postacią szyfrówek jest oczywiście Nicolas Sarkozy, który właśnie wynegocjował porozumienie pokojowe. I tu stanowisko Warszawy i Waszyngtonu było zbieżne. Kaczyński krytykował Francuza za to, że zapomniał o integralności terytorialnej Gruzji, co musi się skończyć utratą przez to państwo Abchazji i Osetii Południowej. Tak samo myślała sekretarz stanu Rice, która w jednej z depesz nakazuje dyplomatom walczyć w ONZ o to, by jeszcze raz podkreślić prawa Gruzji do uznanych przez społeczność międzynarodową granic.

Tymczasem zachęceni przez brak spójnego stanowiska Zachodu Rosjanie przestali się liczyć z kimkolwiek. Ambasador Tefft informuje o nalotach, grabieżach, podpaleniu lasów Borżomi. Z jednej z jego notatek wynika, że 11 sierpnia na lotnisku w Tbilisi znajdował się amerykański, wojskowy boeing C-17. Transportowiec przywiózł właśnie gruzińskich żołnierzy z Iraku. Rosyjski attaché wojskowy skontaktował się z ambasadą w Tbilisi z żądaniem, by maszyna natychmiast odleciała. Dlaczego? Bo Rosjanie rozważają zbombardowanie lotniska w najbliższej przyszłości.

Porozumienie pokojowe było źle przygotowane i wielu dyplomatów zdawało sobie z tego sprawę. Ważna jest tu depesza ze Sztokholmu, w której ambasada relacjonuje rozmowę z urzędnikiem MSZ (jego nazwisko również Amerykanie chcieli chronić). Krytykuje on bez ogródek "show" prezydenta Francji i wskazuje niedoróbki w porozumieniu, które wykorzystają Rosjanie do utrzymywania sił wojskowych w Gruzji.

 

Szarpanie za klapy

I rzeczywiście stało się tak, jak przewidział Szwed i pewnie wielu jego kolegów. Po podpisaniu porozumienia pokojowego Rosjanie długo nie wychodzili z Gruzji. Potem uznali niepodległość Abchazji i Osetii Południowej – co oznacza, że nie wyjdą stamtąd już nigdy.

Zadowolony ze swoich sierpniowych dokonań Sarkozy leciał 8 września do Moskwy nie jako zwycięzca, ale jako polityk wystrychnięty na dudka, wykorzystany przez Rosjan. Więc gdy Siergiej Ławrow powiedział mu, że Rosja dotrzymuje słowa i wypełnia warunki porozumienia pokojowego, wkurzył się i poszarpał mu klapy.

Wiadomość o takiej reakcji prezydenta Francji trudno uznać za plotkarską.