KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Niedziela, 24 listopada, 2024   I   04:31:00 PM EST   I   Emmy, Flory, Romana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Rozbrojona Polska w zagrożonym świecie

01 grudnia, 2010

Można mieć absolutną pewność, że w naprawdę groźnej sytuacji liderzy UE będą się ratowali na własną rękę. W Polsce natomiast słyszymy wciąż, że ratunkiem na wszystko jest zawierzenie Unii – pisze publicysta „Rzeczpospolitej\"

Kryzys na świecie się nie skończył i nie wiadomo jeszcze, jak się skończy. Gigantyczne ilości śmieciowych, czyli nic niewartych, tytułów własności poniewierają się w gospodarce globalnej. Jeśli będzie się ona rozwijała dobrze, można żywić nadzieję, że ukryte za nimi długi powolutku będą spłacane. Jeśli jednak pechowo okaże się, że jakaś wielka instytucja finansowa ma ich za dużo i runie jak Lehman Brothers, uruchomi efekt domina.

Jeszcze bardziej prawdopodobny jest tego typu scenariusz w wypadku bankructwa całego kraju. Wyczyny beztroskiego rewolucjonisty, premiera Jose Luisa Zapatero, doprowadziły Hiszpanię na skraj finansowej zapaści, a jest to gospodarka większa niż Grecji, Irlandii i Portugalii razem wziętych. Jeśli się załamie zgodnie z greckim scenariuszem, nie wystarczy pieniędzy w UE, aby ją uratować.

Trudno się dziwić, że przywódcy światowi uspokajają. Gospodarka w dużej mierze zależy od stanu ducha jej uczestników. Energiczni optymiści dają jej żywotny impuls, a zastraszeni pesymiści rozpoczynają korkociąg upadku. Ale samo podtrzymywanie sztucznego optymizmu może nie wystarczyć. Silne kraje próbują ratować się na własną rękę.

USA pod światłą władzą Baracka Obamy drukują bez opamiętania dolary. Można sobie wyobrazić, że już niedługo dokona dewaluacji i w ten sposób cały świat, który trzyma rezerwy w dolarach, spłaci amerykańskie zadłużenie. W każdym razie światowa wojna walutowa trwa i jak każda wojna nie wróży nic dobrego.

 

Ponure przepowiednie

W "Czasie zapłaty" ("Rz" 22.11.2010) Bartłomiej Sienkiewicz snuje czarne wizje, które spełnić się mogą w konsekwencji światowego kryzysu. Gdyż, i tu trudno się z nim nie zgodzić, druga fala krachu będzie miała przebieg gwałtowniejszy niż pierwsza. Czy dojdzie do wszystkich przerażających konsekwencji, o których pisze Sienkiewicz, nie wiadomo, i on sam opisuje je raczej jako nie najbardziej prawdopodobny scenariusz. Ważne jednak, że jest on możliwy, i to skłania do wzięcia go pod uwagę.

Sienkiewicz wskazuje na możliwość głębokiego finansowego tąpnięcia, które doprowadzi do radykalnego skurczenia się światowego bogactwa i w efekcie cywilizacyjnego załamania. Rozpadną się wcześniejsze formy współpracy państwowej, nastąpi eksplozja narodowych i grupowych egoizmów, a silniejsi będą się ratować kosztem słabszych. Liderzy będą wykorzystywać międzynarodowe struktury, aby ratować swoje kraje, rozmontowana zostanie struktura bezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego, wybuchną lokalne wojny o najważniejsze dobra. Nastąpi era barbarzyństwa i niepokojów wewnętrznych wzmaganych przez fale migracji ludzi uciekających przed nędzą i zagrożeniami. Odpowiedzią na to mogą być wypierające demokrację autorytarne systemy.

Swoje czarne przepowiednie kończy Sienkiewicz narzekaniem na stan polityki w Polsce, która zamiast zajmować się realnymi zagrożeniami, grzęźnie w sporach wokół Smoleńska, 11 listopada czy wewnętrznych przetasowań w opozycji.

Ponure przepowiednie, które oferuje Sienkiewicz, mają istotny walor analityczny i prognostyczny. Wskazują zagrożenia i ich ewentualne konsekwencje. Natomiast zaskakuje puenta, chociaż tak naprawdę nie powinna. Artykuł Sienkiewicza jest w rzeczywistości jednym wielkim oskarżeniem rządów Donalda Tuska, ale jego autor nie pisze o tym wprost zgodnie z obyczajem III RP, zrzucając odpowiedzialność na… właściwie nie wiadomo na kogo.

Wydaje się dość oczywiste, że za przygotowanie kraju do zagrożeń tak militarnych, jak i ekonomicznych odpowiada rząd. Przyjrzyjmy się więc, jak robi to gabinet Donalda Tuska.

Fundamentalną tezą rządu PO jest dogmat o bezpieczeństwie. Słyszymy to od trzech lat, a nawet dłużej. Jedynym zagrożeniem dla Polski miała być "nieodpowiedzialna" polityka PiS, "pobrzękiwanie szabelką", asertywność w międzynarodowych stosunkach. Zgodnie z tymi propagandowymi, powtarzanymi przez dominujące media, dogmatami napięcia w relacjach polsko-rosyjskich spowodowane były wyłącznie przez prowokacyjne zachowania braci Kaczyńskich. Od kiedy nie rządzą, nasze stosunki są doskonałe i tylko się ocieplają.

To samo dotyczy polityki wewnątrz UE. Okazuje się, że głównym celem rządu Tuska jest płynąć w głównym nurcie.

 

Ułuda bezpieczeństwa

Postawa taka jest zaprzeczeniem realnej polityki. Można by jej bronić jedynie w wyśnionej erze postpolityki, gdyby UE funkcjonowała jako jedność, a Rosja – typowy kraj liberalnej demokracji – bez imperialnych ambicji. Jest jednak zupełnie inaczej. Co więcej, nie żyjemy w spokojnych czasach, a zagrożenia prezentowane przez Sienkiewicza dowodzą tylko, w jak niebezpieczny moment wkroczył świat. W takiej epoce podporządkowanie polityki państwa partyjnym grom o władzę i budowaniu medialnego wizerunku staje się śmiertelnie groźne. Mamienie obywateli bajeczką o bezpieczeństwie naszego kraju przez rządzących daleko przekracza dopuszczalne w polityce malowanie na różowo obrazu rzeczywistości. W efekcie prowadzi do rozbrojenia państwa. Jak można zaapelować o jakiekolwiek wyrzeczenia, gdy przy akompaniamencie chóru ośrodków opiniotwórczych i mediów Polacy karmieni są ułudą wiecznego pokoju i nawoływani do beztroskiej konsumpcji?

 

Interesy ważniejsze od przyjaciół

Sienkiewicz nie zajmuje się bliżej np. UE, a szkoda. Reakcja Europy na pierwszą falę kryzysu była niezwykle wymowna. Państwa-liderzy Unii porozumiewały się poza jej strukturami, a dopiero potem przekazywały swoje decyzje do zatwierdzenia jej oficjalnym instytucjom. Można powiedzieć, że w mniejszym lub większym stopniu dzieje się tak zawsze, ale w tym wypadku następowało to bez dbałości o pozory.

Niemcy, Anglia i Francja, czasami dopraszając Włochy, uzgadniały coś ze sobą, a potem dopiero komunikowały to innym. To samo dotyczyło pakietu ratunkowego Grecji. W rzeczywiście groźnej sytuacji można mieć absolutną pewność, że liderzy UE będą się ratowali na własną rękę, a więc w miarę możliwości przerzucając problemy na innych, zgodnie z tradycyjną zasadą, że państwa nie mają przyjaciół, ale interesy.

A w Polsce? Słyszymy, że ratunkiem na wszystko jest zawierzenie UE i jak najszybsze przyjęcie euro. Już pierwsza faza kryzysu pokazała, że wspólna waluta nie tylko nie ochroniła słabszych przed jego kosztami, ale wręcz je zwiększała. Grecja czy Hiszpania płaci za życie na kredyt, ale gdyby nie wspólna waluta, problemy ujawniłyby się wcześniej, a więc nie osiągnęłyby takiej skali. Niejedyne to wątpliwości, jakie pod adresem wspólnej waluty mogą zgłosić europejscy słabsi.

Czy w Polsce prowadzimy na ten temat dyskusję? Skądże! Rząd i establishment skutecznie czarują Polaków fetyszem euro. Tymczasem należy się głęboko zastanowić, czy w perspektywie tak poważnych zagrożeń i beztroskiego zadłużania kraju należy się śpieszyć do wspólnej waluty.

Jednym z głównych grzechów Donalda Tuska jest rozbrojenie kraju. Przejście bez przygotowania na "profesjonalizację" armii stanowi katastrofę naszej obronności. Pytanie, czy rzeczywiście powinniśmy odchodzić od powszechnego obowiązku wojskowego, ale jeśli obywatele wierzą w ułudę bezpieczeństwa, to trudno wyobrażać sobie, aby chcieli się zgodzić na obowiązkową służbę.

Ale Polska jest w zasadniczo odmiennej sytuacji niż kraje Zachodu, gdyż dysponuje dużo mniejszymi środkami technologicznymi, które chociaż częściowo mogą zastępować liczebność armii, i – co dużo ważniejsze – sąsiaduje z agresywnym lokalnym mocarstwem o imperialnych ambicjach. Nawet zresztą w krajach Europy Zachodniej armia zawodowa wspierana jest przez rozbudowane siły cywilne, których w Polsce prawie nie ma. W konsekwencji pozostaje nam korpus interwencyjny, który możemy wysyłać na misje wojskowe. Tyle że nie będzie on miał większego znaczenia w momencie agresji zbrojnej na nasz kraj.

Dominującym ośrodkom opiniotwórczym i rządom PO udało się wytworzyć u obywateli przekonanie, że armia jest Polsce niepotrzebna. Obronią nas sojusznicy. Dlatego powinniśmy mieć korpus ekspedycyjny, aby wywiązywać się ze swoich zobowiązań sojuszniczych. Sami natomiast nie będziemy potrafili się obronić. To postawa samobójcza. Pouczającym przykładem jest Finlandia, państwo dużo mniejsze i słabsze, ale przygotowane do odparcia agresji rosyjskiej.

Oczywiście trudno sobie wyobrazić, aby Finowie długo potrafili się bronić przed całym rosyjskim potencjałem. Ale mogą zadać poważne straty agresorom, zmuszają ich więc do zastanowienia. Zresztą dziś powinniśmy się raczej obawiać lokalnych, a więc niedużych wojen. Wyobrażenie, że obroni nas NATO, które przeżywa fundamentalny kryzys, nie jest dziś bardziej uzasadnione od wiary naszych przodków w sojuszników pod koniec lat 30. minionego wieku.

 

Uśpione cnoty

W sytuacji niebezpiecznej, jaką może spowodować druga fala kryzysu, jedynym ratunkiem pozostaje silne państwo. A w jakim stanie jest państwo polskie? I co robi rząd, aby stan ten poprawić?

Państwo powinno nam gwarantować bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne. O zewnętrznym była mowa, wewnętrzne w warunkach sprzyjających jest jakoś utrzymane, ale czy jesteśmy w stanie sprostać tym trudniejszym, które będą efektem drugiej fali kryzysu. Wątpliwe.

Istotnym elementem siły państwa jest morale obywateli i spoistość społeczeństwa. III RP nie działa na rzecz tych dóbr, często wręcz przeciwnie. W trudnych sytuacjach Polacy ujawniali uśpione na co dzień cnoty. Może czas do takich warunków zacząć się przygotowywać.