Takie pytanie zadawali sobie nawzajem członkowie prezydenckiej delegacji która z Bronisławem Komorowskim na czele wracała kilka dni temu rządowym samolotem ze szczytu NATO w Lizbonie. Odpowiedź była negatywna i gdy jeden z pasażerów zasłabł, musiała go ratować stewardesa.
Z informacji, do których dotarła "Gazeta Wyborcza" wynika, że lekarza nie było, bo wykreślił go z listy pasażerów prezydencki minister.
- Nigdy nie było takiej potrzeby. Odkąd znam praktykę wizyt chociażby prezesa Rady Ministrów, to nie zwykło się zabierać na nie lekarza. To nie jest niezbędny element delegacji prezydenta - tłumaczył na antenie Telewizji TVN 24 sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP Sławomir Nowak.
Podczas lotu - jak ujawnił "GW" wysokiej rangi urzędnik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji - przytomność stracił prezydencki fotograf. Ponieważ na pokładzie samolotu nie było lekarza, skuteczną akcję reanimacyjną podjęła stewardesa, podając tlen.
- Sytuacja nie wyglądała groźnie, ale zdziwiłem się, że pomocy udziela stewardesa, bo pamiętam, że w skład delegacji zazwyczaj wchodził lekarz - potwierdził TVN 24 Jacek Czarnecki z Radia Zet, jeden z dziennikarzy towarzyszących prezydentowi w feralnym locie.
Według szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego w tym, że na pokładzie nie było lekarza nie ma nic dziwnego.
- Nie przesadzajmy, nie da się wszystkiego uregulować przepisami. Trzeba się kierować zdrowym rozsądkiem i oceną potrzeb. Byłoby to chyba nadmierne komplikowanie procedur gdybyśmy chcieli w sposób formalny regulować wszelkie szczegóły zachowań w sytuacjach, których nigdy nie zdołamy przewidzieć. To wszystko zależy od oceny samego prezydenta i jego bezpośredniej ochrony, która zna potrzeby - powiedział TVN 24 generał Stanisław Koziej, szef BBN.
Jak stwierdził w rozmowie z tą samą stacją wieloletni oficer Biura Ochrony Rządu, lekarz był zawsze obecny w podróżach prezydentów Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego, także w tej ostatniej do Smoleńska (doktor Wojciech Lubiński).
- To podstawowy element zabezpieczenia medycznego tego typu delegacji - podkreślił.
Według informacji "GW" nazwisko lekarza było na liście delegacji do Lizbony, ale wykreślił je jeden z prezydenckich ministrów. Powód? Chodziło ponoć o to, aby na pokładzie zmieściło się jak najwięcej osób towarzyszących i dziennikarzy.
Po incydencie w BOR powstała na ten temat notatka, do której dotarła "Gazeta". Jeden z funkcjonariuszy zwrócił w niej uwagę na to, że gdyby stan fotografa był poważniejszy, mogłaby zajść potrzeba nieplanowanego lądowania na "niezabezpieczonym lotnisku".
Kancelaria Prezydenta nabrała wody w usta i nie ujawnia, kto wykreślił lekarza z listy pasażerów. Jej urzędnicy stwierdzili jedynie, że "nie ma podstawy prawnej, która określa obecność lekarza osobistego Prezydenta RP podczas jego oficjalnych wizyt zagranicznych", choć jednocześnie przyznali, iż "praktyka i dotychczasowe doświadczenie wskazują na taką potrzebę". Przyznali, że "gdyby nieprzewidziane problemy zdrowotne zdarzyły się na pokładzie samolotu, brak lekarza mógłby spowodować konieczność przerwania lotu lub zmiany jego trasy; dlatego delegacjom oficjalnym udającym się wraz z Prezydentem RP zazwyczaj towarzyszy lekarz osobisty".
Czyżby niektórzy podwładni Bronisława Komorowskiego zbyt mocno przejęli się jednym z haseł jego dawnej partii: "tanie państwo"? Po tragicznych doświadczeniach z 10 kwietnia brzmi to jak ponury żart.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE