KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Niedziela, 24 listopada, 2024   I   02:57:34 PM EST   I   Emmy, Flory, Romana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Z kawiarni na ulice

17 listopada, 2010

Historia roku 68 się powtarza. Modne środowisko lewicowe zaczyna torować drogę do przemocy – ostrzega publicysta

Czwartek. 11 listopada. Rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości. Plac Piłsudskiego. Prezydent Bronisław Komorowski w swoim okolicznościowym przemówieniu przywołuje dwie ważne postaci Drugiej Rzeczypospolitej: „Podający sobie ręce w służbie dla Rzeczypospolitej dwaj wielcy adwersarze – Józef Piłsudski i Roman Dmowski – są najlepszym potwierdzeniem hasła, że tylko zgoda buduje i że tylko ona winna być natchnieniem dla tych, dla których Polska jest najważniejsza.

Ten wielki, zgodny wysiłek trudnych lat budowy suwerennej Drugiej Rzeczypospolitej powinien być drogowskazem dla nas, jakim szlakiem dzisiaj podążać, by najlepiej służyć Polsce i Polakom”. Po zapewnieniu obywateli o bezpieczeństwie i stabilności Polski (to stały motyw przemówień prezydenta) Bronisław Komorowski nawoływał do „pięknego różnienia się”: „Mamy i będziemy mieć różne poglądy polityczne i odmienne wyobrażenia, jak rozwiązywać konkretne polskie sprawy.

Różnorodność jest normalnością. Różnorodność jest wartością. Jest nieodłączną cechą demokracji. Ważne jest jednak, by wielobarwność poglądów i wyobrażeń o polskiej pomyślności, o polskich sprawach nie zamieniła się w piekło wojny polsko-polskiej, która niczego nie potrafi zbudować, a może bardzo wiele zniszczyć”.

 

Walki uliczne

Parę godzin później na ulicach śródmieścia Warszawy starły się dwie manifestacje, które zorganizowano z okazji Święta Niepodległości. Z przekazów medialnych wynikało, że zamieszki zostały wywołane przez skrajnych faszystów i broniących otwartej, tolerancyjnej demokracji antyfaszystów. Dużo już powiedziano o tzw. faszystach i faszystowskim zagrożeniu, jakie rzekomo grozi Polsce.

Dlatego warto postawić kilka zasadniczych pytań. Kto się kryje pod tymi medialnymi etykietkami? Czy w Polsce mamy do czynienia z walką sił ciemnych (faszyzmu) z siłami postępu (antyfaszyzmu)? I kto naprawdę nawołuje do przemocy? Manifestacja, która w opinii wielu dziennikarzy nosiła znamiona – albo przynajmniej się kojarzyła – faszyzmu, była faktycznie Marszem Niepodległości zorganizowanym przez koalicję ruchów prawicowych i narodowych, z poparciem m.in. Macieja Giertycha, Jacka Bartyzela, Jerzego Roberta Nowaka, Pawła Kukiza, Jana Żaryna, Jana Pospieszalskiego, Janusza Korwin-Mikkego oraz Rafała Ziemkiewicza, po to, „by zamanifestować (…) narodową dumę i przywiązanie do suwerennego państwa polskiego” oraz „by wyrazić (…) wolę walki o silną i wielką Polskę”. Przedstawiciele koalicji ruchów prawicowych i narodowych uzyskali zgodę władz miast na zorganizowanie marszu.

Marsz koalicji ruchów prawicowych i narodowych co roku wzbudza wielkie emocje. I co roku tradycyjnie tzw. anarchiści, łamiąc prawo, dążą do jego zablokowania. W tym roku zawiązało się w tym celu Porozumienie 11 Listopada, którego przedstawiciele pod hasłem „Warszawa wolna od faszystów. Faszyzm nie przejdzie” postanowili przeszkodzić w legalnym Marszu Niepodległości. Na stronie Porozumienia 11 Listopada można było przeczytać: „Jesteśmy grupą różnych ludzi i środowisk. Łączy nas sprzeciw wobec faszyzmu. Planujemy demonstrację na trasie faszystowskiego pochodu. Chcemy fizycznie go zablokować”.

Do akcji przyłączyła się „Gazeta Wyborcza”, która 5 listopada piórem Seweryna Blumsztajna nawoływała do „wygwizdania” podczas manifestacji faszystów z miasta. W tym celu zorganizowano akcję zbierania gwizdków i mobilizowania szerokiej opinii publicznej do udziału w manifestacji antyfaszystowskiej w Warszawie. „W tym roku zmobilizowali się przeciwko marszowi ONR już nie tylko młodzi anarchiści. W Porozumieniu 11 Listopada zwołanym, by przeszkodzić narodowcom, są najróżniejsze organizacje – od Stowarzyszenia MaMa walczącego o prawa matek do nobliwej Otwartej Rzeczypospolitej. »Gazeta« przyłącza się do tej inicjatywy. Proponujemy wszystkim: wygwiżdżmy faszystów!” – pisał rozentuzjazmowany publicysta „Gazety”.

Dodajmy, że oprócz tych nobliwych stowarzyszeń walczących o słuszne prawa obywatelskie w skład antyfaszystowskiej koalicji weszły m.in.: „Krytyka Polityczna”, Kampania przeciwko Homofobii, Boyówka Feministyczna, która zasłynęła organizacją pierwszych w Polsce Dni Cipki, oraz Antifa Poland. Ta ostatnia na swoich stronach internetowych w dziale „kim jesteśmy” ogłasza: „[Jesteśmy] grupą radykalnych antyfaszystów mających na celu fizyczne i ideologiczne wyeliminowanie skrajnej prawicy jako siły politycznej. (…) Nie akceptujemy żadnej współpracy z policją, służbami specjalnymi i partiami politycznymi. (…) Nie ma u nas hierarchii ani szefów.

Nasze działania, poza fizyczną konfrontacją, to także organizowanie koncertów, benefitów, wspieranie więźniów, działalność wydawnicza, szeroko rozumiana edukacja i propaganda. (…) Każdy z nas może coś zrobić, Ty też! Zbierz zaufanych ludzi i stwórz własną, autonomiczną grupę Antifa. Przyłącz się do walki!”. Jako logo wykorzystano znak Polski Walczącej. W dziale „koncepcja walki” możemy przeczytać, co członkowie Antify rozumieją pod pojęciem „walka o fizyczne i ideologiczne wyeliminowanie skrajnej prawicy”. Jeśli organizatorów Marszu Niepodległości nazywa się skrajną prawicą i faszystami, to jak nazwać członków Antify?

 

Bić się czy nie bić?

Metody bezpośredniej konfrontacji ulicznej, propagowane przez członków tej organizacji, zaprezentowane 11 listopada wzbudziły krytykę… Seweryna Blumsztajna. Podczas debaty „Co się wydarzyło 11 listopada?” w Nowym Wspaniałym Świecie, która odbyło się 14 listopada, publicysta „Wyborczej” przestrzegał przed sięganiem po symbole sierpa i młota (które były obecne na manifestacji) oraz krytykował stosowanie fizycznej konfrontacji.

Nieśmiała krytyka ze strony przedstawiciela „Gazety Wyborczej” nie spotkała się jednak ze zrozumieniem młodych rewolucjonistów. W reakcji na zachętę do przemyślenia zagadnienia przemocy, która jest prostą drogą do totalitaryzmu, Michał Sutowski z „Krytyki Politycznej” odpowiedział: „(…) właśnie terror, to znaczy takie zjawiska jak wspomniane Czerwone Brygady czy Baader-Meinhof – to jest bardzo ważne zjawisko historyczne, które lewica musi przerobić intelektualnie i zrozumieć źródła klęski tych zjawisk, a nawet nie klęski, tylko pewnej przeciwskuteczności politycznej (...)”.

Młodego sekretarza „Krytyki Politycznej”, który jako żywo nie wygląda na żądnego krwi terrorystę, martwi „przeciwskuteczność polityczna” morderstw, porwań i zamachów bombowych terrorystów z Baader-Meinhof. Nie dostrzega zagrożeń płynących z nawoływania i praktykowania przemocy. Wcześniej na portalu „Krytyki Politycznej” Sutowski pisał: „(…) dzielni i zdeterminowani chłopcy (a i dziewczyny się pojawiły) w chustach na twarzach byli gotowi pokazać czynem to, do czego Seweryn Blumsztajn, »Gazeta Wyborcza« i całe Porozumienie 11 Listopada, łącznie z »Krytyką Polityczną«, nawoływali słowem. Mówiąc kulturalnie – wyrazić zdecydowaną dezaprobatę dla rasizmu, narodowego radykalizmu i ksenofobii.

Mówiąc językiem ulicznym i zrozumiałym dla przeciwnika: kazać faszystom wypierdalać z ulic tego miasta”. Do krytyki hamletyzującego redaktora „Gazety Wyborczej” dołączyła Kazimiera Szczuka oraz Roman Kurkiewicz. Twarz polskiego feminizmu broniła bezpośredniej konfrontacji. A lewicowy krytyk literacki zażądał dymisji komendanta głównego policji za brak należytej ochrony manifestujących, a także nieuzasadnione interwencje. Ostatnio pan Roman Kurkiewicz (związany z „Krytyką Polityczną”) był łaskaw udzielić wywiadu Robertowi Mazurkowi na łamach „Plusa Minusa” („Rzeczpospolita”, 6 – 7 listopada 2010 r.). Przedstawił scenariusz, według którego miałoby w najbliższej przyszłości dojść w Polsce do wybuchu społecznego młodej inteligencji. Porównał obecną sytuację do tej, która sprowokowała członków Frakcji Czerwonej Armii oraz grupy Baader-Meinhof do krwawych akcji terrorystycznych, i zadeklarował otwarcie swoją warunkową akceptacje dla tego typu działań. Tak więc na naszych oczach kawiarniana lewica, która dotychczas zajmowała się pracą organiczną – wydawaniem książek, pisma, organizowaniem dyskusji, pokazów itd. oraz zakładaniem kolejnych klubów w całej Polsce – wkracza na drogę przemocy jako metody zmiany politycznej. „Krytyka Polityczna”, której redaktorzy i współpracownicy głoszą takie poglądy, powinna być od tej chwili traktowana jako potencjalne zagrożenie dla demokracji. Apologia przemocy, bezrefleksyjne i ahistoryczne podejście do fenomenu lewackiego terroryzmu powinny niepokoić. Nie można już udawać, że kawiarniana lewica jest niegroźna.

 

Kserolewica bawi się w komunizm

Czy to nowe oblicze najmodniejszego lewicowego środowiska? Niestety nie. Dla tych, którzy znają historię powojennej lewicy zachodniej, ewolucja tego klubu dyskusyjnego w „bojówki terrorystyczne” jest naturalną i oczywistą drogą realizacji jego politycznych postulatów. W 2007 r. wydano po polsku w Bibliotece Historycznej Frondy książkę Bettiny Röhl „Zabawa w komunizm!”, która wywołała w Niemczech spore kontrowersje i ożywioną dyskusję wokół pokolenia Maja ’68, roli czasopisma „Konkret” oraz działalności terrorystycznej Frakcji Czerwonej Armii (RAF). Autorka jest córką Urlike Meinhof.

Nazwisko Meinhof kojarzy się dziś głównie z terroryzmem. Zanim jednak Ulrike została terrorystką i w latach 1970 – 1972 wzięła udział w napadach rabunkowych, zamachach bombowych i morderstwach, przez kilkanaście lat wspólnie z Klausem Röhlem wydawała „Konkret” – najpoczytniejsze czasopismo lewicowe w Niemczech. Powstałe w 1955 r., przetrwało pod kierownictwem Röhla (w roli redaktora naczelnego, a potem wydawcy) do 1973 r. W 1962 r. redaktorem naczelnym została Ulrike Meinhof. Łamy pisma i dom męża opuściła pod koniec lat 60., aby trafić do grupy terrorystów, która m.in. od jej nazwiska nazwana została Baader-Meinhof (inna nazwa: Frakcja Czerwonej Armii – RAF).

„Zabawa w komunizm!” opowiada głównie o powstaniu i działalności środowiska skupionego wokół pisma „Konkret”, które z czasem z pisma studenckiego stało się kultowym periodykiem lewicowej i zbuntowanej młodzieży. Jego nakład wynosił w połowie lat 60. ok. 250 tys. egzemplarzy. Na łamach „Konkretu” publikowali słynni pisarze, krytycy, czołowi publicyści, ideolodzy i ludzie świata nauki, m.in.: Günter Grass, Jean-Paul Sartre czy Rudi Dutschke. Redaktorzy i dziennikarze „Konkretu” słynęli z odważnych tekstów, które o kilka dobrych lat wyprzedzały rewolucyjne zmiany obyczajowe na Zachodzie, ciekawych reportaży z krajów bloku wschodniego czy Azji oraz autorskich felietonów. A także z nowoczesnych okładek, na których w 1969 r. zagościł obnażony biust czy tabletka antykoncepcyjna. Czytanie „Konkretu” było elementem mody i wyznacznikiem postępu. Dwa tematy zdominowały w latach 60. czasopismo duetu Meinhof i Röhl: seks i polityka. Ta ostatnia była wielką namiętnością młodej Meinhof i jej partnera. Najbardziej kultowe pismo, w którym prezentowano postępowe idee obyczajowe, poddawano bezpardonowej krytyce politykę RFN, kapitalizm, demokrację i powojenne społeczeństwo dobrobytu, okazało się bytem od początku do końca wymyślonym przez służby specjalne NRD. I chociaż dzieje współpracy Klausa Röhla z prowadzącymi go oficerami obfitowały w różne napięcia i kryzysy, by wreszcie zakończyć się pod koniec wydawania pisma, nie ulega wątpliwości – także dla Röhla – że „Konkret” był narzędziem w rękach komunistów. Na którym jednak robiło się niezłe pieniądze i karierę. Książka Bettiny Röhl obnaża wyidealizowany obraz nowej lewicy, pokazując jej prawdziwe korzenie. Na temat rewolucji studenckiej w maju 1968 r. panuje wciąż wiele mitów. Fakty historyczne przesłania ideologia. Prawdziwy sens ówczesnych wydarzeń gubi się w nostalgicznych wspomnieniach głównych bohaterów. Dzisiaj na naszych oczach historia się powtarza. Modne środowisko lewicowe zaczyna torować drogę do przemocy i coraz odważniej ją legitymizować. Nie stawiam bynajmniej znaku równości między „Krytyką Polityczną” a „Konkretem”, ale pewne podobieństwa są uderzające. Pismo Sławomira Sierakowskiego nie jest oczywiście sponsorowane przez wrogie nam służby, choć Stowarzyszenie im. Stanisław Brzozowskiego, które jest jego wydawcą, przyznaje w swoim raporcie rocznym, że pieniądze na działalność brało m.in. od SLD i wielu niemieckich fundacji. Dzisiaj jednak sprzymierza się z Antifą, która zamierza fizycznie wyeliminować skrajną prawicę, a ustami swoich redaktorów przyznaje, że przemoc jest usprawiedliwiona, kiedy trzeba walczyć z faszyzmem.

 

I kto tu jest faszystą?

„Była to największa w ciągu ostatnich lat demonstracja antyfaszystowska w Polsce” – chwalą się przedstawiciele Porozumienia 11 Listopada. Autorzy tych słów oraz redaktorzy „Gazety Wyborczej” lekką ręką piszą o „faszystach” i „faszyzmie”. W Polsce, z jej historią, takie szafowanie słowem „faszyzm” dowodzi dużej ignorancji i lekkomyślności, żeby nie powiedzieć ostrzej. Seweryn Blumsztajn i Adam Michnik z jednej strony oraz Michał Sutowski i Sławomir Sierakowski z drugiej definiują się jako antyfaszyści, którzy walczą z zagrożeniem faszyzmem w Polsce. Przy czym redaktorzy „Krytyki Politycznej” idą już krok dalej.

Przypomnijmy, że antyfaszyzm był poręczną bronią propagandową, którą wymyślił na swoje potrzeby Stalin, a usankcjonował powojenny porządek polityczny, w którym ZSRR wywalczył sobie rolę wielkiego zwycięzcy nad faszyzmem. Odtąd antyfaszyzm stał się punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń lewicowych bojowników walki z kolejnymi odmianami faszyzmu, którzy traktowali ten koncept jak wygodną pałkę do bicia. Słowo „antyfaszyzm” nadawało się do tego idealnie, ponieważ można pod nie podstawić cokolwiek, co za faszyzm zostanie na danym etapie walki uznane. Najpierw synonimem antyfaszyzmu był komunizm.

A skoro tak, to faszyzmem był, zgodnie z dialektyczną zasadą, antykomunizm. Na polskim gruncie po II wojnie światowej antyfaszyzmem nazywano zaś wszystkie indywidualne i zbiorowe wysiłki środowiska rewizjonistów, a później dysydentów, w zmaganiu się z PZPR, ponieważ okazało się, że, jak powiadał Czesław Miłosz: „ONR-u spadkobiercą jest partia”. Postkomunistyczne wcielenie antyfaszyzmu ujawniło się natomiast w przekonaniu, że okres komunizmu był zamrażarką, w której przechowały się dawne demony endeckiego nacjonalizmu. Antyfaszyści III RP widzieli wroga w odradzających się rzekomo zagrożeniach nacjonalizmu, szowinizmu i antysemityzmu. I tak to autor „Myśli nowoczesnego Polaka” utrzymuje od ponad wieku w rewolucyjnej czujności kolejne pokolenia lewicowych bojowników z faszyzmem. Teraz to dziedzictwo walki przejmują w swoje ręce „dzielni i zdeterminowani chłopcy w chustach na twarzach”. No i nie zapominajmy o równie dzielnych dziewczynach. Strach się bać.

Artur Bazak
Autor jest redaktorem i publicystą „Teologii Politycznej”
Rzeczpospolita, rp.pl