Janusz Palikot nie jest politykiem przekonań. Nie dalej niż pięć lat temu nie przeszkadzały mu \"tłuste brzuchy biskupów\", gdy przy pomocy duchownych i \"Frondy\" promował pokolenie JP2 – pisze publicysta
Wielu krytyków Janusza Palikota uważa, że jego nowoczesna partia nie ma szans wyborczych. Mylą się. Jeśli Palikot posłucha moich rad, to ma szanse na ogromne poparcie, ja mu wróżę 25 procent w sondażach, 5 milionów przyjaciół na Facebooku i comiesięczny laicki odpust za własne pieniądze przy pełnych trybunach Sali Kongresowej.
Robienie głupich min
Podstawowym warunkiem takiego obrotu sprawy jest utrzymanie partii Palikota w świecie całkowicie wirtualnym. To powinien być ruch, za przeproszeniem, "umysłowy", w którym walka o nowoczesną Polskę pozostaje – tak jak ma to miejsce dziś – wyłącznie zabawą, najlepiej internetowo-telewizyjną grą, w której promowane są bystrość i inteligencja gracza, barwność metafor i radykalizm krytyki.
Dopóki gra będzie toczona według tych właśnie reguł, Palikot ma zapewnione zainteresowanie mediów i napływ świeżych kadr zwolenników spośród milionów Polaków, którzy wolą nie rozumieć, że robienie głupich min z powołaniem się na Gombrowicza, nie jest dokładnie tym samym co napisanie "Ferdydurke".
Rafał Ziemkiewicz pisał niedawno w "Rzeczpospolitej", że Janusz Palikot "odwołuje się do wyborców politycznie aktywnych". To nieporozumienie. Rzeczywiste uczestnictwo w polityce wymaga nie tylko głoszenia haseł politycznych i czerpania z tego przyjemności. Takie objawy wykazuje prawie każdy człowiek i to już w wieku nastolatka. I czym bardziej skrajne poglądy, tym bardziej atrakcyjne.
Z tym, że do pewnych granic. Barierą staje się osobiste zaangażowanie. Nie każdy Polak w czasie wojny należał do AK, nie każdy krytyk komunizmu w PRL należał do opozycji. Jak wiadomo, nieliczni należeli. Potrzebna do tego była nie tylko wiara, że komunizm jest zły, ale również kontakty z członkami organizacji, podporządkowanie się jej przywódcom i strukturze, co wymaga pokory i kompromisu.
Tutaj mam inne...
Struktura organizacji politycznej, by miała sens, musi gwarantować utrzymanie dyscypliny i dawać nadzieję na rozwój. Aktywność polityczna w takiej strukturze wymaga czasu, zaangażowania, poświęcenia, niekiedy ofiary. Na takiej aktywności zbudowane są wszystkie ruchy polityczne, które stawiają sobie za zadanie poważną zmianę rzeczywistości. Na takiej aktywności politycznej oparta była walka z rasizmem w USA, apartheidem w RPA, komunizmem w Europie Wschodniej.
Tak działała Partia Konserwatywna Margaret Thatcher i Partia Pracy Tony\'ego Blaira, dwa najciekawsze ugrupowania reformatorskie ostatnich dekad w krajach demokratycznych. I na podobnej formie aktywności politycznej oparta jest znacznie mniej heroiczna działalność skutecznych partii politycznych na całym świecie.
Palikot nawet nie próbuje startować w tej konkurencji. Próbował, gdy był członkiem PO i np. zaczął reformować gospodarkę, na czym podobno mu zależało. Efekty prac jego komisji "Przyjazne państwo" są, delikatnie mówiąc, mizerne, a zwalanie przez polityka winy na parlament, że nie przyjął jego genialnych projektów – abstrahując od rzeczywistej jakości tych ustaw – jest dziecinadą. Palikot nie jest także politykiem przekonań – chyba że w tradycji Groucho Marksa ("To są moje poglądy! A jak wam się nie podoba, to... proszę bardzo, tutaj mam inne"). Nie dalej niż pięć lat temu nie przeszkadzały mu "tłuste brzuchy biskupów", gdy przy pomocy duchownych i "Frondy" promował przy okazji drugiej wersji "Ozonu" pokolenie JP2, efemeryczną zjawę, co do której istnienia i wpływów do dziś krążą legendy.
Nie przejmował się poglądami zatrudnianych przez siebie publicystów na temat aborcji, równouprawnienia kobiet czy roli Kościoła w Polsce. Chciał sukcesu, zaistnienia na scenie publicznej jako ktoś inny niż tylko producent gorzały i wydawca subtelnych traktatów filozoficznych. I gdy się okazało, że postawił na złego konia, zwinął interes i zajął się czym innym.
Jednak ani lenistwo, ani oportunizm i brak silnych przekonań nie muszą być przeszkodą w zdobyciu popularności, wręcz przeciwnie – dziś to ludzie o silnych, trwałych przekonaniach wyglądają na zjawy z innej planety. Janusz Palikot jest atrakcyjny nie dla tych Polaków, którzy rzeczywiście chcą uczestniczyć w polityce, ale dla wszystkich tych, którzy w skrytości duszy marzą o tym, by być jak Palikot.
Chodzi nie tylko o to, by mieć tyle pieniędzy co on, ale również o wystarczająco dużo fantazji, by wydawać je z równym rozmachem i wyobraźnią. Palikot jest spełnionym marzeniem polskiego wykształciucha – daje mu namiastkę uczestnictwa w procesie transformacji społecznej bez stawiania jakichkolwiek wymagań, gwarantuje dobrą zabawę i zapewnia status dysydenta w kraju "okupowanym przez Kościół".
Nowoczesna partia Palikota ma szansę na sukces, pod warunkiem że jej lider pozostanie właśnie takim "Lepperem wykształciuchów" głoszącym co jakiś czas hasła wyglądające na rozsądne. Jednak główną treścią i formą jego programu muszą pozostać rozmowy przy kielichu o chorobie psychicznej Kaczora, przedrzeźnianie obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu albo krytyka patriarchatu.
Nie wolno mu się zajmować niczym ważnym, np. poziomem podatków, pensjami dla nauczycieli, reformą służby zdrowia czy rzeczywistymi ułatwieniami dla przedsiębiorców. Nie wolno mu, bo się do tego nie nadaje, nie ma ludzi, wiedzy ani struktur, by tego typu reformy przeprowadzić. Musiałby ponieść porażkę, a projekt Palikota ma sens tylko pod warunkiem, że będzie sukcesem. To musi być Polska Partia Wszystkiego Najlepszego, wehikuł politycznej miłości własnej, który w pakiecie zapewnia wszystkim uczestnikom samospełnienie i nieustanną radość bez kaca.
W tym celu Nowoczesna Polska powinna przenieść się całkowicie do Internetu, rozwinąć sieć powiązań między członkami ruchu, tylko co jakiś czas organizując spędy w świecie realnym. Te spędy powinny mieć charakter biesiadny, a równocześnie dawać ich uczestnikom poczucie dobrze wykonanej pracy i przynależności do grona wybrańców, awangardy polskiej nowoczesności.
Rewolucjoniści z Iranu i Mołdawii
Media będą pomocne, bo lubią podniecać się wszystkim, co wygląda jak za granicą. Świeżo nabyty kolega Palikota Dominik Taras obwołany został mistrzem nowych technik socjospołecznych, bo dzięki niemu i Twitterowi pojawiła się "nowa energia społeczna", której wynikiem były bardzo śmieszne występy młodzieży w proteście przeciw moherom pod krzyżem.
Podobno Taras przypomina twitterowych rewolucjonistów w Iranie i Mołdawii. Jest tylko jeden problem: nie było żadnej rewolucji twitterowej ani w Mołdawii, ani w Iranie. W Mołdawii prawie nie ma kont na Twitterze, w Iranie ludzie nie mówią między sobą po angielsku ani nie wysyłają wiadomości w tym języku. Do dziś w Iranie rządzą ajatollahowie, przemiany w Mołdowie idą opornie, a rola w nich nowoczesnych społecznych mediów jest żadna.
Krótko mówiąc, cała sprawa z wpływem Twittera i Facebooka na wydarzenia polityczne została rozdęta przez zachodnie media do granic wytrzymałości tylko po to, by zasugerować, jak silnie nowe techniki komunikacyjne zmieniają oblicze polityki.
Otóż w swojej istocie nie zmieniają. Owszem, dzięki Twitterowi można zwołać flash mob pod krzyżem, a na Facebooku wymienić się zdjęciami z imprezy. Można jeszcze dorzucić polityczny blog, w którym każdy głupek całkowicie bezkarnie i bez żadnych konsekwencji może się pochwalić światu swoim chamstwem i wykształciuchową ignorancją. Jednak uznawanie tego za przejaw aktywności politycznej jest jak uznanie, że rysunek jabłka i jabłko to jedno i to samo. A przecież już Maigritte pokazał, że tak nie jest.
Wbrew zapewnieniom producenta znajomy na Facebooku nie jest tym samym co przyjaciel w realnym życiu, pisanie blogów politycznych jest zwykle grafomanią, a nie uczestnictwem w polityce, zwołanie jednego, a nawet kilku wieców nie jest początkiem ruchu społecznego, tylko odpowiedzią na potrzebę chwilowego zainteresowania.
Dobra passa
Amerykański pisarz Malcolm Gladwell wyjaśnia tę różnicę następująco: "Aktywizm facebookowy jest tak ogromnym sukcesem nie przez to, że motywuje ludzi do prawdziwych poświęceń, ale przez to, że motywuje ich do robienia rzeczy, które robią ludzie, gdy nie są wystarczająco zmotywowani do prawdziwych poświęceń". Taki sam jest aktywizm polityczny ruchu Palikota.
Palikot powinien czytać Gladwella (najlepiej w oryginale) i nie wymagać od swoich zwolenników niczego skomplikowanego. Jego dobra passa może potrwać tak długo, jak starczy mu pomysłów na zapewnienie wykształciuchom dobrej zabawy i samozodowolenia.
Autor był pierwszym redaktorem naczelnym "Ozonu", tygodnika finansowanego przez Janusza Palikota
KATALOG FIRM W INTERNECIE