KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Niedziela, 24 listopada, 2024   I   10:59:08 AM EST   I   Emmy, Flory, Romana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Kaczyński nie potrafił pogodzić się z przegraną

28 września, 2010

Dialog z obrońcami krzyża jest potrzebny i możliwy – podkreśla w wywiadzie dla „Rz” Tomasz Nałęcz

Rz: Czy wojna o krzyż nie „okulawiła” Bronisława Komorowskiego na resztę kadencji?

Tomasz Nałęcz: Taka była intencja osób, które wykorzystywały politycznie tę akcję, aby zdezorganizować początek prezydentury. A celem maksymalnym – choć pewnie zdawano sobie sprawę, że nierealistycznym – było wykurzenie prezydenta z Pałacu Prezydenckiego i zamiana na miejsce pamięci po poprzednim prezydencie. Starannie rozróżniam ludzi, którzy usiłują bronić tego krzyża – zresztą nie wiadomo, przed kim – od inspiratorów akcji politycznej. Bo o czym mówimy: przed kim ten krzyż jest broniony? Przed Bronisławem Komorowskim? To tak, jakby bronić śniegu i mrozu przed misiem polarnym. Trudno znaleźć na polskiej scenie politycznej kogoś tak blisko związanego z Kościołem jak prezydent.

Chociaż ten paradoks mnie nie dziwi, że jest grupka osób bardzo ideowych, fanatycznie przywiązanych do świata swoich wartości. Gdy na nie patrzę, to mi, historykowi, przypominają się obrazy z czasów baroku czy średniowiecza. Tacy byli autorzy schizm w Kościele, gotowi skoczyć do oczu całemu światu w imię własnego fanatycznego uniesienia religijnego.

Jednak ja nie będę w nich rzucał kamieniami. Mają prawo do przeżywania własnej religijności. Natomiast nie akceptuję tego, że są politycy, którzy wykorzystują tych ludzi. Krzyż nie może być maczugą do okładania przeciwników politycznych. A PiS na chłodno i cynicznie to robi. Ilekroć sytuacja na Krakowskim Przedmieściu zmierzała do jakiegoś rozładowania, to zaraz pojawiało się ostre oświadczenie z tamtej strony, najczęściej wypowiedź prezesa. Choć z przyjemnością odnotowuję, że ostatnie wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego są jakby łagodniejsze. Wygląda na to, że PiS zaczął rozumieć, że ta awantura przestaje mu się opłacać. Ale był pomysł delegitymizacji prezydentury Komorowskiego – przypomnę tu wypowiedź Kaczyńskiego o wyborze przez przypadek.

Pan uspokaja, ale w polityce każdy kij jest dobry. Przez lata będzie można wykorzystywać awanturę o krzyż przeciw Komorowskiemu.

Tyle że w tej wojnie prezydent bronił się, a nie atakował. Będziemy cierpliwie to tłumaczyć. Zarzuty, że to Komorowski wywołał tę wojnę, są tak samo zasadne jak twierdzenia Eriki Steinbach, że Polska w 1939 r. sprowokowała Hitlera, przeprowadzając częściową mobilizację. Gdzież prezydent sprowokował konflikt?

Mówiąc w wywiadzie o przeniesieniu krzyża.

Został zapytany o krzyż. Odpowiedział, że krzyż jako znak żałoby z czasem powinien zostać przeniesiony. Formalnie żałoba kiedyś musiała się przecież skończyć. Życie ma swoje prawa, a żałoba nie może trwać nieskończenie. Czy to była wypowiedź prowokacyjna? To samo mówi cały polski Kościół. Gdyby nie chytry pomysł PiS, aby zrozumiałe słowa prezydenta obudować fałszywym kontekstem i wywołać wojnę, toby tego wszystkiego nie było.

Ale Jarosław Kaczyński nie potrafił pogodzić się z przegraną. Rozumiem jego traumę po śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego, ale nic nie tłumaczy wściekłego ataku na obecnego prezydenta.

To jednak nie zaważy na prezydenturze Komorowskiego. Bo to człowiek ze swojej natury koncyliacyjny i szukający porozumienia. Myślę przy okazji, że kancelaria powinna znaleźć jakąś formę dialogu z ludźmi stojącymi przy krzyżu. Chodzi mi o precyzyjne rozróżnienie między tymi, którzy stoją tam z pobudek ideowych, a tymi, którzy wykorzystują to politycznie. Z tymi drugimi nie powinno być rozmowy.

Kancelaria poprosi obrońców, aby wydelegowali kogoś do rozmów?

Uważam, że dialog z nimi jest potrzebny i możliwy. Sam miałem okazję się o tym przekonać. Kilka dni temu uczestniczyłem w dyskusji w warszawskim Domu Spotkań z Historią, czyli tuż obok pałacu. Oni tam przyszli, bo wiedzieli z prasy o mojej obecności. Zobaczyłem wtedy ludzi skrajnie ideowych, ale gotowych do dialogu.

I tu muszę zwrócić uwagę, że w scenariuszu PiS-owskim najbardziej pożądaną wersją było rozładowanie tego konfliktu policyjną pałką.

Ale to z przeciwnej strony słychać było wiele głosów, że przejawem słabości państwa było nierozpędzenie obrońców.

Zawsze przestrzegałem przed tym scenariuszem. Nie podzielam opinii, że państwo okazało wtedy swoją słabość. Co to za sztuka, gdyby państwo pokazało swoją siłę wobec kilkudziesięciu osób? Potęga demokratycznego państwa przejawia się w wyrozumiałości i rozładowywaniu konfliktów dialogiem, a nie pałką.

Czy prezydent nie ma poczucia nielojalności ze strony byłych kolegów partyjnych? Bo rząd i władze Warszawy umyły ręce w sprawie krzyża.

W sporze o kompetencje między rządem, ratuszem a kancelarią było trochę teatru. Ale całe środowisko PO zachowywało się w tej sprawie z dużym taktem. Spór o kompetencje wynikał przede wszystkim z chęci uniknięcia zastosowania rozwiązania siłowego.

Czy Sławomir Nowak, będąc prezydenckim ministrem, powinien pełnić funkcję partyjnego barona?

Nie widzę w tym nic zdrożnego. Prezydent w ogóle nie wymaga od swoich współpracowników, aby zapierali się dotychczasowych poglądów. Choć w prezentowaniu poglądów politycznych powinniśmy być stonowani. Minister Nowak może być pewnym wyjątkiem, bo będzie odpowiadał za kontakty z parlamentem, rządem i partiami politycznymi. Świat polityki to drapieżcy, więc nie musi udawać roślinożercy.

Tyle że jako przedstawiciel jednej partii będzie musiał rozmawiać też z innymi.

Jestem w pełni przekonany, że będzie potrafił rozróżnić między swoją aktywnością w roli barona pomorskiej PO a przedstawiciela prezydenta RP.

Wiadomo też, że w wielu sprawach decyduje proza życia. Prezydentowi zależało, aby Nowak znalazł się w kancelarii. On odpowiedział, że zgoda, ale bez zrywania związków z PO.

Tuż po ogłoszeniu wyniku wyborów Bronisław Komorowski powiedział, że będzie reprezentował także te 8 mln osób, które głosowały na jego rywala. Jak pan to uwzględni w swojej pracy u prezydenta?

W tym miejscu można skonkludować rozmowę o krzyżu. Niesięganie po środki przymusu w tej sprawie to właśnie realizacja tamtych słów. Bo jest jasne, że ci wyborcy, którzy nie głosowali na prezydenta, nie życzą sobie rozwiązań siłowych. A w przypadku moich kompetencji, czyli tzw. polityki pamięci, to też jest ważne. Bardzo mi odpowiada, że prezydent mówi o polityce pamięci, a nie polityce historycznej...

A w czym różnica? Zamieniacie tylko etykiety.

To byłyby etykiety, gdyby za tym nie kryła się określona koncepcja.

Cola kontra cola light.

Nie. Do tej pory polityka historyczna była u nas rozumiana jako wypreparowanie pozytywnego wzorca zachowań i deprecjonowanie innych.

To najlepiej widać, jeśli chodzi o drogę do obecnej Polski. Obowiązywał pogląd, że społeczeństwo polskie to dwa zbiory – patrioci związani z „Solidarnością” i zbiór drugi, niepatriotyczny, nazwany kiedyś – jak to ujęła pewna znana osoba – „płatni zdrajcy pachołki Rosji”.

Prezydent, będąc esencją człowieka „S”, uważa, że u progu trzeciej dekady III RP warto wrócić do tego, co Józef Piłsudski forsował w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości. Mianowicie uznał, że do Polski przychodziło się różnymi drogami, a nie jedynie słuszną.

Wygląda na to, że PiS zaczęło rozumieć, że ta awantura o krzyż przestaje mu się opłacać

W czasie obchodów rocznicy porozumień sierpniowych czczono tylko jedną drogę.

Jednak trzeba przyjąć założenie, że ludzie mają różne pamięci historyczne. Każda rodzina ma swoją pamięć, każda społeczność.

Państwo ma swój kanon pamięci.

Nie. Kanon mają państwa totalitarne. Niekoniecznie XX-wieczne. W Egipcie faraonów też obowiązywała polityka historyczna. Nowy faraon kazał przekuwać posągi poprzedników, aby były jego wizerunkami. Co czasem widać do dzisiaj, bo nie zawsze robiono to udolnie.

W państwie demokratycznym nie może obowiązywać tylko jeden pogląd na przeszłość. Właściwa polityka pamięci nie rezygnuje z oceny przeszłości, ale nie można forsować tej jedynie słusznej.

Co powiedział prezydent, gdy składał panu propozycję zajęcia się tym?

Ujął mnie tym, gdy powiedział, że uznaje za rzecz niedobrą to, iż u progu trzeciej dekady nowej Polski ciągle nie możemy zdobyć się na niedzielenie Polaków na podstawie przeszłości. Powiedział, że podobało mu się to, co zrobił prezydent Aleksander Kwaśniewski, gdy mówił, że przeprasza za PRL i komunizm. Dodał, że zabrakło mu stwierdzenia ze strony prezydenta Lecha Kaczyńskiego, że ceni tę deklarację poprzednika. Bo nie chodzi o to, aby przeszłość zamienić w papkę jak serek homogenizowany. Trzeba o niej pamiętać, ale bez etykietowania Polaków na lepszych i gorszych.

Piotr Gursztyn
Rzeczpospolita, rp.pl