Organizacje czeczeńskie upierają się, że los Czeczenów w Polsce radykalnie się pogorszył po 1 września 2009 r., czyli po wizycie premiera Putina – pisze publicystka
Owca – jak komentatorzy przedstawiają Polskę – wcale nie wyszła ze sprawy Zakajewa cało. A co do sytości kremlowskiego wilka…
30 czerwca, a więc na dwa miesiące przed wrześniowym kongresem Czeczenów w Pułtusku, przedstawiciel Interpolu przy rosyjskim MSW wystosował do władz Wielkiej Brytanii kolejne żądanie wydania Ahmeda Zakajewa. Na konferencji prasowej podkreślił jednak, że "zagraniczni koledzy w Interpolu twierdzą, iż zatrzymać go nie można, bo posiada status uchodźcy politycznego". Dla Interpolu to oczywiste: ważność listu gończego została zneutralizowana przez azyl polityczny potwierdzony przez londyński sąd. Jasne?
Dla Ambasady RP w Anglii i kompetentnych polskich instytucji całkowicie – spokojnie wydają więc Zakajewowi, przedstawicielowi nieuznawanej Czeczeńskiej Republiki Iczkeria, kolejne wizy, a ten spokojnie przyjeżdża do Polski i spokojnie ją opuszcza. Ostatnią wizę (umożliwiającą mu pojawienie się na kongresie) otrzymuje 10 września. A potem… odbiera anonimowe telefony (w kiepskim angielskim): ktoś go usilnie namawia, by z wyjazdu zrezygnował.
Ale granicę Polski przekracza bez problemów. Przedstawiciel MSZ oznajmił przecież, że "nie istnieją żadne podstawy prawne, by Ahmeda Zakajewa nie wpuszczać na terytorium Polski".
Wpuścić, by łowić?
A więc najpierw wpuścić, a potem łowić? Dlatego że nowy ambasador Federacji Rosyjskiej w Polsce Aleksander Aleksiejew powtarza – jak mantrę – unieważnione w 2003 roku przez sąd brytyjski twierdzenie, iż czeczeński lider to terrorysta? Wygląda na to, że wcześniejszym naciskom w sprawie Zakajewa polscy urzędnicy oparli się tak skutecznie (dając wizę i wpuszczając do kraju), iż nastąpiła akcja bardziej bezpardonowa. Jaka, tego zapewne się nie dowiemy.
I tak niewinny człowiek, mający wszystkie dokumenty w porządku, musi się w Polsce ukrywać. To szok i dla niego, i dla tych, którzy go tu oczekiwali. Powtarza więc rozgorączkowany (dosłownie też, bo ma wysoką temperaturę), że to nie tyle smutne dla niego, ile dla nas. Bo to, co potem mówi publicznie – o swoim podziwie dla "Solidarności" i przywiązaniu do Polski – jest prawdą.
Cóż jednak począć? Rzecznik policji Mariusz Sokołowski w każdym bloku informacyjnym powtarza, że "polska prokuratura wydała nakaz poszukiwania i zatrzymania szefa rządu emigracyjnego Czeczenii, ściganego międzynarodowym listem gończym". Rzecznik prokuratury Mateusz Martyniuk oświadcza, że "prokuratura takiego nakazu nie wydawała, ale Zakajew będzie zatrzymany na podstawie międzynarodowego listu gończego, jeśli na terytorium Polski się pojawi".
Pojawił się. Siedzi w obcym mieszkaniu, prosi o znalezienie adwokata, bo chce jak najszybciej zgłosić się do prokuratury.
Poszukiwanie terrorystów
Środa, 15 września. Nazajutrz ma się rozpocząć smutny zjazd wygnańców, jakim w rzeczywistości jest kongres Czeczenów. Już widać, że cały program wziął w łeb. Główna osoba kongresu wyjść na ulicę nie może, bo poszukuje jej policja. Wolnego człowieka w wolnym kraju. Absurd.
W 21. roku naszej niepodległości przyjmujący Zakajewa Polacy muszą się bawić w konspirację, by chronić go przed zatrzymaniem, czyli bezprawiem. O jaki międzynarodowy list chodzi – nie wiadomo, bo przedstawiciel Interpolu głosu nie zabiera. Międzynarodowość nakazu ogranicza się bowiem do jednego państwa – Federacji Rosyjskiej.
17 września, w piątek, dobrowolnie zmierzająca do prokuratury zwierzyna łowna wraz z adwokatem zostaje złapana przez gorliwą policję. Generalna Prokuratura Rosji (jak donosi jej portal) "przygotowuje dokumenty, tłumacząc je na język polski". Ale do prokuratury polskiej dotarły one w wersji rosyjskiej (takiej jak w 2002 roku, kiedy wysyłano je do Danii, żądając ekstradycji "terrorysty"). Tłumaczenie ich przedłużyło pobyt Zakajewa w warszawskiej prokuraturze o trzy godziny.
Tymczasem oddziały antyterrorystyczne licznie reprezentowane w Pułtusku nie próżnują. Wieczorem, w dzień rozpoczęcia kongresu dżentelmeni z automatami i w maskach zatrzymują kilkanaście osób, przetrzymują je ponad cztery godziny. Od Czeczenów pobierają odciski palców, przesłuchują, wypuszczają po północy. Wiele innych osób zmierzających na kongres też jest zatrzymanych, tyle że na krócej.
Jeżeli – jak twierdzą przedstawiciele policji – poszukiwano terrorystów, to co robiły urzędy wydające im wizy lub – w przypadku przebywających w Polsce uchodźców – karty pobytu? Czeczeni, którzy uciekli od uzbrojonych ludzi w maskach, porzucając rodziny i dobytek, do takiego traktowania w Polsce powoli przywykają. Ostatnio dotkliwie się ono nasiliło.
Organizacje czeczeńskie w Polsce upierają się przy twierdzeniu, że los uchodźców czeczeńskich radykalnie się pogorszył po 1 września 2009 r., czyli po wizycie premiera Putina w Polsce.
MSZ odradza
A więc z jednej strony ministrowie i wysocy urzędnicy (jak rzecznik MSZ Mariusz Bosacki) oświadczają, że "Polska jest demokratycznym państwem i na jej terytorium odbywały się i będą się odbywać podobnie przedsięwzięcia", z drugiej – uczestników tych "przedsięwzięć" ciąga się po policyjnych posterunkach. Z jednej strony zezwala się czeczeńskiej diasporze na spotkanie, z drugiej – polskim parlamentarzystom, którzy pytali MSZ, czy warto w tym spotkaniu uczestniczyć, ministerstwo (jak twierdzi jego rzecznik) "nie radziło, gdyż organizatorem kongresu jest rząd, którego nie uznajemy i nigdy nie uznamy, rząd tak zwanej Czeczeńskiej Republiki Iczkeria".
Cóż, londyńskiego rządu RP na uchodźstwie też nie uznawano, a dziś jego przedstawicielom oddaje honory sam pan prezydent tej Rzeczypospolitej, o którą rząd londyński walczył. Czy więc polska owca nie miota się w sidłach demokracji tkanych skutecznie gdzieś na Kremlu?
Nie wszyscy parlamentarzyści porad MSZ posłuchali. Zjawili się przedstawiciele czy zwolennicy PiS. Na tym tle poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia Platformy Obywatelskiej Tadeusz Zwiefka, który nie tylko był uczestnikiem, ale i jednym z głównych organizatorów kongresu, wysoko – choć samotnie – dzierży sztandar demokracji gwarantowanej przez swą partię. Gwarantowanej wszystkim: małym narodom poddanym ludobójstwu – również.
Gdzie my jesteśmy?
To, że sprawę Zakajewa polski sąd zakończył dla niego i dla nas korzystnie, bo zgodnie z polskim i międzynarodowym prawem – wiadomo. Inaczej być nie mogło. Że policja nie miała podstaw ani prawa go zatrzymać, gdy zmierzał do prokuratury, też wiadomo.
Ale kto policji wydał taki nakaz, tego nie wiadomo. Czyżby minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller? Ten sam, który prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej? I czyżby powtarzające się – choć porażające niestosownością – pytanie, czy wsadzeniem Zakajewa do policyjnego samochodu polski minister chciał coś w sprawie Smoleńska zyskać, mogło jednak mieć sens? Już samo pojawienie się tego pytania uprzytamnia, jak bardzo wilk nie jest syty i jak pęta polską owcę.
Jeśli szef jednej z najszacowniejszych organizacji obrony praw człowieka wysuwa hipotezę, że akcja "Zakajew" mogła być zagrywką polskiego rządu na potwierdzenie jego niezależności od Kremla, to gdzie my jesteśmy? I co się z nami dzieje?
Jest takie rosyjskie powiedzonko: "sprawdzać kogoś na wszawość", czyli sprawdzać, jak daleko można się posunąć w zmuszaniu kogoś do rzeczy niezbyt godziwych. Niestety, w tej sprawie samo się ono narzuca, choć być może prowadzi do niesłusznych wniosków.
Widać, że Prokuratura Generalna Rosji najpoważniej próbowała zmusić Polaków do wydania czeczeńskiego lidera. W tym kontekście zapewnienie ministra Radosława Sikorskiego, że "Polska będzie działać zgodnie ze swoim interesem narodowym", brzmiało pocieszająco, tak jak premiera Donalda Tuska, że do żądanej przez Kreml ekstradycji nie dojdzie.
To nie polska ustawka
Można było usłyszeć i takie komentarze, że "sprawa Zakajewa" to polsko-rosyjska "ustawka", w której Rosja miała udawać, że straszy, a Polska – że się boi. Oczywiście, żadną polską "ustawką" to nie było: wystarczyło obserwować napiętą twarz premiera Tuska, gdy – po raz pierwszy zabierając głos – twierdził, że kongres Czeczenów "to sprawa dla Kremla delikatna".
Delikatny Kreml uśmiercił bombami, artyleryjskim ogniem, torturami ćwierć miliona Czeczenów, tysiące okaleczył, tysiące osierocił, tysiące teraz zmusza do emigracji, ale nie o to przecież chodzi. Chodzi o to, że premier wolnej Polski w imię polskich słusznych interesów musi mówić to, czego jako zwykły obywatel zapewne nigdy by nie powiedział. Politycy muszą wykonywać różne manewry. Jeśli jednak walczący kiedyś o niepodległość i demokrację polscy politycy aż tak muszą deptać to, co nie tak dawno głosili, to znaczy, że apetyt wilka, niestety, się nie zmniejsza.
Autorka, z wykształcenia prawniczka, jest dziennikarką i reportażystką. Wieloletnia korespondentka polskich mediów w Rosji.
Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE